JustPaste.it

Konfrontacja czasu

Póki są wspomnienia ,śmierć stoi za plecami.

Póki są wspomnienia ,śmierć stoi za plecami.

 

Na  na pagórku stała,  moja  chata,   pasemka  kamienistej ziemi ,   rozdzielonej miedzami, biegły od niej  ku brzegom rzeki.Na polach od kamieni .łamały się   sochy i drewniane brony . Rzeka , wiła się wśród  nich  jesienia i wiosną, występowała z brzegów i zalewała uprawy. Na torfowych łąkach tworzyła rozlewiska . Nocą biegały po nich błędne ognie ,  wydobywały się głuche westchnienia. To pokutujące dusze poległych bolszewików,mówili starzy i radził tam nie zaglądać,Wszyscy byli zabobonni i pobożni Bali się duchów i wykurzali ich święconą wodą , zaklęciami i ziołami znachorek
.Prawosławni bronili się przed nimi po swojemu,a katolicy modlili się przy kapliczce,dzieliła ona  dobrych katolików i złych kacapów. Podróżny jadąc do  nas   ryzykował złamaniem karku .Oddzielona od świata złą drogą i zapomniana przez wladzę wies  ,zyla swoim niepisanym prawem.. Dobranoc w niej mówił diabeł.
Opowiadano o nim historie mrożące krew w żyłach Z duszą na  ramieniu czekałem wieczorem na powrót rodziców Wiatr za oknem zawodził, stukał w szyby , w izbie ciemno jak w kominie .A rogaty z ognistym jeziorem tuz,tuz,jakby za plecami. ,
Na podwórku bawiłem się z i młodszych straszyłem duchami,chociaż sam przed nimi trząsłem portkami. Nie bali się ich tylko pijacy i głupia Frania,co mieszkała za naszą ścianą .

Zimą  na piecu gapiłem się w zamarznięte okno i tęskniłem za latem Wieś , pogrążoną w śnieżnych zamieciach nawiedzały demony i straszyły każdej nocy dzieci .Skrzypiało łózko rodziców ,a braciszek wołał, duchy,duchy. Ojciec pasem zamykał mu buzię , a łózko dalej skrzypiało,trzeszczało, jakby miało rozbić w kawałki Latem spałem w stodole , jak dziedzic w piernatach .Księżyc i gwiazdy przez szparki dachu  opowiadały bajki do snu. Obok  mnie  chrapał siostrzenic z ojcem. Rano biegłem łowić kiełbie na śniadanie. Tylko długo tam nie siedź ,dolatywał głos ojca z wychodka za stodołą .Smażone kiełbie,to najsmaczniejsze jedzenie mówiła mama,Cieszyłem się,ze wszystkim smakują

Teraz  nie ma tam  kiełbii, mojej chaty na umarłych polach hula wiatr., Stałem nad  brzegiem mętnej   wody, a przed oczyma jak w filmie mknęły lata sielskie i anielskie. I jakoby zobaczyłem tamtego Szymona i matkę z sierpem przy kłosach żyta. Wtedy łzy nie proszone zasłoniły kamień n a którym kiedyś ojciec uczył nawlekać robaka na haczyk,zarzucać w głębiny przynętę

Nie opłakuj miłości,która odeszła,powiedziała Ania ,szkoda twoich łez. Jutro znów wzejdzie słonce. Umierają tylko ci,których zapominany . Łzy suszyło słonce ,a wiatr hulał na kołchoźnianych ugorach. I wtedy skowronek , w gorze piosenkę zaśpiewał. Uniosła mnie ona do lasu dziedzica ,w którym grzybów bez zezwolenia nie wolno było zbierać Szedłem obok ojca z koszykiem . Pod nogami barwny dywan liści, mchów i dojrzałych wrzosów. I dech zapiera na widok  borowików z brązowo czerwonawymi kapeluszami. A opinek ,podgrzybków i surojadek bez liku. Podobne   do nich  muchomorki to dla teściowej ,ale moja umarła,śmiał się. Olszówek i opinek tez zatrzęsienie. Te bardzo rodzinne grzybki rosną do pierwszych przymrozków. Przykucniesz obok pieńka, a wskoczą same do koszyka.

Długoletnia okupacja sowiecka zrównała z ziemią  tamte  lasy,  zniszczyła florę i faunę. Odleciały na zawsze żurawi i czarne czaple. Tak w życiu już jest,ze to co kochamy odchodzi. Chmura radioaktywna z Czarnobylu uśmierciła kukułki i dzięcioły.

Puszcza Kampinowska,jest teraz namiastką mojego dzieciństwa. Zanurzam się w jej zielone rewiry ścieżką rowerową z Anią. Ale to nie to samo,co kiedyś było. Na próchniejącym pieńku, brązowo żółtawe główki młodziutkich grzybków ,tak nie pachną jak tamte z lasu dziedzica. Można lubować się widokiem,zdjęcia robić ,a jeść nie wolno,trują Tylko  suche trawy i złocistość liści podobne są. Wśród nich , jak w lesie dziedzica, hasała ruda wiewiórka z żołędziem w zębach Cichutko postawiłem koszyk , lecz   spłoszyła się , wskoczyła na drzewo. Oczy jej błyszczały jak diamenciki,łapkami, szeroko rozstawionymi ,obejmowała gałązkę, wypiętym puszystym ogonem podkreślała urodę. Poskakała tu i tam i prychnęła na  brzózkę. I była lodząca podobna do tamtej z przed lat. Brzózka ,równa i wysoka, w białej sukience , jak modelka na wybiegu ,przyciągała wzrok ,a ruda niby akrobatka cyrkowa skakała. Tylko się radować, ,ze to cudo jeszcze jest w zaśmieconym lesie obok wielkiego miasta. Może drwale wyrąbując wokół niej drzewa,zostawili z uwagi na czarujący wygląd?Teraz gubi listki jeden za drugim. Długo krążą w powietrzu ,jakby przeczuwały swój kres,ze jeśli spadną to już nigdy nie uniosą się ku słońcu.

Dalej tłoczyły się młodziutkie dąbki. Kto ich tak chaotycznie posadził,zadaje sobie pytanie?I idę na przełaj ku ścieżce i   widzę,ze pod dębem druga wiewiórka wymachuje ogonem ,przednimi łapkami rozgrzebuje ziemię i wrzuca w jamkę żołądź , oglądając się na wszystkie strony ,zakopuje go , przykrywa lisicami . Zrozumiałem ,ze na zimę gromadzi żywność , Krzyk sójki płoszył zapobiegliwą wiewiórkę . Niespokojny ptak nie pozwolił zrobić pamiątkowego zdjęcia Zostawiony żołądź zakopałem pod ziemię. W lesie jest mnóstwo chętnych na takie rarytasy, A jeśli do wiosny ocaleje, wyrośnie z niego dąbek I tak się dzieje w lesie,gdzie ptak zgubi żołądź,gdzie wiewiórka nie znajdzie przykrytych liśćmi żołędzi ,tam wiosną gromadnie pociągną ku słońcu młode dąbki. Rosną chaotycznie walcząc o przetrwanie. Tak jak w życiu,silniejsi gorą!  Wracając do domu rozmyślałem o lesie z dzieciństwa i puszczy podwarszawskiej, Krótkie życie człowieka spada do ziemi, a żołądź w niej zakopany wyrasta na długowiecznego dęba. I wierzyć się nie chce ,ze przodkowie ,jak dęby   żyli setki lat  i rozmawiali z Bogiem,chociaż nie modli się na klęczkach i nie spowiadali się z grzechów przed grzesznikami większymi od siebie .Dziadek,  mówił , że boga i miłośći  szukać trzeba w sercu. Utrwalam to przekonanie wędrując ścieżką rowerową i koleją transsyberyjską ,szlakiem swoich przodków. Kto podróżuje ,żyje dwa razy.,pociesza mloda  Ania, moja przyjaciolka