JustPaste.it

Krasnoludek

Zabiorę krasnoludka do domu!- pobiegł do bramy, a ja za nim, zdecydowana zabrać go z deszczu siłą. Przy bramie zamurowało mnie. Patrzyłam na "krasnoludka", przy którym kucał syn.

Zabiorę krasnoludka do domu!- pobiegł do bramy, a ja za nim, zdecydowana zabrać go z deszczu siłą. Przy bramie zamurowało mnie. Patrzyłam na "krasnoludka", przy którym kucał syn.

 

Od rana padał deszcz, nie taki zwykły, ale rasowa, gęsta i zacinająca ulewa. Mój trzylatek właśnie się obudził i zaczął domagać się powitania z pieskiem. Pozwoliłam mu wychylić się za drzwi, przekonana, że pies na pewno siedzi na schodach pod daszkiem.

Trzasnęły drzwi i dziecko pobiegło na podwórko. Nie wracał przez chwilę mimo wołania, a kiedy się pojawił, był przemoczony i bardzo mocno czymś podekscytowany.

- Mamusiu, znalazłem krasnoludka!- ciągnąc mnie za rękę próbował wyjść znowu ze mną na dwór.

- Nigdzie nie wychodzimy, zobacz jak mocno pada. Przebieraj się szybko w suche ubranko- zamknęłam drzwi, a on dalej upierał się, żeby wyjść.

- Ale on jest cały mokry i płacze!

- Zostań w domu, zjesz śniadanie i pobawimy się w krasnoludki- przekonana, że wymyślił kolejną zabawę "w coś", zaczęłam zdejmować mu koszulkę.

- A ja zabiorę krasnoludka do domu!- wyskoczył na schody i środkiem kałuży pobiegł do bramy, a ja za nim, zdecydowana zabrać go z tego deszczu choćby siłą. Przy bramie w pierwszej chwili zamurowało mnie. Stałam przemoknięta i patrzyłam na... "krasnoludka", przy którym kucał syn.

 Na ziemi pod słupkiem bramy siedział ktoś, kogo rzeczywiście wyobraźnia trzyletniego dziecka mogła wziąć za krasnoludka: spod kłębka przemoczonych, dziwnych ubrań wystawały przemarznięte, sine i bose małe stópki. Zza zawiniętej chustki, przypominającej czapkę krasnoludka, widać było malutką, pomarszczoną buzię.

Syn kucał przed tą osobą i bezskutecznie ocierał jej twarz, nie wiadomo czy z deszczu, czy z łez, bo "krasnoludek" faktycznie płakał. Obrazek byłby nawet sielski, gdyby nie ten deszcz, zimno i widoczne absolutne zagubienie staruszki.

 Była bardzo malutka, drobna i krucha. Przemoczona do suchej nitki raczej nie wiedziała nawet, gdzie jest. Trzęsła się cała, zarówno z płaczu jak i zimna. Podniosłam ją z ziemi, a ona kurczowo trzymając się rękawa mojej bluzy podreptała za mną do domu. Rozchlapując wodę za nami skakał syn, wykrzykując, że mu nie wierzyłam, a on przecież naprawdę znalazł krasnoludka.

Przebrana w moje ubrania, za duże, ale suche i ciepłe, wysuszona i nakarmiona staruszka, popijając gorącą herbatę, wyglądała już jak normalna, bardzo mała i stara babcia. Przestała płakać, odzyskała głos i zachwycona przyjmowała opiekę małego, który niepilnowany byłby ją tą czułością zamęczył. Nadal przekonany, że ma krasnoludka, obskakiwał ją dookoła, podsuwając swoje zabawki, koc, kanapki, ciastka i co tylko wydało mu się wystarczająco atrakcyjne.

Szybko okazało się, że babcia rzeczywiście nie wie, gdzie jest, w jakiej miejscowości, nie wie, gdzie mieszka, jak się nazywa, ile ma lat, czy ma rodzinę ani skąd wzięła się akurat pod moją bramą. Wiedziała tylko, że szła do kościoła. Pamięć jej zastopowana była pewnie w czasach jej młodości, bo opowiadała, jak bardzo bała się, kiedy szła, że wpadnie pod koła wozu albo koń ją stratuje lub pan przegoni z drogi.

Bajka o znalezionym krasnoludku skończyła się szybko, zastąpiona przez prozę polskiej rzeczywistości, kiedy zadzwoniłam na policję. Dyżurny nie raczył nawet zainteresować się szczegółami, jak tylko dowiedział się, że znaleziona osoba jest dorosła- nikt nie zgłosił zaginięcia, więc nie ma tematu. Kolejny telefon do Caritasu z podobnym skutkiem: instytucja zajmuje się pomocą dla biednych, nie ma miejsc noclegowych, a jak poinformowała mnie pani " przechowalni dla nie wiadomo kogo też nie i to mój problem, co z tą babcią zrobić, skoro zabrałam ją z ulicy". Ręce mi opadły po kilku jeszcze telefonach do mieszkających w pobliżu sióstr zakonnych i opieki społecznej. Wszędzie podobna reakcja. Liczyłam na to, że skoro po staruszce widoczne jest, że wymaga stałej opieki, to może korzysta z pomocy ośrodka i przyjedzie ktoś, kto może ją rozpozna, okazało się jednak, że panie są zajęte i jedna z nich dopiero pojutrze ma wolne terminy na wizyty. Ze szpitala też nikt taki nie zaginął.

Zadzwoniłam więc jeszcze raz na policję. Wygarnęłam dyżurnemu, co o tym wszystkim myślę, postraszyłam, że nagrywam tą rozmowę i skoro bez zgłoszenia zaginięcia nic nie zrobi, to ja w takim razie zgłaszam znalezienie i prośbę o interwencję, bo znaleziona osoba zachowuje się agresywnie i wtargnęła na moje podwórko, prawdopodobnie chora psychicznie. Wymieniliśmy jeszcze kilka "uprzejmości" pod adresem przydatności policji i czepliwości "upartych bab". Zgłoszenie przyjął.

Policja przyjechała po prawie czterech godzinach. " Agresywna" osoba zawinięta w koc spała smacznie, pilnowana przez znalazcę. Panowie z patrolu z poczuciem humoru podeszli do zgłoszenia. Spisali okoliczności, niestety o krasnoludku też, bo syn z przejęciem opowiedział im, jak znalazł go przed bramą. Zrobić jednak nie mogli nic. Jedyne rozwiązanie, jakie zaproponowali, to zabranie babci do pokoju "na dołku", dopóki ktoś nie zgłosi zaginięcia lub nie znajdą jakiegoś domu opieki.

Obudzona staruszka na widok policji, zadawanych pytań i chyba w ogóle okoliczności znowu była roztrzęsiona i płakała. Płakał zresztą też i syn, który nie mógł zrozumieć, dlaczego policja przyszła po krasnoludka, a w dodatku krasnoludek się boi i "mamo, nie oddawaj go, on nic nie zrobił, ja chcę go mieć".

W efekcie babcia została u mnie, do czasu, dopóki ktoś się po nią nie zgłosi, rodzina czy instytucja. Zastanawiałam się tylko, czy coś takiego w ogóle jakimkolwiek aktem prawnym jest możliwe.

Po wyjściu policji zaczęłam się zastanawiać, w co się właściwie wpakowałam: nieznana osoba, bez zgłoszonego zaginięcia, wymagająca stałej opieki i prawdopodobnie jakiegoś leczenia, której nikt nigdzie nie chce przyjąć, a ja nie mam żadnych praw do decydowania o czymkolwiek związanym z tą osobą. I nie wiadomo, ile czasu spędzi  u mnie. Nie miałam jednak serca wyrzucić ją z powrotem na ulicę i czekać, żeby ktoś inny ponownie ją znalazł.

Na szczęście wieczorem znów pojawiła się u mnie policja, tym razem z kobietą, na widok której ożywiona i uszczęśliwiona babcia znów się rozpłakała, tym razem ze szczęścia i chaotycznie zaczęła jej opowiadać o swoim wnuczku  ( mój syn....), smaku wspaniałej herbaty i pokazywać, jakie dostała buty, bo było jej bardzo zimno w nogi. Patrząc na tą sytuację sama mało się nie popłakałam. Obserwując powitanie upewniłam się, że babci nie brakuje opieki i miłości.

Kobieta okazała się jej córką. Mieszkały we dwie, córka pracowała. Do matki zaglądała w tym czasie sąsiadka. Dzisiaj córka wyszła do pracy, a po powrocie do domu zastała otwarte okno i pusty pokój matki. Zwykle zamykała okno na zamek, drzwi do pokoju też, a dzisiaj zapomniała o oknie. Babcia wymyśliła sobie, że pójdzie się pomodlić, wymknęła się przez okno i tak błądząc po ulicach zamiast do kościoła trafiła pod mój dom. Poszukiwania u sąsiadów i na pobliskich ulicach nie przyniosły efektu i kobieta zgłosiła w końcu zaginięcie matki, przestraszona porządnie, kiedy kawałek od domu znalazła jej buty. Spadły jej z nóg, ponieważ nie umiała ich zasznurować.

Pojechały obie do domu, mój mały już nie płakał i nie domagał się krasnoludka; w międzyczasie udało mi się wytłumaczyć mu jakoś tą sytuację. Wszystko zakończyło się więc szczęśliwie.

Nasuwają się tylko pewne refleksje, jak funkcjonuje system społeczny w naszym państwie, gdzie w praktyce okazuje się, że w sytuacji, gdzie jest to naprawdę konieczne, nie ma instytucji, która byłaby w stanie udzielić pomocy i zagwarantować bezpieczeństwo i opiekę takiej osobie.

Tylko policjanci, którzy przywieźli do mnie córkę tej pani, byli z siebie zadowoleni, ponieważ........policja wykazała się skutecznością w działaniu, szybko znajdując zaginioną osobę...

....ale najważniejsze, że "krasnoludek"  w końcu trafił do swojego domu.