JustPaste.it

W Polsce niższe kary niż w Stanach

Porządek musi być – jak mawiają nasi zachodni sąsiedzi. Za zniesławienie w internecie w Stanach można iść na wiele lat do więzienia... To lepiej jest u nas!

Porządek musi być – jak mawiają nasi zachodni sąsiedzi. Za zniesławienie w internecie w Stanach można iść na wiele lat do więzienia... To lepiej jest u nas!

 

749d4d31a21cbfb25e9e21f648783017.jpg


 
         W marcu tego roku, niejaki Anthony Graber (amerykański sierżant Gwardii Narodowej) wybrał się na przejażdżkę motocyklem po stanowej szosie. Swoją podróż postanowił sfilmować kamerą wmontowaną w kask. Podczas jazdy sierżanta zatrzymał policjant (w cywilu), bowiem rajdowiec przekroczył prędkość. Nagranie wycieczki i spotkania z władzą umieścił na YouTube i w ten sposób nieźle sobie ów Graber... nagrabił.
         Policja przeszukała mieszkanie winowajcy i skonfiskowała komputery a onże spędził dobę w areszcie. Teraz grozi mu... 16 (szesnaście!) lat więzienia za nagranie policjanta bez jego zgody i upublicznienie jego wizerunku.
         No i rozpętało się - zaczęła się ogólnoamerykańska dyskusja na temat "czy można nagrywać policjantów?". Komitety zajmujące się prawami człowieka twierdzą, że nagrywanie funkcjonariuszy nie jest przestępstwem. Argumentują, że gwardzista został ukarany za ujawnienie uchybień w zachowaniu funkcjonariusza, który wyjął broń bez wcześniejszego poinformowania, że jest z policji.
         Twarde prawo, ale prawo, jak mawiają zwolennicy silnego prawa. A jak władzy ktoś nadepnie na odcisk, to wiadomo... Skoro facet złamał prawo, to powinien bez protestu udać się do wskazanego ogrylowanego ponurego obiektu. W końcu kto jak kto, ale oficer Gwardii Narodowej powinien znać prawo obowiązujące w USA, szanować je i przestrzegać, a nie sobie robić szopki z ichniej Temidy i z policji!
         Podobną nieznajomością prawa popisał się pomorski pismak. Wlazł na portal NaszaFerajna, podyskutował sobie z inteligentną młodzieżą akademicką, także z absolwentami, w tym z nauczycielem akademickim. Zaskoczony zamieszczanymi tam wulgarnymi dowcipami, skopiował je bez zgody zainteresowanych osób, omówił kilka z nich i przesłał do instytucji odpowiedzialnych za rozwój (chyba nie tylko naukowy) młodzieży oraz zamieścił na innym portalu. Kiedy doktoryzujący się uczelniany wykładowca zwiedział się, że zostały tam zamieszczone owe żarty, zażądał od admina skasowania ich, bowiem nie wyraził zgody na ich omówienie oraz na publikację danych osobowych. Owszem, artykuł zawierał dane, ale sprowadzone do inicjałów użytkowników, choć w komentarzach istotnie poleciały nazwiska.
         Admin skasował bulwersujący artykuł, który został jednak opublikowany na innych portalach (ale tylko z inicjałami). No to pisarz (wzięty autor książki o księgowości) zapowiedział wizytę u swojego prawnika, z którym udał się na policję oraz do paru sądów.
         Dziennikarz wcześniej uczciwie uprzedził, że zbiera materiały do ciekawego artykułu i nikt nie zgłaszał pretensji; więcej towarzystwo szydziło z niego, zaś pewien inżynier obrazowo (analnie) i fonicznie (muzycznie) go opisał - "z niego dziennikarz, jak z koziego anusa/anusu trąba", przy czym słowo łacińskiego pochodzenia perfekcyjnie spolszczył, streszczając zagadnienie również w czterech literach.
         W połowie grudnia 2009 zapadł wyrok - wścibski felietonista powinien przeprosić pisarza za krytyczne artykuły, skasować je z blogosfery i może się cieszyć, że zamiast 20 tys. zł zadośćuczynienia, ma uiścić tylko niecały tysiąc. To nic w porównaniu z amerykańskim wyrokiem.
         Przy okazji parę sądowych ciekawostek... Pisarz pomówił pismaka o posiadanie dodatkowych kont na NaszejFerajnie, z których go obrażał i sąd dał mu wiarę. Pisarczyk w ramach wicia się, parokrotnie słał oświadczenia, że na NF miał tylko jedno konto, jednak sąd (w ramach równości stron) nie wziął tego pod uwagę albo może i wziął - po prostu jednoosobowo sąd pod auspicjami Orła w koronie uznał, że jeden mówi prawdę, zaś drugi kłamie. W końcu sędzia skończył studia, ma praktykę i cieszy się społecznym zaufaniem, zatem to przecież oczywiste, że ma rację, nawet gdyby miał rzucić monetą albo gdyby poparł obywatela twierdzącego, że Ziemia jest płaska (jak niektóre rozumki). W końcu sędziowie są niezawiśli i nie można podważać ich wyroków. Pisarz wprawdzie przerobił (sfałszował) podpis w komentarzu na NF, ale zrobił to z "uczciwych pobudek" i sąd uznał to za "omyłkę" (przecież każdy ma prawo do drobnych błędów). Niezręcznie byłoby teraz przyznać się do błędu, że obwiniony miał tylko jedno konto, bo to spowodowałoby, nie tylko przyznanie, że sąd popełnił duży błąd i że wyrok jest makulaturą, ale sąd musiałby dodatkowo pociągnąć pisarza do odpowiedzialności za sfałszowanie podpisu (bo już nie byłaby to "omyłka"), a na to póki co nie ma zgody, ani sądownictwa polskiego, ani pisarza, ani jego mecenasa. To oznaczałoby, że sąd w tej sprawie stoi mocno na nogach, jak kiedyś socjalizm stał na glinianych (póki się nie wywrócił), zatem sędzia błędnego wyroku będzie bronił, jak Ludowe Wojsko Polskie kiedyś broniło socjalizmu, czyli jak niepodległości.
         Do tego dochodzi spora grupa uczestników różnych forów, dla których wyrok niezawisłego jednoosobowego sądu jest święty, zatem nie można ich zawieść - byliby wszak zaszokowani, gdyby okazało się, że popierali pisarza, który publicznie a niesłusznie zarzucił człowiekowi nieuczciwość (posiadanie paru kont) i sfałszował jego podpis? Trudno byłoby się im pozbierać i zrozumieć, że popierali pieniacza, który już trzy sądy zatrudnił w swojej sprawie. Co ciekawe, ludziska, które na forach wyrażają ślepe (wręcz fanatyczne) poparcie dla wyroku niezawisłego sądu, z pewnością nie uznają wyroku innego sądu - przecież co do wyroku moskiewskiego sądu w sprawie Katynia mają inne zdanie, czyli z nim się nie zgadzają, więc hipokryzja i patriotyzm pozwalają im trwać na swoich dotychczasowych pozycjach...
         Ale należy docenić polskie prawo - w USA gościowi grozi 16 lat, zaś u nas nie było mowy o żadnej odsiadce. Sąd nawet był tak uprzejmy, że nie chciał stresować dziennikarza, zatem ani nie poinformował go o terminie planowanego wydania wyroku, ani nie przesłał mu żadnej informacji na ten temat po jego zapadnięciu. Chęć uchronienia go przed osłupieniem jednak i tak spełzła na niczym, bowiem w innym sądzie (pisarz po sprawie cywilnej nabrał wigoru i postanowił pozmagać się w... karnych szrankach) pismak dowiedział się o przegranym procesie dopiero po 120 dniach od zapadnięcia wyroku i przeżył jednak szok! Apelacja nie dała efektu - odrzucono ją z powodu wniesienia po terminie.
     Teraz (po zażaleniu) polscy prawnicy zastanawiają się, w jaki sposób wyjaśnić znaczenie frazy "po terminie" w aspekcie braku informacji o zakończeniu procesu. Ale nawet jeśli nazwiemy ich waranami, to przecież nikt nie pójdzie za to do więzienia (patrz nazewnictwo stosowane choćby wobec Prezydenta RP) a przecież można się cieszyć, że nie żyjemy w Stanach, bo tam to dopiero dano by redaktorkowi popalić!
         Na YT pokazano filmik, na którym cywil zatrzymuje motocyklistę i podchodzi do niego z bronią palną. W odwecie zirytowany właściciel ścigacza zamieścił fabułkę w internecie. Powinien zamazać mu twarz? Owszem, ale co jest większym przewinieniem - niezamazanie twarzy, czy akcja z użyciem broni i to po cywilnemu? A gdyby jadący obok kierowca (kolega albo inny policjant) pomyślał, że to napad i strzeliłby do tajniaka?
         A w Polsce? Pisarz zamieścił kilka dowcipów (w tym seksistowski, gejowski i dziwkarski), pokpił sobie z przysięgi studenckiej, był przychylny wulgarnej młodzieży w walce z nawiedzonym pismakiem (który naiwnie życzył sobie i innym, aby przestrzegano regulaminu na NaszejFerajnie), w dwóch sądach (a w trzecim przygotowuje komornika do finansowej akcji) toczy bitwy z krytykiem jego czynów pod sztandarem swej godności i ma w internecie stadko swoich zwolenników, którzy są przekonani, że dziennikarz dogryzał ich koledze z lewych kont. No to niech winny amerykański gwardzista idzie choć tylko na dychę do pudła, zaś polski przestępca (wyrok jest póki co prawomocny) niech się cieszy, że urodził się pomiędzy Odrą a Bugiem i że go raczej nie zamkną. I gdzie jest lepiej? Nie spieszmy się tak do wyjazdów za ocean...