JustPaste.it

Lodówka na kłódkę

Francis mówi niewiele. Tereny wokół odludne. Drogi puste. Przed nami jakaś stara, opuszczona fabryka. To wszystko napawa mnie coraz większym niepokojem. Może to jakiś świr?

Francis mówi niewiele. Tereny wokół odludne. Drogi puste. Przed nami jakaś stara, opuszczona fabryka. To wszystko napawa mnie coraz większym niepokojem. Może to jakiś świr?

 

Po dwudziestu godzinach jazdy autobusem z Nowego Yorku jestem na miejscu. Nikt na mnie nie czeka, a ja umieram z głodu i zmęczenia. Dzwonię do Francisa. Za pierwszą minutę rozmowy z automatu muszę zapłacić dwa dolary. Żona obiecuje go odnaleźć. W końcu zjawia się. Jego bus jest w połowie skorodowany i bardzo brudny. Jestem zdziwiony, gdyż podawał się za bogatego biznesmana. Jedziemy przez prawie godzinę. Tereny robią się coraz bardziej odludne, drogi coraz mniej uczęszczane. Francis niewiele mówi. Nie pyta o podróż, ani o to jak się czuję. Przed nami jakaś stara, opuszczona fabryka. Cała ta sytuacja napawa mnie coraz większym niepokojem. Może to jakiś świr? Francis informuje mnie, że natychmiast przystępujemy do pracy. Co dwóch ludzi może robić w takiej wielkiej, opuszczonej fabryce? Staram się o tym wszystkim nie myśleć. Widząc, że mam się nie najlepiej proponuje, abym trochę się przespał. Potem jedziemy do restauracji meksykańskiej. Zaczynam się odprężać. Po obiedzie przystępuję do pracy. Mam budować drewniane skrzynie na bardzo duże motory, Harleye, Kawasaki i Hondy, które będą wysłane do Europy.
 
Jedziemy na wieś do domu Francisa. Żona i dzieciaki wychodzą na spotkanie, ale witają się tylko z nim. Po zdawkowym „Good Evening” jestem pozostawiony sam sobie. Kolację jem sam i idę do swojego pokoju.
 
Francis urodził się we Francji. Jego ojciec jest Polakiem, ale on sam nie mówi po polsku. Żona jest Amerykanką, ale w domu rozmawiają wyłącznie po francusku, nawet kiedy jestem w pobliżu.
 
Innym problemem jest kwestia jedzenia. Jestem nieustannie głodny. Rano na stół wystawiane jest musli. Stoją tam małe miseczki, do których wszyscy wsypują sobie płatki, po czym kartony są chowane i nie wiadomo czy można prosić o dokładkę czy nie. Po pół godzinie jestem znowu głodny. W domu panuje taka atmosfera, że strach zadawać jakiekolwiek pytania. Klimat wytwarza Marietta, żona Francisa. Ma surowy wyraz twarzy. Nigdy się nie uśmiecha i nie zagaduje. Jest wyniosła i obojętna.
Znowu krzyki. Siedzimy przy obiedzie. Francis siedzi po mojej prawej stronie, Marietta po lewej, a ich twarze niemal stykają się na wysokości mojego talerza i są czerwone ze złości. Nie zwracając żadnej uwagi ani na mnie, ani na dzieci. Jak zwykle kłócą się po francusku. Co chwilę pada moje imię, a ja zupełnie nie wiem o co chodzi. Zjadam moją rację głodową i jak najszybciej idę do swojego pokoju.
 
Po czterech godzinach pracy idę zapytać Mariettę czy mogę zrobić sobie coś do zjedzenia. W odpowiedzi słyszę, że w jej domu wszyscy jedzą razem, a poza tym jedzenie pomiędzy posiłkami jest niezdrowe. Każdego dnia drugie śniadanie jadamy o innej porze. Dzisiaj nikt o nim w ogóle nie wspomina. Pewnego dnia drugie śniadanie zjadłem po 9 godzinach pracy. Trzy dni temu, gdy zapytałem się, o której będziemy jedli, bo było mi już słabo usłyszałem, że jestem niecierpliwy, a poza tym to ona nie ma czasu, aby latać za gośćmi. Ja jednak nie jestem gościem, ale tanią siłą roboczą, która pracuje za półdarmo. Gdy pani domu rozkłada obiad jej 2 letni syn, 9 letnia córka, ona, Francis i ja dostajemy tyle samo. Najmłodszy rozgrzebuje i zostawia. Gdy już nie może, Emily i Francis rzucają się na jego talerz i zjadają łapczywie resztki. Nie jestem w stanie opisywać wszystkich przypadków specyfiki tej rodziny, ale coś dziwne zjawiska mają miejsce średnio raz na godzinę. Jestem tu już od 3 tygodni, a pozostało mi jeszcze 5. Czas tutaj spędzony wydaje mi się wiecznością.
 
W trzeciej godzinie mojej pracy podchodzi do mnie Francis i drżącym głosem woła mnie do siebie i mówi: „Maciek nie możemy ciebie dłużej trzymać. Nie mamy więcej pieniędzy”. W godzinę potem siedzę w jego samochodzie. Zabiera mnie do restauracji. To niezwykłe, ale nie mogę zjeść wszystkiego co mi podali na talerzu. Chyba skurczył mi się żołądek. Dobrze, że wyjeżdżam z Wiscounsin. 

 

Nie chcę, ale wracam do Nowego Yorku. Autobus jest prawie pusty. Rozglądam się dookoła. Dostrzegam młodą, atrakcyjną kobietę. Podchodzę i pytam, czy mogę usiąść koło niej. Chętnie się zgadza. Wkrótce oboje jesteśmy pochłonięci rozmową. Laurie jest nauczycielką języka francuskiego w szkole średniej, śpiewa w chórze gospel, jest gorliwą działaczką na rzecz obrony praw zwierząt w związku z czym jest także wegetarianką. Mamy wiele wspólnego. Opowiadam jej o restauracji na Manhattanie. Okazuje się, że zna to miejsce i że mamy wspólnych znajomych. To niewiarygodnie. Przecież tam mieszka 20 mln ludzi.
Tuż przed wyjazdem do USA bardzo dużo słuchałem i byłem pod wrażeniem  saksofonisty jazzowego Paula Wintera. Opowiadam o nim Laurie. Ona mówi, że to znajomy jej chłopaka i proponuje wyjazd do Bostonu na jego koncert, który ma się odbyć w następnym tygodniu. Świat jest jednak mały. To kusząca propozycja, ale trudno mi myśleć o koncercie skoro nawet nie wiem, gdzie będę spał dzisiejszej nocy. Dzień kończy się w mieszkaniu Laurie. Ja śpię w jednym pokoju, a ona w drugim. 
 
Rano wychodząc z pokoju spotykam chłopaka Laurie, który właśnie do niej przyszedł. Nie jest zaskoczony tym, że jakiś facet śpi w mieszkaniu jego dziewczyny. Przedstawia się, uśmiecha i idzie z nią rozmawiać.
 
Dzwonię do Larry’ego. „Przyjeżdżaj!” - mówi z entuzjazmem. „Mam dla ciebie nocleg. Będziesz spał w moim samochodzie.” Lubię szaleństwo, ale ta propozycja wcale mnie nie zachwyca.

 

Znajoma informuje mnie, że w Columbia Union College wieczorem odbywa się koncert. Nie chce mi się iść, ale w końcu idę.
Myślałem, że będzie grał zespół, a tu tymczasem występuje jeden facet z gitarą akustyczną. Brett ma piękny, niski głos i długie włosy. Przypomina mi Mateusza. W radio nigdy nie słuchałbym takiej muzyki. Tutaj, na żywo, brzmi jednak fantastycznie. Cieszę się, że przyszedłem. Brett po każdym utworze opowiadam ciekawe historie ze swojego życia.
Opowiada, jak kiedyś poszedł do hipemarketu i kupił koszulę. W kasie dał $20 i dostał $30 reszty. Poszedł do domu szczęśliwy, bo mało, że miał koszulę to jeszcze na niej zarobił. Po dwóch latach Brett zaczął przyglądać się swojej duszy. Przypomniało mu się zdarzenie w hipermarkecie i nie dawało mu spokoju. Poszedł tam i poprosił o spotkanie z kierownikiem. Wszedł do jego biura i ze spuszczoną głową zaczął wyznawać swoje grzechy względem firmy. Kierownik zaczął się śmiać i rzekł: „Rozumiem Cię. Bóg wziął się za twoje sumienie. Ja też przez to przechodziłem.”
 
Brett porusza gorące wśród młodzieży tematy jak np. bezpieczy seks. „Mówi się: „Używaj prezerwatyw.” One mogą zabezpieczyć wasze ciała przed ciążą, ale nie są w stanie zabezpieczyć waszego mózgu przed ranami. Seks pozamałżeński jest przeciwko waszym ciałom, uczuciom i psychice. Został dany jako ukoronowanie małżeństwa i tylko dla niego zarezerwowany.” Pomimo że jest to koncert rockowy można usłyszeć lepsze treści niż na wielu kazaniach w kościele. Podchodzę do Bretta, aby mu podziękować. Jest jednak tak oblepiony przez tłum, że po trzeciej próbie odwracam się, aby odejść. Wówczas ktoś łapie mnie za ramię. Odwracam się, a to Brett.
- Widziałem, że chciałeś mi coś powiedzieć, więc powiedz. – uśmiecha się.
Opowiadam mu o moich odkryciach duchowych. Facet ma łzy w oczach. Przechodził przez podobne. Rozmawiamy przez ponad godzinę. Mówimy tym samym językiem. Brett daje mi swoją kasetę. Spróbuję zorganizować mu koncert w Polsce.
 
Po koncercie proszę jakąś dziewczynę, aby mnie podwiozła do domu. Razem z chłopakiem wpadają do mnie na herbatę. Do północy jesteśmy pochłonięci rozmową na temat niezwykłości osoby Boga. Czujemy się jak byśmy znali się od lat.
 
Kolejnego dnia w CUC znowu odbywa się jakiś koncert. Tym razem występuje pastor, który jest raperem. Gość jest niezły. Nie lubiłem dotąd rapu, ale teraz lubię. Po nim występuje pastor z Kalifornii, który jest magikiem. Wygłasza kazanie robiąc sztuczki magiczne. Naprawdę dobre. Fajny wieczór. Ameryka jest nie do ogarnięcia. c.d.n.
 
Maciej Strzyżewski

 

 7c615dadc8830a1aa106aed573e3ccda.jpg