JustPaste.it

Z sumieniem na ramieniu

No więc pies gryźć sumienie mi zaczął lecz sumienie jego także dorwało. Sumienia nie puszczał, a sumienie mnie nie puszczało więc byliśmy tak złączeni...

No więc pies gryźć sumienie mi zaczął lecz sumienie jego także dorwało. Sumienia nie puszczał, a sumienie mnie nie puszczało więc byliśmy tak złączeni...

 

    Ostatnimi czasy, podczas jednego z moich poobiednich, emeryckich spacerów najzwyczajniej w świecie jakiś pies wbił swoje kły w mą osobę. No więc pies gryźć sumienie mi zaczął lecz sumienie jego także dorwało. Sumienia nie puszczał, a sumienie mnie nie puszczało więc byliśmy tak złączeni i beznadziejnie trwaliśmy w milczeniu. On nie czerpał z tego mojego sumienia żadnych korzyści, a ja nawet gdybym chciał się pozbyć tego nieszczęsnego członka to ten członek mnie nie chciał opuścić, co tylko potęgowało ten drastyczny dysonans. Choć zdarzały mi się już przelotne wyrzuty sumienia to tak na zawołanie, wtedy nie potrafiłem go wyrzucić. Nagle w moim życiu pojawił się na szczęście bicykl. To taki rower z jednym większym i drugim mniejszym kołem. W ten sposób ja byłem na bicyklu ze swoim sumieniem, a jeśli było ze mną sumienie to owy pies też musiał być. Bicykl nie sprzyjał jednak tego typu utarczkom fizycznym stąd trzeba było przeciąć jakoś ten niefortunnych splot zdarzeń. Ja tu nie miałem wiele do powiedzenia bo jeden z mych włosów trafił sam na koło bicykla, a za włosem poszła głowa, szyja i tak dalej. Wypadek ten spowodował daleko idące konsekwencje bo konsystencja moja bardziej zaczęła przypominać budyń. I tak się rozlałem po chodniku, a dwóch mężczyzn na głowę mi weszło bezwstydnie. Stanęli na głowie i gaworzyć chcieli, a ja mając wtedy tyle innych spraw na głowie, które mi bardzo ciążyły, poradziłem by skierowali się bardziej w kierunku mojej trzustki. Odciążając trochę moją zbolałą głowę zacząłem rozumieć, że w ostatnim czasie mój kontakt z rzeczywistością diametralnie się pogorszył, a wszelkie konwencje były w stanie rozkładu zamieniając się powoli w breję. Ociupinkę formy nadała mi foremka w rękach małego dziecka. Gwiezdna foremka skierowała mnie w kierunku obiadowego stołu, na którym znalazłem się jako słodka babeczka z budyniem. Nikt jednak rozgryźć mnie nie mógł stąd też prostą drogą trafiłem z innymi odrzutami kuchennych robót do kubła śmieciowego. Udzielała mi się tymi czasy intensywna chęć skonkretyzowania się lecz żadnego konkretu na oku nie miałem. Jak paranoik biegłem ze wszystkich sił do jakiegokolwiek celu ale, mając coś z gatunku waty cukrowej pod nogami, wciąż stałem w tym samym miejscu. Owy bieg poza strumieniem potu przysporzył mi problemu w postaci takiej, że w owej wacie zacząłem się rozpływać. Złapałem się więc kurczowo pobliskiego krawężnika i w najbliższym czasie nie planowałem go puszczać. Sytuacja jednak mnie do tego zmusiła bo wskazówka minutowa jednego z tutejszych zegarów nabiła mnie na swój grot i w tempie właściwym owej wskazówce wyniosła mnie poza tą ostatnią sytuację. Wtedy to jakiś bezczelny małolat spojrzał się chytrze z pode łba w moim kierunku i cichaczem wyrwał mi ostatnią rzecz, która mnie w tym świecie przytrzymywała. Ten ćwierć inteligentny fajtłapa, pozbawiony rozumu ukradł mój kontur co spowodowało moją nagłą biodegradację już na miejscu. Bez konturu konkret, którego poszukiwałem znacznie się oddalił, a o wszelkiej konwencji nie mogło być nawet mowy. Plan mój był mianowicie teraz taki aby znaleźć jakikolwiek konkretny konkret, choć malutki konkrecik, który w procesie syntezy zapobiegł by dalszemu mojemu analitycznemu rozpadowi na części pierwsze. Uratowała mnie skromna czeresienka skryta gdzieś w mętliku gałęzi. Była czerwona, mała i z pewnością miała pestkę, choć tego akurat osobiście nie widziałem. Wszystko stało się jasne, wyklarowane i konkretne – tego mi właśnie brakowało i od razu brakujący, trzeci wymiar do mnie powrócił. Niezmiernie miłe było to uczucie jednak po chwili już przypomniałem sobie dlaczego tak właściwie chciałem uciekać. Bo przecież ta cała szara masa i rzeczywistość o zapachu szamba oraz forma jaką mi narzucono była kiepską alternatywą dla tego wszystkiego co działo się przed momentem. Odwrotu już jednak nie było i dlatego nadal tu jestem…

 

 

PS

 

Błagam na kolanach wszystkich filmowców na tyle odważnych co szalonych aby pod żadnym pozorem nie podejmowali się ekranizacji tego tekstu. Oznaczało by to zniweczenie całego mojego misternego planu oraz uśmiercenie cudownego tworu zwanego tu i ówdzie wyobraźnią. Z góry dziękuję!   

 

 

 

 

 

 

T.S.