Czas zmienia wspomnienia o przeszłości.
Skoro świt ojciec zaprzęgał konia ,brał za pazuchę kromkę chleba i wyruszał do Głębokiego-małego miasteczka po towar do naszego sklepiku. Droga wiodła przez las, a tam napadali zbójcy .Czekałem na powrót jego , wlaziłem na sosnaę. i wypatrywałem Na łąkach rżały konie,mgła pełzła z nad rzeki i zasłaniała drogę. Wracałem do domu smutny. Mamo,zbójcy ojca porwali-mówiłem.
Zapadał mrok, wieś otulała milcząca ciemność, w nielicznych oknach migały jak gwiazdeczki łuczywka.. Modliliśmy się o szczęśliwy powrót ojca, Przyjeżdżał nad ranem, kładł się do łózka i od razu zasypiał.
Pewnego razu zabrał mnie do miasteczka. Była to pierwsza podróż w daleki świat. Jechałem furmanką dumny , jak dorosły chłop,obok nóg leżała żelazna laska..Ojciec wykuł ją na kowadle do obrony przed zbójcami.
Furmanka załodowana towarem stala na podworku u znajomego zyda,a ojciec pokazywal mnie miasteczko ,a potem zaprowadził na cmentarz legionistów . Wytłumaczył, ze to miasteczko przechodziło pięciokrotnie w boju z rąk do rąk. W kwaterach spoczywa pięć tysięcy żołnierzy. poleglych za "ojczyznę,Boga i honor" Powiedział i,tu leży mój przyjaciel,zginął od bagnetu bolszewika na moich oczach. Mnie zostały blizny i ta szabla, która wisi pod ikoną ,pięć nacięć na jej rękojeści ,ta to za tego, byla zaplata.
Kiedy wracaliśmy do domu .słonce chowało się za lasem,na niebie zapalały się gwiazdy ,tylko w koszarach błyskały okna .Przed nami puste pola i ciemny, w jego wielkich rewirach ogona gniadej nie widziałem. Szum jodeł i hukanie sowy , zapach żywicy hipnotyzowały. Furmanka przechylała się na boki jak kołyska. Ojciec podał mi lejce i odtrzymywał beczkę śledzi,by nie zgniotła butelek z naftą.
Nafta do lampy, jak świeże bułeczki sprzedawała się w sklepiku. W nocy odpędzała demony.! Opowieści o nich były przerażające. Dorośli straszyli nimi dzieci. Przytuliłem się do ojca. Nie bój się synku,nie ma tu demonów,ludzie gorsi od nich.
Jak na ironię losu ,z ciemnosci wyskoczyli bandziory Jeden chwycił konia za uzdę i ciągnął w las. Pozostali pchali się na wóz. Ojciec laską zadawał ciosy .Padali obok wozu, jeden osunął się na mnie,„nie zabijaj”,prosił !Ojciec chwycił lejce i krzyknął:.,wio! Koń, jakby wyczuł niebezpieczeństwo pomknął galopem na brzeg lasu. Zranionego bandziora wyrzucil, a mnie mocno przytulił , jechaliśmy w milczeniu .
Niebo błyszczało gwiazdami ,a księżyc oświetlał drogę., gdzieś szczekały psy. , na wzgórzu mrugały światełka.naszej wioski .sen zamykał mnie oczy. Na progu zobaczyła nas matka umazanych krwią, krzyknęła o Boże! Nie lamentuj ,to krew bandziorów. ,uspakajal wystraszonaNie zabierał mnie więcej do miasta .
Nadb rzegiem Berezyny stałem na głazię z drewnianą szablą, wystruganą przez dziadka i opowiadałem , jak ojciec rąbał bandziorów,jak walczył z bolszewikami . Machałem szablą a rówieśnicy wiwatowali .Po siedemdziesięciu latach ponownie stanąłem na tym ,polodowcowym głazie. Witały mnie puste pola i wiatr ,szumiał i roznosił smutek po porosnietej kąkolami mojej rodzinnej ziemi.Rzeka, wtedy niby niebieska wstążeczka ,okalała pogórki ,toczyła mętne wody. Nie było strzechy słomianej z gniazdem bocianim .Bolszewicy starli moje dzieciństwo z powierzchni ziemi.
Kwatery legionistów zarosły zielonym mchem,a krzyże pochyliły się gubiąc tabliczki z napisem "za Boga ,honor i ojczyznę" . Tylko dwa pomniki nad brzegiem jeziora, błyszczały srebrnym napisem "Zamordowano 75 .000 czerwonoarmistów i Zydów