JustPaste.it

Nie ma Solidarności bez wolności i Anny Walentynowicz

O Sławomirze Cenckiewiczu znów głośno. A to za sprawą Anny Walentynowicz, która w sobotni poranek 10 kwietnia zginęła w katastrofie prezydenckiego samolotu pod Smoleńskiem.

O Sławomirze Cenckiewiczu znów głośno. A to za sprawą Anny Walentynowicz, która w sobotni poranek 10 kwietnia zginęła w katastrofie prezydenckiego samolotu pod Smoleńskiem.

 

572da81e0faa3ff4e6520a7d35a5938c.jpgTo o niej i dla niej powstała „Anna Solidarność”. Dedykacja autora jeszcze bardziej porusza – „Pamięci Anny Walentynowicz”.

W słowie wstępnym od autora zatytułowanym „Życie jak portret zbiorowy” Sławomir Cenckiewicz przeplata różne fakty i mówi o tym, na czym skupia swoja uwagę. Ubolewa nad tym, że jego bohaterka nie doczekała się tej biografii. Sam autor nosił się z zamiarem spisania jej dziejów już od lat.

Nie mogło obyć się bez długiej listy podziękowań dla osób, które przyczyniły się do powstania tej książki w takim właśnie kształcie. Swoje specjalne miejsce znalazły serdeczne podziękowania również dla Anny Walentynowicz, za wielką cierpliwość i udostępnienie osobistych materiałów. To wyjątkowy gest, ważne dla rodziny, szczególnie dla syna Janusza.

Młody historyk z Instytutu Pamięci Narodowej, autor wielu publikacji źródłowych i naukowych sporo miejsca poświęca czasom dzieciństwa, trudom ciężkiej pracy i innym przeciwnościom w życiu Anny Walentynowicz.  W głównej mierze to dzieciństwo wyryło mocne piętno na jej późniejsze życie, które jak miała w zwyczaju podkreślać było długoletnią służbą.

Swój dom rodzinny uważała za udany i całkiem spokojny. Ale tylko do czasu, gdy żyli rodzice. Jej kolejni opiekunowi traktowali ją bardzo źle. Bycie to był ich sposób na wychowanie.

Hanka Lubczyk, bo tak ją wszyscy nazywali była uważana  za wzór kobiety pracującej. W życiu było jej ciężko, na tyle ciężko, że chwile gdy stać ją było na kawałek sera tudzież bilet do kina określała jako symbole luksusu. 

Książka zaprezentowana jest w stylizacji biografii protestowej, to znaczy erudycyjnej, analitycznej oraz informacyjnej. Dzięki niej pokazywane jest oblicze człowieka na tle konkretnej epoki dziejowej, środowiska pracowniczego, czy też danej grupy społeczno – politycznej.

Życie osobiste i praca w stoczni stanowią dwa główne człony, na których opiera się cała struktura tekstowa. Pamiętajmy, że próba opisania najnowszej dziejowej historii jest niezwykle wymagająca i trudna. Szczególnie jeśli dotyczy to granicznych dekad Polski Ludowej oraz ruchu antykomunistycznego.

Pierwszą biografie pod tytułem „Życie Anny Walentynowicz” stworzył 25 lat temu Tomasz Jastrun, pisząc w niej, że to przypowieść o losie człowieka i całego narodu.  Ówczesne czasy były takie, że musiała być wydana w podziemiu, bo na swoich kartach poruszała już wtedy niewygodne zagadnienia. Sama bohaterka doczekała się tylko kilku materiałów biograficznych.

Jej misja na ziemskim padole nigdy nie należała do łatwych. Bo i czasy, w których żyła i działała społecznie do takich nigdy nie należały. Jej dramatyczne koleje losu są niewątpliwym symbolem bezkrwawej walki o wolność pracowniczą.

 Na początku lipca, dokładnie 9, odbyło się spotkanie promujące biograficzną książkę autorstwa Sławomira Cenckiewicza wydawnictwa Zysk i S-ka, które poprowadził Jan Pospieszalski. Gościem specjalnym był  prof. Jan Żaryn. Czas i miejsce – Warszawa, Traffic Club, ul. Bracka 25, godz. 18.

Do książki dołączona jest płyta CD ze spotkania Anny Walentynowicz z wrocławską "Solidarnością" 14 maja 1981 roku w Wojewódzkim Domu Kultury. To niezwykle wzruszający zapis ze względu na nieprzyjemne zdarzenia, jakie miały miejsce w 1980 roku. Wtedy to, jak o niej mówią teraz, Matka Solidarności nie mogła brać udziału w uroczystościach pod Pomnikiem Poległych Stoczniowców w Gdańsku. Tuż przy bramie Stoczni Gdańskiej. Z powodu braku stosownego zaproszenia nie było jej nawet dane być na Mszy  Świętej. Ale przecież to Annie Walentynowicz należało się bycie na liście zaproszonych gości. Tak się jednak nie stało.
Samo nagranie pochodzi z archiwalnych zasobów  Komisji Krajowej NSZZ "Solidarność" w Gdańsku.

To właśnie Walentynowicz miała na tyle siły i odwagi, by powstrzymać robotników, którzy po długich trzech dniach Komitetu Strajkowego zaczęli opuszczać stocznie. Ten heroiczny czyn stał się punktem zwrotnym dla zdarzeń Sierpnia 80’ i współczesnych dziejów Polski.

Była niezwykle pracowita o wielkim zapale do działania oraz miłości do ludzi i Ojczyzny. Zawsze chciała pracować w Stoczni Gdańskiej, choć imała się różnych zarobkowych zajęć. Pracując w stoczni wyrabiała 270% normy. Z opinii pracodawcy wynikało, że jest człowiekiem dobrej roboty.

Miała wielki żal do możnych tego świata o to, że kilka krotnie nie było jej na solidarnościowych uroczystościach.  Nikt o niej wtedy nie pamiętał. Za życia rzadko kogo docenia się aż tak za wszelakie dokonania. Dopiero po tragicznej śmierci ci, którzy nie szczędzili jej gorzkich słów krytyki za życia, teraz doceniają jej wielkie czyny i poświecenie na rzecz Wolnych Związków Zawodowych.

Portret życia prostej i zawsze skromnej działaczki z gdańskiej Stoczni zdaje się być zbiorowym portretem polskich robotników, którzy ostatnimi siłami buntowali się przeciwko wszechogarnianemu komunizmowi. Fakty z jej bogatego duchowo  życia splatały się z życiem zwykłych ludzi. Stała się legendą dziejową Polski XX wieku. Solidarność oraz Stocznia Gdańska powstała właśnie przez Annę Walentynowicz.

Ona, Andrzej Gwiazda i garstka robotników, za wyjątkiem Lecha Wałęsy walczyli o pamięć i prawdę spraw dla nich ważnych, takich jak Sierpień ’80 czy Solidarność. Niestety z nikłym skutkiem.

Lektura jednak nie zalicza się do najprostszych poprzez konotacje epokowe oraz wielość zawartych w niej wątków. Samo przebrniecie przez kolejne watki wymaga sporego wysiłku. Pokuszę, się o stwierdzenie, że jest to iście mordercza objętość, świadcząca jedynie o wielkości i randze opisywanej postaci.

Książka opatrzona czarno – białymi ilustracjami z rożnych okresów, które nadają jej nostalgiczny charakter. Zdjęcia umieszczone są na brązowej znacznie grubszej teksturze aniżeli pozostałe zapisane tekstem strony. Większość fotografii pochodzi z rodzinnego albumu. Zdjęcia przez to, że zachowane są w biało – czarnej konwencji jeszcze bardziej uzmysławiają, że Anny Walentynowicz nie ma już wśród nas.

Zginęła wraz z polską delegacją w drodze do Katynia, gdzie miała złożyć swój hołd tym, którzy zostali tam w brutalny sposób pomordowani, najwyżsi polscy oficerowie, żołnierze II RP. Chcieli dać wyraz do pojednania, a zapłacili za to najwyższą cenę – poświęcili własne życie, aby już nikt nigdy nie zapomniał o Katyniu.

70. lat temu Katyń był naocznym świadkiem zbrodni na 21 tys. osób z polskiej elity intelektualnej.  Los w tak okrutny sposób połączył obie te tragedie. Żadne, nawet najbardziej podniosłe słowa, nie są w stanie wyrazić tego, co stało się tego feralnego dnia. Tak niewiele potrzeba, aby doszło do zdarzeń, które zmienia w jednej chwili obraz Polski. Teraz znów to Katyń, a dokładniej Smoleńsk uczestniczył w nagłym, tragicznym zdarzeniu.

Katyń znowu zaistniał w świadomości ludzi. Znów mocno i znów krwawo i boleśnie. Każda śmierć jest tragiczna, która później uczy gigantycznej pokory. I każdy musi zdać ten trudny egzamin. Katyń – miejsce przeklęte, jeszcze się nie skończyło, ciągłe domaga się ofiar.

Anna Walentynowicz leciała do Katynia, bo właśnie tam znajdował się grób jej ukochanego brata, Andrzeja Lubczyka, którego Rosjanie wywieźli na wschód i tam zgładzili. Pragnęła odwiedzić cmentarz katyński i oddać część pamięci tym, którzy stracili życie, w tym swego brata, którego mogiły nigdy nie odnaleziono. Sama zginęła niedaleko.

To przejmująca, a zarazem wspaniała pozycja historyczno – naukowa o niezwykłych losach i przeróżnych jej dokonaniach. Skonstruowana tak, aby stworzyć integralne procesy historyczne z ówczesnymi zdarzeniami, na które i ona miała swoisty wpływ. Sama też na nie oddziaływała. Publikacja stanowi poważną książkę historyczną składającą hołd jej bohaterce. O tym świadczy jej pokaźną objętość. Lektura pokazuje jakie były losy gdańskiej suwnicowej.

Sama cieszyła się, że historyk nie wykreował jej jako bohatera jednostronnego i wszechwiedzącego. Uważała, że naukowiec ma prawo dooczny i takiej interpretacji, jaką sam chce i uzna za stosowną.

Najbardziej poruszająca okazała się część ostatnia nazwana w podtytule po prostu postscriptum. W treści bardzo osobisty wywód autora i wspomnienia z ostatnich rozmów z Anną Walentynowicz. Każde słowo naznaczone głęboką wrażliwością i ogromnym bólem w konfrontacji tej tragicznej śmierci.

Nikt nie przypuszczał, że będzie to portret tragicznej postaci.