JustPaste.it

Raj utracony, raj przywrócony?

Wpływ psychodelików na rozwój ludzkości - refleksje po lekturze "Pokarm Bogów" T. McKenny

Wpływ psychodelików na rozwój ludzkości - refleksje po lekturze "Pokarm Bogów" T. McKenny

 

           Nieuchronnie, po lekturze "Pokarm Bogów" Terrenca McKenny, zdobyłem się na kilka refleksji związanych z poruszanym tam tematem roli psychodelików w naszym, ludzkim świecie. W tym poście chciałbym się nimi podzielić.
            W dużym skrócie autor kreśli prywatną wizję historii społeczeństwa ludzkiego jako historię ściśle związaną z psychodelikami. McKenna uważa, że pierwotne cywilizacje oparte na matriarchalnym systemie społecznym, nazywanym przez niego "partnerskim", porzucając grzyby psylocybinowe skazały się na rozwój w zupełnie innym kierunku, tj. kierunku społeczeństwa patriarchalnego, dominacyjnego. Prawdopodobnie to grzyby ukształtowały kult bogini, głęboki szacunek dla królestwa natury i siebie nawzajem, stąd ich brak odbieramy teraz jako wszelkiego rodzaju cywilizacyjne bolączki: szowinizm, brak szacunku dla "inności" czy niezwykle agresywne konflikty lokalne. Grzyby psylocybinowe będąc przekaźnikiem niesamowitych, pokojowych wizji stymulują rozwój braterskich więzi, zachęcają do komunikacji - oto ich prawdziwa, kobieca natura (wszak to kobiety dużo mówią!). Wniosek z tej obserwacji dla autora omawianej lektury jest oczywisty: aby uratować nasze zepsute do cna społeczeństwo, należy jak najszybciej zalegalizować wszelkie psychodeliki, ułatwić do nich dostęp i co najważniejsze: wspierać badania nad ich "zdrowym" zastosowaniem i akcje uświadamiające co do ich rzeczywistego działania.
            Wszystko to brzmi niezwykle szlachetnie i prosto. Odnoszę jednak wrażenie, że autor nie akceptuje do końca procesów ewolucyjnych. W publikacji pobrzmiewa głos pretensji i żalu, że ludzkość zboczyła z kursu "idealnego", pełnego miłości społeczeństwa. Winę za to ponosi ustąpienie zlodowacenia (jako czynnik zmniejszenia populacji grzybów psylocybinowych), przypadek, i ogólnie mieliśmy "pecha". Z mojego punktu widzenia, nie jest to takie oczywiste, że mając wiedzę na temat naszego "błedu", powinniśmy go jak najszybciej skorygować. Co więcej, niekoniecznie był to bład. Chyba każdy się zgodzi: w pewnym momencie ludzkość musiała zostawić za sobą przyjemny świat ciepłej lepianki i niestety też, tzw. partnerstwa. Był to konieczny element procesu rozwoju naszego gatunku. Tak jak w procesie psychoterapeutycznym pacjent musi uświadomić sobie i zintegrować każdy element swojej psyche, tak i nasz gatunek musiał przejść trudną drogę odkrywania swojej agresji i męskości, patriarchatu. Piszę - musiał - ponieważ, wydawałoby się dochodzimy do kresu drogi, czego przykładem może być upowszechnianie się demokracji (oczywiście zdaje sobie sprawę z oligarchii, ale "to kto tu rzadzi" to bardziej skomplikowana sprawa). Dlatego też, uważam, że wprowadzenie uszcześliwiających reform rynku psychodelików nie powinno odbyć się gwałtem. Prawde mowiąc, mogłoby to być teraz bardziej szkodliwe niż pozytywne; nie wiadomo czy proces "przeżywania" męskiego oblicza ludzkości został zakończony. Więzi międzyludzkie w świecie zachodniej cywilizacji opierają sie na bardzo sztywnych zasadach: pisana moralność w formie kodu biblijnego, konstytucyjnego, kodeksowego. Obyczaje, rygorystyczne normy - to wszystko trzyma nas w kupie, pozwala na utrzymanie obecnego porządku. Być może, obecnie bez tych sztywnych zasad nie bylibyśmy w funkcjonować w grupie. Skoro społeczeństwo wzdraga się przed dragami, najpewniej nie jest na nie gotowe; znane powiedzenie "kiedy uczeń jest gotów, mistrz znajdzie się sam" wydaje się być tutaj bardzo adekwatne.
             W kontekście tego wątku chciałbym jeszcze wskazać na fakt koniecznośći porzucenia psychodelicznego "raju". Jeśli rozwój kory mózgowej, która jest stosunkowo młodym "wynalazkiem" natury, był koniecznością i jedyną drogą rozwoju, to ten fakt jeszcze dobitniej świadczy o dobroczynności porzucenia "lepianki". Zobrazowałbym to tak: jeśliby przyjąć energie psychiczną za coś konkretnie materialnego (tak jak uczynił to R.Wilson w "Powstającym Prometeuszu"), to musiała ona przestać skupiać się na dotychczasowym materiale, w przypadku naszych przodków na ośrodku limbicznym, aby rozwinąć coś nowego. Dlatego też, porzucając psychodeliki i wytwarzając kulture odciętą od ciała, tj. kulture patriarchatu - świata, w którym przyjemności zmysłowe są dla słabych (patrz kult rycerza, twardziela) - udało nam się wytworzyć wyższe funkcje poznawcze. Energia zamiast podążać w rejony emocji i instynktów, została poprzez odrzucenie "kobiecej", zmysłowej natury, skierowana na rozwój wspomnianej już kory mózgowej. Tak to sobie przynajmniej tłumacze. Pozostaje nam tylko dziękować przodkom, że wytrzymali lata opresji monarszej i panszczyźnianej, abyśmy mogli teraz cieszyć się przyzwoitym intelektem. Tripy grzybowe z korą mózgową to dopiero odlot!
              Pomimo wysuniętych zastrzeżeń co do domniemanej szkodliwości psychodelików, jestem jak najbardziej za tym aby wizja odzyskania "utraconego raju" psychodelicznej braterskiej radodści jak najszybciej stała się rzeczywistością. Niemniej jeszcze raz podkreślam: nic na siłę - zanim to nastąpi, społeczeństwo musi tego na prawde chcieć. To "chcenie" określiłbym jako chęć przeważającą, tj. powyżej 51% chętnych lub więcej, co zgodnie z prawami logiki zaowocowałoby jako kolejna rewolucja. Na miejscu McKenny, Learego i innych tym podobnych entuzjastów spałbym spokojnie, bo czas jeszcze nadejdzie. Nieuchronnie.