JustPaste.it

Sędziowanie to posłannictwo. A jeśli sędzia się myli?

Pani Krzywonos to ostatnio najsławniejsza postać Sierpnia 1980.

Pani Krzywonos to ostatnio najsławniejsza postać Sierpnia 1980.

 

5d1d9bc68bc52d711f0a43e82ae356d5.jpg

 

Tygodnik "Wprost" umieścił na okładce zdjęcie medialnej bohaterki ostatnich dni - Henrykę Krzywonos oraz Jarosława Kaczyńskiego. W podpisie: „Na prawdę Henia. W 1980 roku zatrzymała tramwaje. Teraz – Jarosława Kaczyńskiego”.

Do tej pory większość rodaków uważała (jeśli w ogóle znała sprawę), że p. Krzywonos zatrzymała swój tramwaj, oświadczając pasażerom: "Ten tramwaj dalej nie pojedzie", blokując kolejne wozy stojące za jej zestawem. W ten sposób powstał mit, że była jedną z pierwszych osób proklamujących falę wielkich strajków w Sierpniu 1980. Legenda głosi, że stanęły wówczas także autobusy, choć one – jak twierdza historycy – stanęły już wcześniej.

Okazuje się, że niektórzy twierdzą, iż z pani Henryka nie była bohaterką, lecz… łamistrajką*. Podobno jeździła tramwajem i stanęła dopiero, kiedy wyłączono prąd w trakcji. Powstaje konkluzja – dziennikarze drukują kłamstwa i promują kłamiącą osobę, czyniąc z niej ikonę prawdy. W ten deseń opisuje tę historię „Wprost” (także biuletyn IPN).

To jak dojść prawdy, skoro przez 30 lat nie można jednoznacznie ustalić faktów, które są znane, ale - być może - fałszywe? Czy można zastosować wariograf i przebadać p. Henrykę oraz paru inny świadków. Czy można dotrzeć do pasażerów owego tramwaju? Przecież większość z nich jeszcze żyje…

Tu ustalenie prawdy, wydawałoby się, że jest dość  łatwe. Nie zawsze tak bywa… Wiele lat trwało jej roztrząsanie w przypadku słynnej sprawy Ultimo.

Sprawa zabójstwa w stołecznym butiku Ultimo, jedna z najgłośniejszych zbrodni lat 90., została (chyba) ostatecznie zamknięta parę lat temu. Skazana ekspedientka pobędzie w więzieniu przez 25 lat (Sąd Najwyższy kasację uznał za bezzasadną).

16 grudnia 1997 r. został zastrzelony Daniel Jaźwiński, a jego żona, Anna, szefowa sklepu, została ciężko ranna. Po paru dniach zatrzymano podejrzaną - ekspedientkę z innego sklepu tej sieci, Beatę. Ranna Anna była jedynym świadkiem zbrodni i kiedy odzyskała przytomność, powiedziała: "Strzelała Beata".

I zaczął się wieloletni sądowy młyn – powoływano biegłych, przesłuchiwano osoby zamieszane w sprawę, zmieniano wyroki. To ciekawe, że na przełomie dwóch tysiącleci, przy tak rozwiniętej technice śledczej i możliwościach pozatechnicznych (psychologia, wariograf) nie potrafiono sprawy rozstrzygnąć w sposób bezwzględnie jednoznaczny (wyrok SN oznacza, że jest jednoznaczny, ale czy bezwzględnie?). Pewnie wielu Polaków ma wątpliwości co do wyroku skazującego na ćwierć wieku więzienia. Miejmy nadzieję, że mądrzejsi od nas sędziowie, zwłaszcza SN, zawyrokowali sprawiedliwie i nie będzie kompromitacji podobnej do amerykańskiej – niedawno uniewinniono „zabójcę” i zwolniono go po ćwierci wieku z ośmiomilionowym (w dolarach) odszkodowaniem (o podatku… nie wspomniano).

Beata twierdzi, że jest niewinna, Anna jest pewna, że to ona zabiła jej męża. Dla pozostałych Polaków (poza ich rodzinami i znajomymi) to tylko epizod, nad którym przechodzi się do porządku dziennego. Może niektórzy są zbulwersowani wysokim wyrokiem w aspekcie niepewności czynu.

Kiedy na filmie widzimy stado antylop przemierzających afrykańską rzekę oraz krokodyle wyłapujące i pożerające pojedyncze sztuki, to obserwujemy, że całe stado pędzi dalej, nie zważając na swoje straty i tak jest co roku. Nikogo nie obchodzą te ofiary, liczy się gromada. U ludzi liczy się naród, nie pojedyncze sztuki, chyba że są to… znaczące sztuki.

Nie może być tak, że obie panie przekazują nam prawdę. Tylko jedna z nich nie mówi prawdy, przy czym Beata świadomie albo kłamie, albo mówi prawdę, zaś Anna może mówi prawdę albo nie tyle kłamie, co jest przekonana, że mówi prawdę, zatem konfabuluje, ale niezupełnie sobie zdając sprawy z prawdziwości zapamiętanej sceny zabójstwa. Jeśli za parę lat jednak ktoś wykaże, że Beata nie zabiła, to Annie nie będzie można niczego zarzucić, bowiem ona, jako ciężko ranna, mogła mieć zakłócony sposób rozumienia (fachowcy to zapewne lepiej by nazwali). Wówczas kompromitacja będzie leżeć po stronie Temidy, w tym po stronie SN. Jako polski obywatel nie jestem zainteresowany taka porutą, ale jako człowiek mam poważne wątpliwości co do winy obecnej więźniarki, choćby – w jaki sposób młoda dziewczyna mogła wejść do sklepu i strzelać z broni palnej? Nim potencjalny zabójca strzeli do człowieka, jednak musi poćwiczyć strzelanie do celu, zaś wcześniej - odbezpieczenie, zabezpieczenie broni, załadowanie jej i kolejne, dość specjalistyczne, czynności. Strzelanie do ludzi, to raczej domena mężczyzn, nie kobiet; one raczej sięgają po truciznę...

Paradoksem jest i to, że gdyby ranna żona nie przeżyła i nie zdążyła wyznać prawdy (w jej mniemaniu), to sprawa byłaby nierozwiązana do dzisiaj i to byłaby też jakaś wpadka (choć jednak nie kompromitacja) organów ścigania. Kiedyś bandyci, podczas napadu na warszawski bank (3 marca 2001), zabili cztery osoby i nikt nie przeżył, jednak sprawę rozwiązano stosunkowo łatwo i jednoznacznie.

Aby dopełnić rozważania dotyczących prawdy i kłamstwa – trzeci przypadek, najmniej znany. Trójmiejska pisarka jest przekonana, że pewien pan, na znanym portalu, miał dwa zarejestrowane konta na dwa nazwiska. Umyśliła sobie, że z jednego ją obrażał (i istotnie, było to jedyne prawidłowe spostrzeżenie). Ponieważ nie mogła znaleźć go pod zadeklarowanymi danymi (pewnie były fikcyjne), to do sądów "zaprosiła" na dwie sprawy (cywilną i karną) faceta, którego znalazła w internecie pod prawdziwymi i lokalizowalnymi danymi. Pisarka jest pewna, że obaj panowie są jednym użytkownikiem, ale pewność to niekoniecznie prawda. Pewnym prawdy jest natomiast ów - ciągany po sądach - facet, bowiem on wie, że nie pisał z drugiego konta. Może przysiąc, może wskazać dowody, może poddać się wariografowi. Ale to nie interesowało sądu w pierwszej (cywilnej) sprawie – sąd wydał wyrok skazujący opierając się na nieprawdziwej** konfabulacji. Ponieważ pechowiec wskazany palcem przez pisarkę przebywał na półrocznym zwolnieniu, a proces toczył się bez niego (nie był ani razu w sądzie w tej sprawie!) i nie powiadomiono go o terminie ogłoszenia wyroku oraz o jego wydaniu, przeto o zapadnięciu wyroku dowiedział się dopiero po 4 miesiącach "przy okazji"... kolejnego procesu o rzekome zniesławienie owej (cierpiącej na urojenia) akademickiej nauczycielki renomowanej uczelni.

Tak to bywa, kiedy błędne przekonanie obywatela, zahaczające o głupotę i ślepy upór, jest przyjęte przez sąd jako pewnik, a potem… Potem są lata nerwów i kompromitacji, tak owego nawiedzonego obywatela, jak i sądu. A wystarczyło na początku wnikliwie zbadać kuriozalne pomówienie o te dwa konta na jedną osobę. Albo ostrożnie podejść do stwierdzenia koloryzatora , że styl obu dyskutantów jest podobny (wszak w istocie był odmienny, co widać gołym okiem). Statystyki  dowodzą, że to panie jednak przewyższają panów w wymyślaniu takich historii i składaniu pozwów, zaś panowie sędziowie chyba częściej nabierają się na takie oskarżenia.

Co zatem myśleć o sądach, które wydają wyroki (w ich mniemaniu sprawiedliwe), ale oparte na błędnych założeniach i całkiem niesprawiedliwe? Czy podczas meczu widywaliśmy sytuacje, kiedy sędzia dawał czerwoną kartkę piłkarzowi, uznając, że symulował faul, podczas gdy na powtórce widzimy, że nie tylko on nie oszukiwał, ale faktycznie został sfaulowany, zatem zamiast wykluczenia z boiska, powinien być rzut karny? Jak się czuje taki poszkodowany piłkarz, a jak faulujący piłkarz (ten najczęściej jest zadowolony z siebie, a i koledzy go pochwalą), jak kibice? A jak sędzia - przeprosi chociaż? A jak ma się czuć opisana trójka, jeśli ich wersje są prawdziwe?

* - zgodnie z modą na tworzenie form żeńskich…

** - całkiem możliwe, że bywają… prawdziwe konfabulacje – ktoś wymyśli sobie nieprawdopodobną wersję, uznaną za bzdury, ale okaże się to… prawdą