Najpierw paszkwil, potem poezja. To chyba w porządku, co?
Taka, widzę, moda na Eiobie, by publikować wiersze. Na szczęście, z mojej strony zalew poezji Wam nie grozi, ponieważ w całym długim życiu napisałem niespełna 20 wierszy. Co prawda, "zarobiły" nawet jedną śmieszną nagrodę i dwa jeszcze bardziej śmieszne wyróżnienia, dlatego zwę je wierszami.
Jako pierwsze, prezentuję dwa wiersze o malarzu rosyjskim Walentinie Pierowie. Był pieriedwiżnikiem, należał więc do licznej grupy wspaniałych mistrzów pędzla. Pozostał jednak mało znanym, choć sądzę, że niesłusznie. Wielkie wrażenie zrobiła na mnie jego "Trojka", która jest nazwą mylącą lub szyderczą, przedstawia bowiem tak zwaną kibitkę, wiozącą skazańców na Sybir.
Podobnie cudowny jest "Las jesienią" - z dalekim rzędem masowego grobu. Walentin Pierow doczekał, niestety, rewolucji 1917 roku, po której zniszczył wszystkie swoje obrazy z pracowni. Niebawem umarł w swoim jesiennym lesie, "z rozpaczy - jak powiedziała matka - nad tym co się powyrabiało".
Kilka obrazów Walentina Pierowa można zobaczyć w Muzeum Polenowa pod Moskwą.
WALENTIN PIEROW PRZY SZTALUGACH
Widzenie I
W ramie horyzont. Wściekłość śniegu.
Czas − batem. A bodajbyś zdechł.
W skos przez szaleństwo trojki biegną.
Parska rozścieżnym wiatrem step.
Na osikowym soplu dyszla
pijany anioł. Z twarzy − zwierz.
W zębach milczenie. W krzyku cisza.
Zabić – to jakby umrzeć też.
A w sobolowych kłębach mrozu
szyderczy taniec głodnych muz.
Na Sybir w pętach wszechświat wiozą.
Wron krzyże. Czarny bulgot płóz.
Seplenią dzwonki. Wilczym ściegiem
wpełzają w sen watahy widm.
To tylko sanie wiatr kolebie.
To tylko rżawy koni rytm.
(II. 2004)
Widzenie II
Las jest rankiem bardzo na niebiesko.
Niebieskie są brązy, ugry i złocienie.
Boso po lesie chodzić sarnią ścieżką,
ciepłym jesiennym deszczem wsiąkać w ziemię.
Pędzel jak munsztuk w zębach. Drzew granie.
Rzeczkę w niebieskiej mgle najcieńszą kreską.
A ludzi nie. Bez ludzi las jest rajem.
Ludzie nie potrafią śmiać się na niebiesko.
Brzozy tam dalej jak zgrzebne koszule
pokornym łanem ułożonych w ziemi.
A my − uczymy się kochać wichurę,
strach błogosławić niby chleb powszedni.
Zmęczony jestem. Chcę pójść w ten las dziwny,
głowę pod brzozą w niebieski mech złożyć.
Bez kary przyznaję, bardzo jestem winny.
Walentin Pierow, prosty sługa boży.
( VI. 2004)
A byście zaś nie myśleli, że lubię tylko rymowanki - przedstawiam Kurta Sucherta, zwanego Curzio Malaparte (po włosku "mala" znaczy "zły", czyli Malaparte to "zła część". Mawiał, że "dobra część", "Buonaparte" była zajęta wcześniej). Barwne miał życie. Wpierw jako faszysta popierał Mussoliniego, ale nie sprawdził się w roli korespondenta wojennego na froncie rosyjskim, został więc z hukiem wyrzucony. No to został komunistą. Ale Mao Tse też go wyrzucił z Chin. Papież z Watykanu go nie wyrzucił, bo on w Watykanie w ogóle się nie pokazał, ale za krytykę (bardzo bezpośrednią) Piusa XII został obłożony anatemą. Gdy umierał, pewien kanonik sfałszował jego ostatnie słowa o Madonnie.
Najbardziej znana książka to "Kaputt", właśnie o froncie wschodnim. Druga to "Skóra" - o zwycięskich aliantach we Włoszech.
KURT SUCHERT UMIERA I NIE WIE
A był to zbrojny czas zawiedzionych
wrony nad popiołami rozwiane
i znów powolne żyzne kroki wołów
Nie żałuję że was oszukałem
moim brzemieniem była wzajemność
bez miłości
Wy nazwaliście to grzechem niewiary
i milcząc sięgnęliście po kamień
z waszych piersi
Promień w niebie jest zawsze pomiędzy chmurami
A to jest czas ocalałych
straszliwych w swym miłosierdziu
gdy ziemia pachnie brzozowymi łzami
spulchniona śmiercią
Niebieskie są kromki powszedniego chleba
Madonno rozhukanych koni
zwycięskich żołnierzy
Madonno głuchoniemych mogił
wstawiam się za tobą
W niebie pomiędzy chmurami
Nic więcej nie mogę powiedzieć
najwyżej o zwyczajności
której tajemnie szukałem
I to już wszystko
Tak
Madonno mego zła
nie lituj się nade mną
Ja zawsze byłem pomiędzy
VII. 2000
A to już taki sobie wierszyk, a propos rocznicy niedalekiej.
Czarna tęcza 39-45
Wpierw długo naszczekiwały rozdrażnione psy
aż echo grzęzło w nastroszonych gazetach
Później – tak już pod wieczór –
chmury zgęstniały i równymi rzędami
wymaszerowały ku świetlanej przyszłości
paradnie i werbliście
Pobłyskiwały i pogrzmiewały dziarsko
A tęcza była koloru czarnego jak zwykle
Wielu zaczęło nagle przepowiadać pogodę
i rozdawać kwaśne cukierki
Dziwny rekord adopcji pobiła nadzieja
Jeszcze później – tak jakoś przed świtem –
chmury zaczęły powracać
bo zewsząd narastały wiatry i wichury
I nie trzeba było wyjaśniać co tęcza miała na myśli
Strzępy chmur zawisły cieniami w alejach
gdzie tak wielu zmęczonych spoczęło
myląc role słowika i kruka
W czarnej tęczy odbiło się nagle złote oko księżyca
V.2009/V.2010