JustPaste.it

O zdrowiu...

Pracuję społecznie. Nie jest to może jakieś nadzwyczajne w dzisiejszym społeczeństwie, w którym praca za darmo lub półdarmo jest niemal standardem, a nawet modą.

Pracuję społecznie. Nie jest to może jakieś nadzwyczajne w dzisiejszym społeczeństwie, w którym praca za darmo lub półdarmo jest niemal standardem, a nawet modą.

 

W kręgu mojego zainteresowania jest tak zwana trudna młodzież, ale również interesują mnie sprawy zdrowia, dlatego też działam w organie doradczym dla zarządu naszego miejscowego szpitala. I o tym będzie mowa…

Podczas posiedzenia tegoż organu dyskutowaliśmy zawzięcie, co lepiej kupić: mammograf za 300 tysięcy, czy aparat do rtg za 1 mln. Oczywiście ani tych 300 tysięcy ani tym bardziej miliona nie mieliśmy, ale pogadać można. Okazuje się, że rentgen bardziej potrzebny, bo niezbędny do ratowania życia. Po wypadkach i urazach trzeba przecież zajrzeć w głąb ciała. Na mammograf nie było tak wysokich kontraktów, więc… wybór wydawał się być oczywisty. Wybraliśmy mammograf. Bo tańszy.

Podczas tego spotkania dyskusja niezauważenie zeszła na poziom usług serwowanych w szpitalu typowemu Kowalskiemu. Okazało się, że na 6 osób przebywających pod koniec spotkania na sali, wszystkie sześć miały złe wspomnienia i skojarzenia związane ze szpitalem. Zarówno ze swoimi pobytami, jak i bliskich. Obecny przy tej rozmowie dyrektor argumentował, że nie wszyscy są nie zadowoleni, a my to jakaś mniejszość chyba. Opowiedziałam zgromadzonym swoją historię. Mój ojciec został zabrany karetką z przychodni, do której się doczłapał z drugim zawałem. Położono go oczywiście na dozorze kardiologicznym, w pozycji, która jak najbardziej zawałowcom jest zalecana. Leżąc na tym łóżku miał nienaturalnie jak dla niego wyprostowany kręgosłup. Muszę w tym momencie dodać, że ojciec miał dwa lata wcześniej wieloodłamkowe złamania nóg, miednicy i uszkodzony kręgosłup w odcinku lędźwiowym. Ból, przy takiej wymuszonej pozycji kardiologicznej był dla niego nie do zniesienia. Byłam przy ojcu cały czas. Szeptał do mnie, że kona z bólu, więc poszłam do lekarza i powiedziałam mu o nogach, o kręgosłupie i o bólu, na co on mi odpowiedział, że tu się leczy serca a nie nogi. I poszedł.

Naiwna myślałam, że tu się leczy ludzi. Jaka pomyłka z mojej strony. Po zrelacjonowaniu tej i innych sytuacji dyskusja się podkręciła i nabrała rumieńców. Dyrektor szpitala powiedział nam, że nie może szantażować niemiłych pielęgniarek zwolnieniem, bo kto przyjdzie pracować na ich miejsce za 1200 zł, że lekarzy ze specjalnościami jest jak na lekarstwo, a za takie pensje jakie oni dostają, to on nie może od nich wymagać, żeby obok leczenia byli jeszcze mili dla pacjentów itd. Dyskusja trwała kilka godzin. Wnioski, żadne.

Wiem, że są pielęgniarki, salowe, położne i lekarze, którzy są mili, troskliwi i czuli. Po prostu na swojej drodze jeszcze takich nie spotkałam.

A chciałabym spotkać, bo stoimy przed nimi obnażeni do samego końca. Za drzwiami gabinetu zostawiamy często nie tylko bliskich niosących nam wsparcie, ale również naszą godność. Tracimy ją, gdy żebrzemy o pomoc, bo ból i strach nie daje nam logicznie myśleć i każdego byśmy po stopach całowali, by tylko nam trochę ulżyło. Pracownicy szpitala są trochę jak księża, widzą wnętrze.

Niestety często się zdarza, że na to wnętrze plują.

Nie bez powodu odniosłam się do księży. Księdzem powinno zostawać się z powołania. Moim zdaniem pielęgniarką i lekarzem też. Te zawody to służba ludziom. Wynagradzana, ale jednak służba. Nie wiem, czy jestem w stanie mimo tych 1200 zł jałmużny zrozumieć taką pielęgniarkę, która przy którejś mojej wizycie u ojca nakrzyczała na 80-letnią staruszkę, że ona nie jest od wybierania jej numeru w komórce i jak nie umie sama wezwać taryfy to niech idzie na pieszo. Albo zrozumieć pielęgniarza, który mogę zaświadczyć, pozwolił wyjść ze szpitala z izby przyjęć człowiekowi po wypadku samochodowym w stanie szoku, broczącego krwią, by się przewietrzył. Znaleźliśmy go po drodze do bramy leżącego w kałuży krwi, na trawniku. Wtedy się nim zajęto, mój krzyk słyszano naprawdę daleko.

Czy ktoś zna odpowiedź dlaczego zły pieniądz wypiera dobry? Dlaczego za marną płacę nie można dobrze wykonywać swojej pracy? O ile musimy podnieść takiej Pani płacę by się uśmiechnęła i nie nakrzyczała, o 500, czy o 1000 złotych? Czy o 2 tysiące? Czy tylko o to chodzi? O kasę?

 

Ps. Podkreślam, nie chodzi o obrażanie ogólnie rozumianych przedstawicieli tych zawodów, celem moim jest wywołanie dyskusji na temat jakości pracy, ale także okazywania serca dla petenta. Mam wrażenie bowiem, że Pani z mięsnego wołająca w PRLu „czego” z kultowych filmów tego okresu przeniosła się do mojego szpitala. Pracuje w recepcji…