JustPaste.it

Wątpliwości

Wątpliwości są przywilejem człowieka myślącego....

Wątpliwości są przywilejem człowieka myślącego....

 

89b1efbcb8d5be9440db8a96be688d04.jpgZazdroszczę ludziom, którzy nie miewają wątpliwości. Ja mam je ciągle. Białe? No fajnie, ale w zasadzie to dlaczego nie czerwone, albo nie czarne, albo w entuzjastyczne kropeczki, albo... jeszcze coś innego.  I tak dookoła Wojtek mu było...

Wojciech J. w szerokich kręgach znajomych bardziej znany jako Ciacho, miał wiele wad (któż ich nie ma) Ale, żeby było sprawiedliwie i symetrycznie w miarę, miał też zalety. Primo po pierwsze i najważniejsze był nieziemsko przystojny. Po drugie primo, trenował karate, co wcale nie jest bez znaczenia dla mięśni i wyglądu.  Skończył sobie medycynę. Oraz zrobił specjalizację z ginekologii, to po trzecie. A po czwarte , fortuna się do niego śmiała pełną gębą, czyniąc go do tego wszystkiego spadkobiercą pokaźnego konta. Walutowego.
Reasumując, mógłby śmialutko zainstalować sobie w komórce taki dzwonek:


Przystojny, inteligentny, elegancki , wysportowany  i dobrze zarabiający mężczyzna proszony do telefonu. Powtarzam, przystojny...


Na widok takiego ciacha mdlały dojrzałe kobiety, małolaty sikały po piętach, a stateczne matki córek w wieku okołoślubnym dostawały kociokwiku, ignorując przy tym prawowitą małżonkę Jolantę, która to olewała całe to babskie towarzystwo. Wiedziała bowiem to o czym inne nie miały najbledszego pojęcia.
Podobnie jak prawowita właścicielka, Wojtek robił sobie z tego wielkiego wokół jego wcale nieskromnej osoby zamieszania " nic ". Gwizdał koncertowo na mariaże  i miał w nosie. Polipa i całą resztę.  Jedyne czego pilnował to, żeby stwarzać pozory. Względem Jolanty. Bo nade wszystko cenił sobie spokój  niedzielnych poranków, smak  jajecznicy na boczku i świadomość,  że wszędzie dobrze ale w domu najlepiej.
Wątpliwości Wojtek nie miał  w ogóle. No może czasami nie mógł się zdecydować czy bardziej mu się chce pracować czy leniuchować, albo czy wielką profanacją będzie wypicie czerwonego wina do ryby. Moralnie uważał się za usprawiedliwionego. Bo tak; zapewniał swojej żonie, pięknej pani stomatolog, wikt, opierunek i wysoką pozycję społeczną w lokalnym światku, na wywiadówki chodził (bo było też dwoje dzieci)  i o pozory dbał.
A na gościnne występy to on sobie wyjeżdżał na różne sympozja i zjazdy lekarskiej braci.
Amatorów jego wdzięków nie brakowało nigdzie.
I tak by to sobie trwało, i trwało i trwało.... gdyby nie strzała Amora, która ugodziła w tym samym czasie pana doktora naszego i .... miejscowego artystę plastyka Grzegorza Z.
Sprawa się rypła. Od plotek i domysłów huczało w całej okolicy. A oni, zakochani znaczy, robili swoje, czyli kochali się jak dwa wariaty.

Konsekwencje rypniętej sprawy były następujące:
- Żona, do tej pory cierpliwie znosząca psoty i wybryki Ciacha, odpłynęła do innego miasta, zostawiając mu dom, samochód i puste konto.
- Kientki-pacjetki, które pchały się do niego drzwiami i oknami, nagle cudownie ozdrowiały. Poczekalnia świeciła pustkami.
- Lokalni notable stwierdzili, że tak naprawdę to Wojciech wcale taki towarzysko atrakcyjny nie jest. Nudny jest i politycznie niepoprawny.

Sprzedał więc Wojciech - Ciacho dom na prowincji, za jakieś marne pieniądze, wypasionego mercedesa zamienił na zdezelowanego opelka i wspólnie z miłością swego życia,  Grzegorzem Z. odpłynął w kierunku bliżej nieznanym lokalnej społeczności, rozpoczynając tym samy nowe. Mieszkają, pracują i na życie zarabiają w dużym mieście, które chroni ich uczucie pod płaszczykiem anonimowości.
Tak właśnie wygląda nasza tolerancja. Odmienność nam absolutnie nie przeszkadza, pod warunkiem że jest gdzieś daleko i nie dotyczy nas bezpośrednio...
 
PeeS. Personalia zmienione... ale to chyba jasne;)
Źródło zdjęcia