To co było ,a nie jest, pamięć zapisała w rejestr.
To co było ,a nie jest, pamięć zapisała w rejestr.
Dzidek czterech synów miał, kiedy dorośli ,każdemu po hektarze ziemi dał.. Kuźnię przekazał najmłodszemu i nauczył walić młotem w kowadło .Młody wieczorami grał na harmoszce pod oknem piętnastoletniej ślicznotki,aż zmajstrował chłopaka i dał mu imię Szymon. Ku ich radości,a pozniej strapieniu zostałem synem.W bliźniaczym budynku,na wspólnym podwórku bawiłem się ,a stryjecznymi braica straszyli duchami,chociaż sami przed nimi trząsłi portkami. Nie bali się ich tylko pijacy i głupia Frania,co mieszkała za naszą ścianą . Lęk prze nimi tkwił w swiadomości młodych i starych.
Zimą siedziałem na piecu .Gapiłem się w zamarznięte okno i tęskniłem za latem . Wieś , pogrążona w nocnych zamieciach bronila się przed demonami gromnicą i woda święconą. ,a demony i tak straszyły dzieci .
Skrzypiało łózko rodziców ,a braciszek wołał, duchy,duchy. Ojciec krzykiem zamykał mu buzię , a łózko zńow skrzypiało jakby miało rozwalić się w kawałki .Latem spałem w stodole , jak dziedzic w piernatach. Księżyc i gwiazdy opowiadały bajki do snu .Obok chrapał siostrzenic z ojcem. Rano biegłem do rzeki łowić kiełbie ,to najsmaczniejsze rybki, chwalila mama.
Po latach stanąłem nad jej brzgiem,zasmiast rybek płynęly mętne tylko wody, na umarłych polach hula wiatr.. Nie było wioski na pagórku.Zniknęły lasy , moczary i rozlewiska,Serce niby skrzyce załkało ,a przed oczyma, jak w filmie mknęły tamte lata. Zobaczyłem tamtego Szymona i matkę z sierpem przy kłosach żyta. , łzy nie proszone zasłoniły kamień n a którym kiedyś ojciec uczył nawlekać na haczyk przynętę.
Nie opłakuj tego , co odeszło,powiedziała Ania ,szkoda łez. Jutro znów wzejdzie słonce. Umierają ,których zapominany. ,Dzieciństwo w twojej pamięci zywe trwa.Przytulila serca niby matka przy kłosach zborz.. Łzy suszyło słonce ,a wiatr hulał na kołchoźnianych ugorach. I wtedy skowronek , w gorze piosenkę zaśpiewał. .I ponióśl do lasu dziedzica ,w którym grzybów bez zezwolenia nie wolno zbierać
.Szedłem obok ojca z koszykiem . Pod nogami barwny dywan liści, mchów i dojrzałych wrzosów. I dech zapiera na widok borowików z brązowo czerwonawymi kapeluszami. A opinek ,podgrzybków i surojadek bez liku. Muchomorki to dla teściowej ,ale nasza umarła,śmiał się. Olszówek i opinek tez zatrzęsienie. Te bardzo rodzinne grzybki rosną do pierwszych przymrozków. Przykucniesz obok pieńka, a wskoczą do koszyka.
Długoletnia okupacja sowiecka zrównała z ziemią lasy. Odleciały na zawsze żurawi i czarne czaple. Tak w życiu jest,ze to co kochamy odchodzi. Chmura radioaktywna z Czarnobylu uśmierciła kukułki i dzięcioły.
Puszcza Kampinowska teraz namiastką mojego dzieciństwa. Zanurzam się w jej zielone rewiry ścieżką rowerową z Anią. Ale to nie to samo,co kiedyś było. Na próchniejącym pieńku, brązowo żółtawe główki młodziutkich grzybków ,tak nie pachną jak tamte z lasu dziedzica. Można lubować się widokiem,zdjęcia robić ,a jeść nie wolno,trują Tylko szelest suchej trawy i złocistość liści podobne są. .Wśród nich, hasała ruda wiewiórka z żołędziem w zębach Cichutko postawiłem koszyk , lecz spłoszyła się , wskoczyła na drzewo. Oczy błyszczały jak diamenciki,łapkami, szeroko rozstawionymi ,obejmowała gałązkę, wypiętym puszystym ogonem podkreślała urodę. Poskakała tu i tam i prychnęła na brzózkę.
Brzózka ,równa i wysoka, w białej sukience , jak modelka na wybiegu ,przyciągała wzrok . Tylko się radować,,ze to cudo jest w zaśmieconym lesie obok wielkiego miasta. Może drwale wyrąbując drzewa,zostawili z uwagi na wygląd?Teraz gubi listki jeden za drugim. Długo krążą w powietrzu ,jakby przeczuwały,ze z ziemi nie uniosą się ku słońcu.
Dalej tłoczyły się młodziutkie dąbki. Kto ich chaotycznie posadził,zadaje sobie pytanie?I idę na przełaj ku ścieżce ,a pod dębem druga wiewiórka wymachuje ogonem ,przednimi łapkami rozgrzebuje ziemię i wrzuca w jamkę żołądź , oglądając się na wszystkie strony ,zakopuje go , przykrywa lisicami . Zrozumiałem ,ze na zimę gromadzi żywność , Krzyk sójki płoszy zapobiegliwą wiewiórkę . Niespokojny ptak nie pozwolił zrobić pamiątkowego zdjęcia Jej żołądź zakopałem pod ziemię. W lesie mnóstwo chętnych na takie rarytasy. A jeśli do wiosny ocaleje, wyrośnie z niego dąbek I tak się dzieje w lesie,gdzie ptak zgubi żołądź,gdzie wiewiórka nie znajdzie przykrytych liśćmi żołędzi ,tam wiosną gromadnie pociągną ku słońcu młode dąbki. Rosną chaotycznie walcząc o przetrwanie. Tak jak w życiu,silniejsi gorą!
Wracając do domu rozmyślałem o lesie z dzieciństwa i puszczy podwarszawskiej, Krótkie życie człowieka idzie do ziemi, a żołądź zamienia się w długowiecznego dęba. I wierzyć się nie chce ,ze przodkowie ,jak dęby żyli setki lat i rozmawiali z Bogiem,nie modli się na klęczkach i nie spowiadali się przed grzesznikami większymi od siebie Ojciec mówił ,ze tylko na łonie natury bog i miłość w sercu. Wędrując ścieżką rowerową po puszczy , podróżując po świecie , nie zapominam o słowach ojca .A kto w symbiozie z nią zyje,.żyje dwa razy dłuzej..