JustPaste.it

Wyższa racja, ale w jakim stanie?

W związku z okresem rocznic, powtarzam kolejny artykuł, zaktualizowany i poszerzony.

W związku z okresem rocznic, powtarzam kolejny artykuł, zaktualizowany i poszerzony.

 

Wyższa  racja,  ale  w  jakim  stanie? 

Historia pożyteczna jest nie tylko wówczas, gdy zaglądamy do podręczników lub odpowiadamy na pytania egzaminatora, choć wielu tak właśnie sądzi. Nie uważają za stosowne, by także poza szkołą cokolwiek pamiętać, zajrzeć do podręcznika, nie zdają sobie sprawy, że życie to surowy egzaminator. Skutki są straszliwe. Zakłamują świadomość i mentalność ludzi, także całych narodów, co jest niesłychanie tragiczne.

Jeszcze bardziej tragiczna w skutkach jest uporczywa odmowa zajrzenia do tych podręczników, zaprzeczanie faktom i wnioskom z nich płynącym – często w imię tak zwanych wyższych racji. Mamy na to bezlik przykładów.

Lecz jakież racje mogą być nazwane wyższymi, kiedy oparte są na fałszu, na zakłamaniu? Jakież racje mogą być wyższe od prawdy?

Są to pytania, w realnym świecie zadawane wyłącznie przez dzieci i nieuleczalnych durniów. Ludzie mądrzy i światli ponad wszystko szanują prawdę, lecz traktować, to ją traktują jak ostatnią lafiryndę.

Czyli tak, jak zasługuje swoją bezwzględnością.

Gdy w III tysiącleciu starej ery koczownicy Ariowie podbijali Indie, zastali tam wysoko rozwiniętą kulturę, o której dziś wiemy jedynie z nędznych wykopaliskowych miast Harappa i Mohendżo–Daro. Wycięli lub zasymilowali mieszkających tam ludzi, prawdopodobnie Drawidów. Wiemy jednak, że Ariowie przejęli ich kulturę i włączyli do własnej, ze stepowych pastuchów i barbarzyńców stając się twórcami potężnej cywilizacji, wprawdzie nieprędko, bo po kolejnym tysiącu lat. O podbitych wiemy tyle co nic – ocalałych z rzezi przepędzono na wsie, zatrudniono do posług i upraw, na których zresztą też lepiej się znali. Z czasem zanikli zupełnie. Dziś, stykając się tam z zabytkiem, głowimy się – aryjskie to, czy drawidyjskie?

Równie pouczający przykład mamy z helotami. Wiadomo, byli oni państwowymi niewolnikami w Sparcie. Choć bliżsi nam czasowo niżeli Drawidzi, pozostawili po sobie mniej konkretnych śladów. Mogli być potomkami Achajów, bohaterów trojańskich, ale niekoniecznie. Jeśli byli, to owszem, śladów achajskich jest nawet sporo, tylko ciągłości nie ma, bo jak Drawidzi skończyli, zasymilowani robotnicy rolni i słudzy. Gdyby nie wredny ich, buntowniczy charakter, zapewne nie pozostałby po nich żaden ślad w historii.

Przykładów takich podbojów jest w ludzkich dziejach mnóstwo. Schemat mniej więcej ten sam – podbić, przejąć osiągnięcia i przypisać sobie, zniszczyć świadomość narodową, zasymilować, zetrzeć wszelkie ślady, najlepiej by i słuch wszelki zaginął. Według takiego schematu działali wszyscy kolejni zdobywcy. Egipcjanie i Grecy, Persowie i Mongołowie, Arabowie i Goci, Frankowie, Normanowie i kto tam jeszcze. Mniejsza o wyczyny tak ogólnie białego człowieka w barbarii, kolorowe zwierzęta nie są  warte pamięci, ani nawet wzmianki. Nie obciążają też subtelnych sumień. W nowszych czasach też tak postępowano. Wprawdzie te nowsze skutki były mniej radykalne, niektóre opłakane. Po prostu różne. Niektóre nacje dały się całkiem wyrównać, jak nie przymierzając Walijczycy, Bawarczycy, Pomorzanie czy Burgundczycy, niektóre prawie całkiem, jak Alzatczycy, Szkoci, Kaszubi – ale niektóre nie chcą za nic się wyrównać. Na przykład Kurdowie, coś prawie 20 milionów bez państwa, rozgrabieni i wciąż niepokorni. Jacyś Baskowie, Macedończycy, Czeczeni, diabeł ich wszystkich zna, bo my nie, my nie znamy. Nie przejmujemy się, to nie nasz problem. Bo my, Polacy, w ogóle jesteśmy z daleka, w takie rzeczy całkiem nie zamieszani.

Tutaj kłania się Kali z krowią filozofią. Kłaniają się podręczniki.

f4d168fb289a4085d7cab31908546fef.jpg

Parowóz dziejów.


Ustąpiliśmy ziemie od Łaby aż do Odry, nawet jeszcze dalej – bez żalu i bez pretensji. Nie tylko my wykreśliliśmy z pamięci Obodrytów, Lutyków, Wieletów, kogo tam jeszcze. Co więcej, nie chcemy tego pamiętać. Śląsk też jakiś niejasny, jakby nie nasz, choć niby nasz. Ślązacy nie dali się całkiem wyrównać, wciąż jakoś dziwnie podrygują, nawet zachciewa im się narodowości własnej. Gdyby ich wyrównano całkiem, można by o nich zapomnieć jak o tych innych z zachodu, po których nikt nie zabiega o jakieś Centrum Wyrżniętych. Na zachód patrzymy z pokorą, jak każdy długo bity patrzy na bijącego.

Lecz to sprawy minione, może nieprawdziwe, po co je rozgrzebywać. Wracać do podręczników nikt nie ma ochoty, starczą śmieci, które zostały w głowie, którymi z takim zapałem karmią nas wielce czcigodni wielbiciele prawdy. I to, co mówią dziadowie, którym w żyłach płynie szlachetna krew zdobywców.

Nie jesteśmy zamieszani. Nie było i nie ma dla nas problemu Ukraińców, Białorusinów, Litwinów, nie ma problemu Słowińców, Hucułów, Podlasiaków, nie ma problemu Łemków. Ostatnich czterech nie warto wspominać, wyrównaliśmy dokładnie. Ukraińcy, Białorusini i Litwini niestety nie, oni się nie dali. Dziadowie mówią, że pięknie tam było i że to wciąż nasze.

Nikt nie pomyśli, że wyszczerbiony Szczerbiec nie był orężem obrońcy, za to wszyscy powtarzają, że Polska nie prowadziła wojen zaborczych. No nie, ani jednej nawet!

Tak, Lwów był polski. I Tarnopol też. I Żytomierz, Berdyczów, Kijów po prawdzie także, Ukraińska hołota siedziała po wsiach i pracowała, jak siedzieli ongiś Drawidzi i Achajowie. Tak samo wyżej na mapie, polskie były Mińsk, Wilno, Kowno, Nieśwież i Lida. W Kijowie to nawet biskupstwo polskie było. Ukraińskie i białoruskie, podlaskie i litewskie chłopy nieźle pracowały gdy pracował harap, do służby też się nadawały, szczególnie te dziewoje hoże. Kilka razy bywało, że naszą wielkoduszność wystawiali na próbę, ale z bożą pomocą poradziliśmy sobie.

Jednak, ogólnie biorąc, polskim Ariom na wschodzie tak jakby słabo się powiodło. Za to Aryjczykom na naszym zachodzie poszło znacznie lepiej. Aryjczycy zamiast harapa woleli użyć miecza.

To była kwestia metody. Po harapie można się jakoś wylizać i nadal być zdolnym do pracy, Lechita zaś uwielbiał, gdy motłoch pracował dla niego. Gero i Wichman wiedzieli, że użycie miecza załatwia problemy ostatecznie, woleli więc zasiedlać swojakami pogorzeliska i cmentarzyska, bo ziemia przez to bardziej żyzna. Wiedzieli, że motłoch zdolny jest do wszystkiego, zaś cudzy motłoch dopiero. Nie chcieli motłochu.

W literaturze zwanej piękną my też, po prawdzie, i ognia, i miecza... Niestety, nie tak dokładnie. Co bardziej zmyślnych litewskich, białoruskich, ukraińskich Drawidów i Achajów przyjęliśmy jak swoich, jeśli tylko zorientowali się w porę. Szczególnie tamtejsi kniaziowie i kneziowie szybko się zorientowali.

Co? Potrzeba obrazka, może jakiegoś przykładu? Pominę Radziwiłłów, Sapiehów, Wiśniowieckich, starczy Podbipięta. „Litwo, ojczyzno moja!” Ale to tylko wierszyk. Czy wypada taki wierszyk rozumieć na serio?

90ec0ae472421d829db6eeb117485a96.jpg

Ładne kwiatki, co?!

Ten przeklęty jałtański, zbrodniczy gwałt na Europie. Pozazdrościli trzej królowie Zeusowi. Tak naprawdę, na poważnie, to co się nam Polakom w tym gwałcie nie podoba? Że nie zwrócono nam Wilna, Lwowa, Grodna i Kijowa? Że na diabła nam Wrocław, Szczecin, może też i Poznań? Niechaj ktoś to wreszcie wyraźnie sformułuje. Przecież ci, których Polacy nie lubią, zawsze i wszystko robią dla Polaków źle. Bez żadnego wyjątku.

Twierdzić inaczej to zgroza i moralny horror. Tak może szczekać narodowy wróg, zdrajca i płatny pachołek. Tą samą miarką nie można mierzyć wszystkiego, choćby o to samo chodziło. Więc niby czemu płyny mierzy się na litry, bez żadnej różnicy, czy wino jest szlachetne, czy też, za przeproszeniem, sikacz. A krew to jak się mierzy?

Kiedyś wszystko można było przeliczać na złoto, ale tę świetną miarkę już dawno diabli wzięli. Obecnie w kwestii miarek też się popieprzyło. Jedni liczą dolary, drudzy ropę, inni zaś zwykłe papierki z pieczątką.

Pretensje do Danzig, Breslau, do Oppeln i Hindenburga raczej odrzucamy, ale do Lwowa i Wilna pretensje nie tylko są słuszne, są po prostu święte. Do wiosek może nie, do wiosek pretensji nie mamy, bo kto by je obrabiał. Tak głośno jak o polskości Lwowa, nie możemy gadać, żeby Ukrainiec znów na tej wsi pracował. Gdyby to było możliwe, owszem, wsie też byśmy chętnie wzięli. No, dworki na tych wsiach, oczywiście, znów powinny być polskie, to się jasno rozumie. I cmentarze, tam wielu naszych leży.

Gdyby nie łajdak Stalin z pomysłem ściągniętym od pewnego Angola, byłby nasz z pewnością i Lwów, i nasze byłoby Wilno, choć to nie my kamień węgielny pod te miasta kładliśmy. A kiedy Ukraina wciągnęła przez wredną pomyłkę historii swoją dziwną flagę, w pośpiechu wymyśloną, Litwa i Białoruś swoją, mielibyśmy jakże piękną wojenkę, wobec której zamęt na Bałkanach byłby zabawą przedszkolaków. Cmentarze na Rossie i ten słynny we Lwowie jakże by pięknie się rozrosły!

Niestety, przeminął czas helotów. Nie dostaniemy Lwowa i niczego za Bugiem, jak Niemcy nie dostaną Wrocławia ani Opola, choć kilka chorych łbów po obu stronach wciąż karmi się taką mrzonką. Co prawda, oddajemy ni stąd ni zowąd jakąś kamienicę w tym Opolu, Wrocławiu czy innym Głogowie, jakieś gospodarstwo mazurskie, natomiast ci na wschodzie nie tylko figę pokazują, lecz wiele kłopotów sprawiają. Strasznie tam wredni ludzie, o niczym nie chcą zapomnieć.

Więc co z tym prawem do ziemi, do kamienic? Czy działa prawo faktów dokonanych czy nie? Albo inaczej – kiedy działa, kiedy nie działa?

Prawo do kamienicy, do ziemi, tak zwana osoba fizyczna może nabyć bodaj po 25 latach zasiedzenia, przy czym nie jest ważne, czy rzecz została zawłaszczona w złej albo dobrej wierze. Co z osobą taką jak państwo? Czy też jakiś przepis tu obowiązuje? Liczy się ile lat? Sto? Tysiąc? Ile lat trzymaliśmy Lwów, Wilno, jak swoje? Ile lat obcy trzymali Warszawę? Ile lat trzymano Wrocław, Szczecin i Gdańsk? Izraelici wyrugowali Palestyńczyków po dwóch tysiącach lat! Więc niby co, teraz ich też stamtąd wyrugować?

To są pytania z mentalności kretyna. Jeżeli nie chcemy, jeśli odmawiamy grzebania się od nowa w historii, przyjmijmy fakty przez nią dokonane, bez pretensji tak samo na wschodzie, tak samo na zachodzie. Mierzmy na litry wino, mleko i krew. Odmawiajmy Niemcom praw do kamienic i ogródków, bo to nie ich, choć kiedyś zawładnęli tym. Zachowujmy wspomnienia z Wilna i Lwowa, ale nie mówmy o prawie do tych miast, bo podobnie zawładnęliśmy nimi. Chyba nadszedł czas, by nie wyłącznie kręgosłup, lecz i myślenie wreszcie wyprostować.

Tam za Bugiem jedno pozostało polskie, jak u nas jedno niemieckie – pozostały cmentarze. Niech spoczywają w spokoju.

                                                        ( 1.IX.2005 )