JustPaste.it

FWP czyli Fczasy Wszystkich Polaków

Wieczorny serwis informacyjny zapchany wysokiej rangi doniesieniami o udarze słonecznym pingwinów w ogrodzie zoologicznym.  Powtórki seriali ( emitowane na wypadek zgubienia wątku w trakcie „roku szkolnego”  i niemożności zorientowania się co też wydarzyło się między odcinkiem numer 1711 a odcinkiem numer 1713)  Pozamykane na cztery spusty miejskie baseny (bo jakiemuż to idiocie przyszłoby na myśl zażywać kąpieli w basenie latem?). Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują jednoznacznie- rozpoczął się sezon wakacyjny. Rzecz jasna, dla ludzi pracy „wakacyjny” nie jest określeniem równoznacznym z „urlopowy”. Tkwi  więc Polak dalej w robocie, otoczony nie- zapierającymi dech krajobrazami, a armią rzężących wiatraczków. Czeka grzecznie na swoją kolej, pocieszając się informacjami o zrywających dachy hoteli huraganach, awariach samolotów, bankructwach biur podróży, szalejących świńskich wirusach i innych zamachach terrorystycznych. Zastrzyk takiej porcji nieszczęść i urlopowych tragedii nawet niestrudzonego globtrotera przeobraziłaby w zatwardziałego domatora, a co dopiero niedzielnego turystę szukającego spokoju i relaksu. Przychodzi jednak moment, gdy wakacyjne opowieści   znajomych o egzotycznych krajach i pięciogwiazdkowych hotelach, każą wyjść Polakowi z domowych okopów i zająć pozycję w kraju, oczywista oczywistość- jeszcze bardziej egzotycznym.  Nic tak bowiem nie męczy Kowalskiego jak cudzy odpoczynek.

 

            Kiedy, więc uda się  wyżebrać kilka dni wolnego, Polak chce ruszyć w drogę. Nic jednak nie jest tak proste jak się wydaje. Bo i trzeba zadbać o okolice intymne jak niestrudzenie radzi nam obecnie najsłynniejsza położna w Polsce- niejaka Żanet Kaleta i o płaski brzuch. Konieczna jest  i wizyta w plastykowym rożnie zwanym solarium. Nikt przecież nie chciałby się   wyróżniać od całej plażowej gromady białych murzynów, nawet za cenę raka skóry. Nie mniejszy problem może przysporzyć wydostanie się z punktu A do punktu B, nawet w przypadku posiadania talentu na miarę naszego nowego bohatera narodowego- Roberta K.. Przed Polakiem piętrzą się bowiem coraz nowe drogowe przeszkody. Już nie tylko wszechobecne dziury, czyhający w krzakach policjanci i słono płatne ochłapy autostrad, umożliwiają pasażerom podszlifowanie języka łacińskiego. Czyni to, choćby gęstsza od sieci dróg, siatka fotoradarów. Koncentracja żadnego kierowcy nie pozostanie constans  także na widok „czarnych punktów”  czy też reklam dżinsów, opinających apetyczne pośladki samej Dody. Skądinąd te pierwsze mają stopniowo znikać, gdyż Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad nie nadążała ich  aktualizować. Podobno to wina kierowców, którzy nie potrafią racjonalnie zareagować na komunikat pt.”tu zginęli ludzie”. Zawsze wydawało mi się, że na informacje tego rodzaju nasz gatunek odpowiada emocją a nie rozumem, co zapewne nie sprzyja lepszemu komfortowi prowadzenia pojazdu mechanicznego. Cóż, widocznie jedni wyobraźnię mają zbyt bujną, a drudzy nie są obdarzeni nią wcale. Osobiście przerażona nieustannymi doniesieniami o milionach wypadków, tysiącach zabitych, setkach rannych oraz wysokością cen paliwa, wybrałam ostatnimi czasy kolej. Ale i tu czekało na mnie kilka niespodzianek. Gdy wpadłam zziajana na dworzec, uświadomiłam sobie momentalnie jak bardzo naiwna byłam w swojej gonitwie- na PKP przecież nikomu się nie spieszy. Wszystkie pociągi doznały średnio 90 minut opóźnienia. Otoczona tłumem zirytowanych podróżnych, klnących na krzywe tory czy samobójców, czekałam. I czekałam... Aż wreszcie udało mi się wsiąść w pierwszy wagon zmierzający w pożądanym przeze mnie kierunku. Będąc szczęśliwą posiadaczką biletu na pociąg pośpieszny nie sądziłam, że podróż z nim w pociągu osobowym będzie dla pani konduktor problemem, a jednak. Z powodu braku gotówki ( nie ma możliwości płacenia kartą) a więc i możliwości zakupu tańszego biletu byłam zmuszona opuścić pokład. Najwidoczniej już nie można wsiąść do pociągu byle jakiego i nie dbać o nic. Trzeba dbać o wszystko, a i tak na pewno coś pójdzie źle. Pytam więc: jak podróżować? Rowerem? Dróg rowowych brak. Samolotem? Po ostatnich aresztowaniach pracowników Urzędu lotnictwa Cywilnego mogłaby to być równie wyboista droga.

 

 

            Kiedy docieram wreszcie nad Bałtyk, moim oczom ukazuje się istna ludzka rzeź. I jak tu wierzyć w doniesienia o zmniejszającej się z roku na rok liczbie Polaków wakacjujących się w ojczyźnie? I jak tu wierzyć, że jedynie 30-40% społeczeństwa wyjeżdża na urlop? I jak tu wierzyć w kryzys finansowy? Gdy moje czopki rejestrują tą nadmorską orgię, rozum podpowiada mi, że nie tylko cały Polski naród rzucił pracę i obsiadł każdy milimetr kwadratowy 528 kilometrowej linii brzegowej, ale także sprowadzono tu Polonię z całego świata. A jednak- przerażające, lecz prawdziwe- 60% Polaków nie pojedzie na wakacje. Wielu wyskoczy tylko na kilka dni,  zrobić zdjęcia by móc wrzucić je potem na naszą-klasę. Znajomi zobaczyli, sąsiedzi też. Zaliczone. 30% z tych, którzy zdecydują się na urlop odwiedzi rodzinę, część wyjedzie za granice...Skąd wzięli się więc Ci, którym nie  straszne lody za 8plnów i lodowaty Bałtyk? Jak to się dzieje, że nadmorskie Pustkowo nie świeci pustkami a posiada  w sezonie większą gęstość zaludnienia od Szanghaju? Z pewnością do takiego stanu rzeczy przyczyniają się między innymi nasi posłowie, którzy mimo wysokich diet, wybierają  urlop w kraju. Być może boją się ruszać w świat ze swoja znajomością języków obcych. Zapewne jednak wybierają tą opcję z wygody politycznej, ostrzeżeni wrzawą wokół zagranicznych podróży premiera.

 

            Jestem zdania, że sposób spędzania wakacji oddaje doskonale narodowe charaktery. Niestety. Niestety dla nas. Bo jakaż jest nasza zdolność do organizacji wypoczynku, jeśli polega on głównie na lansowaniu po nadmorskich deptakach i zakopiańskich Krupówkach. To, co wyprawia się w tych  wszystkich miejscowościach pseudowypoczynkowych, przyprawia prędzej o wysoki poziom agresji i irytacji  niż o poczucie odprężenia. Stragany, straganiki i głos jakiegoś przygłupa wydobywający się z charczących głośników- oto nasza wakacyjno-narodowa specjalność.  Najpierw jednak jest plaża- uwala Polak swoje cielsko pośród tysiąca innych cielsk i nagrzewa je  tak długo, aż zacznie boleć. W tej masie nie jest w stanie usłyszeć własnych myśli, a co dopiero szumu morza. Krzyki dzieci, turnieje piłki plażowej, odgłosy z knajpek, które wtargnęły już na sam piach, tak by po całym dniu leżenia urlopowicz nie musiał przejść nawet 100 metrów podczas wyprawy po smakowitą rybkę. Ruch zdecydowanie nie jest czymś pożądanym- wszystko obmyślone jest tak aby unikać go w największym możliwym stopniu. I jest Polak nawet gotowy słono przepłacać u plażowych handlarzy jagodziankami, byleby nie zmagać się zbytnio z siła grawitacji czy tarcia. Popołudniami, gdy nie ma możliwości piec się na Słońcu, cała ta ferajna przenosi się na wspomniany już deptak i zaczyna się lans pośród budek z kebabem. Cały klimacik dopełniają dźwięki wydobywające się z rozlicznych automatów do gier. W moim rankingu  zdecydowanie przoduje cymbergaj. Dźwięki z tej piekielnej machiny potrafią ze mnie wydobyć takie ilości adrenaliny, że spokojnie mogę zaoszczędzić na sportach ekstremalnych. Zwolennicy „aktywnego wypoczynku” w górach, też na pewno będą zadowoleni. Na Krupówkach panuje swojski ścisk, a i straganików do wyboru do koloru. Można kupić oscypka i ciupagę a potem zjeść obiadek w klimatyzowanym fast-foodzie (jeśli uda nam się do niego przepchnąć). Kiedy byłam tam ostatnio wszystkiemu, mimo środka sezonu, wtórował młot pneumatyczny. Widocznie taka Polska filozofia- „wypoczywać” tak, by potem z radością wracać do pracy i domu. Jest to na pewno jakiś sposób. Być może jednak lepiej wybrać się za granicę i zobaczyć jak to się robi nie po polsku. Nie trzeba zresztą jechać daleko. Mała wysepka Bornholm na Bałtyku. Na plażach pustki, gęściej na ścieżkach rowerowych. Babcie ćwiczące Tai Chi nad brzegiem morza. Ludzi też sporo, ale tak jakby nikogo nie było. I nie ma nawet gdzie kupić pocztówki, nie wspominając już o koralikach, muszelkach i innych nikomu niepotrzebnych pierdółkach. A to wszystko wcale nie za wyższą cenę.

 

            Ale Polak- biesiadnik, potomek sarmatów, jak wynika z badań i tak wybrałby bałtycki koszmar, nawet gdyby posiadał środki na wyjazd za granicę. (zresztą nie ustają doniesienia o tym, że wypoczynek w Polsce jest droższy od niektórych popularnych kierunków śródziemnomorskich). Dlaczego? Bo jesteśmy leniwi umysłowo i fizycznie, wybieramy to co sprawdzone i już znane. A poza tym nasze rodzime miejscowości są w najwyższym stopniu przystosowane do tego, co Polak lubi najbardziej robić- nic nie robić.