JustPaste.it

A Ty mnie na wyspy szęśliwe zaprowadź

Poczułem chłód. Nie wiem, czy rzeczywiście zrobiło się zimniej, czy to wiatr przeszył moje schludne ubranko. .

Poczułem chłód. Nie wiem, czy rzeczywiście zrobiło się zimniej, czy to wiatr przeszył moje schludne ubranko. .

 

cabbc24ab158de915269849157c9a372.jpgNiedaleko od mojego domu jest park. Wśród rosnących dziko roślin wiją się ścieżki. Niektóre prowadzą na porośnięte brzózkami polany. Inne na szczyt wzgórza, skąd roztacza się widok zachwycający. Ale moja ulubiona wiedzie do niewielkiego wąwozu wyrzeźbionego przez kryształowo czysty ruczaj. 

Jeszcze niedawno dotarcie tam zajmowało mi może dwadzieścia minut. Teraz zdecydowanie dłużej. Nie szkodzi. 

Ważne, że dotarłem. Sam. Idąc do tego uroczyska śmiałem się sam z siebie. Ścieżka jest idealnie prosta, a moje kuśtykanie powodowało, że szedłem zygzakiem. Oczami wyobraźni widziałem ucieszny widok, który musiałem przedstawiać dla postronnego obserwatora. Musiałby on pomyśleć, że nawaliłem się jak czołg. A niech sobie myśli...

Kiedy zasiadłem, pokracznie, nad brzegiem rzeczułki, jak zwykle w tym miejscu, popadłem w dziwny, niemal somnambuliczny stan, będący mieszanką odczuwania piękna, spokoju, dobra. Jak zwykle, nie było tam nikogo a cisza nie była absolutna  za sprawą szemrzenia  strumyka. Paradoksalnie dźwięk ten zdawał się potęgować ciszę. Gdzie tu logika? A po co mi ona w tym czasie i w tym miejscu? Zwyczajnie zatopiłem się w niebycie, choć byłem, jak najbardziej. A może jednak nie. A może tylko częściowo? A może jednocześnie byłem i mnie nie było? Nie wiem. Kto wie?

Chyba za sprawą nafaszerowania siebie, w ostatnich tygodniach, szlamem rzeczywistości, brudem, paskudztwem dostarczonym mi przez telewizornię, niemal fizycznie odczuwałem proces dezynfekcji. Myśli, emocji, uczuć. Cisza połączona z pięknem miejsca powoli, delikatnie ale dogłębnie pozbawiała mnie złych uczuć, myśli, emocji, które są trucizną. Zaciemniają, ograniczają, niszczą. 

Skąd się biorą, co je napędza i odżywia? Nie wiem. Oczywiście znam wiele teorii i "odpowiedzi" na ten temat, ale żadna z nich mnie do końca nie przekonuje. A już na pewno nie wyczerpuje sprawy. Bo na końcu każdej z nich, każdej ludzkiej teorii próbującej zmierzyć się z zagadnieniem, pozostaje pytanie bez odpowiedzi. Dlaczego? Problemem nie jest fakt istnienia zła/ jakkolwiek go rozumiemy czy definiujemy/, problemem jest jego przyczyna. Dlaczego istnieje i dlaczego człowiek jest jego nosicielem, kreatorem i gorliwym sługą? 

Każdy z nas, a ja w szczególności, nosi w sobie pokłady zła. Podłości i nikczemności. I pod wpływem bodźca, często idiotycznego, ta niszcząca siła wylewa się z nas jak gnój. Bo ona tam tkwi uśpiona, czekając tylko na okazję. Jakże łatwo przychodzi nam ranienie innych, którego nawet nie zauważamy i jakże często boli nas to samo,  kiedy wektor uderzenia jest  zwrócony w nas. Tak, to są szczyty hipokryzji. 

Dobrze jest to sobie uświadomić, bo to, jak sądzę, może być początkiem drogi ku lepszemu. Cokolwiek by to miało znaczyć. Oczywiście, o ile przyjmiemy, że dobro jest wartością skrajnie różną od zła. Nie wszyscy wszak tak sądzą. I, o ile uznamy, że dobro jest dobrem a zło złem. Tu też ludzie mają wątpliwości. Ja nie mam. I nie toleruję relatywizmu. Jak więc widać jestem ultrasem. Tak, jestem. W moim rozumieniu rzeczywistości nie mam, zazwyczaj, trudności w odróżnianiu jednego od drugiego. Niezależnie czy to ja, czy ktokolwiek inny czyni zło/dobro, czy jest złu/dobru poddany.

Jesteśmy nikczemną rasą. Rasą która niszczy. Niszczy siebie i niszczy świat. I to nie tylko na poziomie fizycznym. Sianie zniszczenia w rzeczywistości fizycznej jest tylko skutkiem naszego wewnętrznego barbarzyństwa. Zła, które nami zawładnęło i w istocie rządzi bez przeszkód i to od wieków. Przecież kiedy odrzucimy ideologie, okaże się, że nasza, ludzka historia to historia śmierci. Śmierci zadawanej i otrzymywanej. Bezwzględnej i można by powiedzieć "nieludzkiej". Można by. Bo w istocie nie można.

Taka też jest nasza współczesność. Zalewana, jak zawsze, niezwykle szczytnymi celami podlanymi sosem szemranych ideologii. "Człowieki" zawsze walczą o sprawiedliwość, wolność, równość i inne duperele. I oczywiście tylko przy okazji, mimochodem, niszczą, mordują, zadają ból i cierpienie. No i zawsze, oczywiście niosą innym dobro. Własne...

A jednocześnie przedstawiciele tej zbydlęconej rasy,( przepraszam wszystkie bydlątka- nie o nie tu idzie) zdolni są do najwyższego poświęcenia. Zdolni są do czynów heroicznych, bohaterskich, wielkich. A skoro są zdolni, to znaczy, że można. Że można żyć inaczej, po ludzku. Można. Tyle, że takie życie wymaga poświęcenia, wymaga stoczenia i codziennego staczania walki z samym sobą. Wymaga wysiłku, wyobraźni i odwagi. Bo walka z samym sobą to jest prawdziwa walka. A pokonanie siebie jest jedynym, prawdziwym zwycięstwem. I to jest jedyna wojna, która jest i sprawiedliwa, i konieczna. I jest to jedyna wojna prawdziwa, rzeczywista. Najtrudniejsza z możliwych. A pokonywanie i pokonanie siebie jest jedynym, rzeczywistym i prawdziwym zwycięstwem. Albo jedyną, prawdziwą i rzeczywistą klęską.

To od wyniku tej wojny zależy wszystko. I życie i śmierć. I nasze dzisiaj i nasze jutro. Na tym i na każdym ze światów.

Wróciłem do rzeczywistości. Strumień szumiał i skrzył się w promieniach słońca. A cisza była jeszcze bardziej cicha. Pięknie tu choć już nie tak spokojnie... Trzeba mi wracać do domu. I znów będę szedł zygzakiem, a inni pomyślą, że jestem naprany. Niech myślą...

Poczułem chłód. Nie wiem, czy rzeczywiście zrobiło się zimniej, czy to wiatr przeszył moje schludne ubranko. 

Tyle, że wiatru dzisiaj nie ma...