JustPaste.it

Baba

Z cyklu "Rodzinne historie", które staram się ocalić od zapomnienia.

Z cyklu "Rodzinne historie", które staram się ocalić od zapomnienia.

 

0920ca796869b21570ca80c277b7cf79.jpgBaba wyszła z lasu. Wciągnęła w nozdrza rześkie, jeszcze nie rozgrzane lipcowym słońcem powietrze i popatrzyła na pracujących w polu wieśniaków.
- Pochwalony! - krzyknął Bronek nie przerywając żęcia.
- Ano pochwalony. I do jutra! – odkrzyknęła i z naręczem świeżo zebranych ziół, poszła w stronę swojej chałupy. Polny wiatr targał jej szeroką spódnicę. Baba zawsze, bez względu na porę roku i okoliczności nosiła się na biało. Latem była to wybielona na słońcu lniana koszula i spódnica. Zimą zarzucała na barani kożuch kawał płótna. Ludzie się jej bali, ale szanowali. W zapomnianej przez Boga wsi, tylko ona umiała wyleczyć krosty, przeciąć czyraka, czy sprawić maść na bolące kości. Parzyła zioła na kaszel, uspakajała znarowione konie, a i przy porodach sobie radziła. Niejednej kobiecie we wsi pomogła w połogu. Pewnie miała jakieś imię, ale nikt nie wiedziała dokładnie jakie. Baba czytała książki, umiała pisać , a kiedyś jak do wsi przyjechali obce to po ichniemu gadała.
Ludzie powiadali, że jak się komu dziewczynka urodzi, i jak dadzą jej imię takie jak na chrzcie dali Babie to szczęście będzie wielkie.


Kolejny dzień żniw niczym nie różnił się od poprzednich. Było tak samo upalnie i pracowicie. Bronek, zamaszystymi ruchami kosy ścinał dojrzałe zboże. Leonka podbierała, skręcała słomiane pasy i wiązała snopki. Dziecko w jej brzuchu rozpychało się łokciami i kopało coraz intensywniej. Starsze dzieciaki ganiały po rżysku i zestawiały snopy.
W południe, kiedy słońce paliło najbardziej zeszli z pola. Na obiad były, jak zwykle, kartofle z mlekiem, z racji piątku, bez omasty nawet.
Nie dokończywszy posiłku, Leonka wstała od stołu. Krzywiąc się z bólu, położyła ślubnemu rękę na ramieniu.
- To już – ledwie wyszeptała i skierowała się w stronę drugiej izby. Idąc zostawiała za sobą mokre ślady.
Antek, najmłodszy, pobiegł po Babę.
Znachorka stanęła na progu dokładnie w momencie kiedy dziecko donośnym wrzaskiem obwieściło światu swoje narodziny.Baba z nabożną czcią napluła na wyciągnięty zza pazuchy nóż. Szeptem odprawiła nad nim sobie tylko znane gusła i z wprawą odcięła pępowinę.
- Masz córkę – powiedziała do osłabionej matki. Pierwszy samodzielny oddech maleńkiej dziewczynki miał zapach ziół, którymi pachniała pochylona nad nią, szepcząca zaklęcia kobieta. Znachorka jeszcze chwilę kręciła się po izbie, oszeptała i opluła każdy kąt i wreszcie poszła unosząc z sobą połać słoniny, mendel jajek i zapach dzikiego kopru.
- A wołać to my na Ciebie będziemy Rozalka – Leonka gadała do małej tuląc ją do nabrzmiałych piersi – Jak na tę panienkę ze dworu co to psalmy w kościele śpiewała. Jak anioł śpiewała. A potem wyjechała. I już nikt nie śpiewa. Tylko baby zawodzą.

Chałupa Bronków stała na skraju wsi. Dalej była już tylko wielka góra, a za nią słowacka strona. Mieścili się jakoś. Rozalka z Hanką i Antkiem spali na słomianych siennikach w kuchni. Rodzice zajmowali drugą izbę. Tę z łóżkiem, szafą, kredensem i stołem. Michał, najstarszy, ożenił się i zamieszkał ledwie dwa siedliska dalej. Jego chałupa była lepsza. Z podmurówką. A deski na podłodze były błyszczące. Prawie jak we dworze.
Ludzie we wsi gadali, że się wżenił. Werka Michałowa, nie była ani ładna ani młoda. Miała za to 10 mórg ornej ziemi, pastwisko, dwie krowy i kawał lasu pod wyrąb, a malowana w niebieskie róże skrzynia posagowa była pełna.
- Śliczności co? – pytała widząc niemy zachwyt w oczach szwagierek. Czasami, jak miała dobry humor, dawała im przymierzyć korale, albo kościołową chustkę.
Zimą Rozalka, wraz z innymi wioskowymi dzieciakami siedziała w ogrzewanej dymiącą kozą szkole. Nauczycielka z miasta uczyła ich czytania, pisania i rachunków. Od wiosny, jak się robota w polu zaczynała nikt już dzieciaków do szkoły nie posyłał.

Kiedy przyszli podpalić jej dom, miała 17 lat.
- Halt!- żołnierz ze swastyką krzyknął tuż za jej plecami. Chciała odejść. Nie mogła patrzeć jak wszystko to co znała, cały dotychczasowy świat, idzie z dymem.
Pierwsza spłonęła chałupa Baby. Nie chcieli uwierzyć, że nie miała pieniędzy. Zapach palących się ziół unosił się nad wioską. Baba stała nieruchomo i z dzikim błyskiem w oku patrzyła na oprawców. Jeden z nich nie wytrzymał palącego wzroku. Pociągnął za spust. Na białej koszuli pojawiła się krwista plama.

Rozalia znała tylko góry. Nawet jak przeprawiała się na targ, na słowacką stronę z workiem kartofli albo prosa, to szła górami. Raz górą raz doliną, cały czas z ciężkim workiem na plecach. Powrót, mimo zmęczenia był łatwiejszy. Monety nie ciążyły tylko przyjemnie brzęczały w woreczku ukrytym za paskiem spódnicy.
Siedząc w kącie bydlęcego wagonu, który wywoził ją w nieznane, z dala wsi, od rodziny, od wszystkiego co było jej bliskie, pomyślała, że tak widocznie miało być. Że ktoś to tam w górze zaplanował. Miała zacząć nowe życie.
Na miejsce dotarli nocą. Pochmurną, mglistą i bardzo ciemną. Lokomotywa cicho zagwizdała, koła stanęły i po chwili jakaś niewidoczna w ciemnościach ręka otworzyła ciężkie drzwi wagonu.
- Aufstehen!– krzyki na rampie wyrwały podróżujących z kilkudniowego odrętwienia. Kazali wstać – wstała, kazali iść - szła. Przed żołnierzem - przewodnikiem majaczyło słabe, migoczące światło latarki. Wykrzyczane gardłowym, zmęczonym głosem „ Halt” znaczyło, że dotarli na miejsce. Zbudzona waleniem do drzwi frau Anna, ręką wskazała Rozalii siennik na podłodze przykryty szorstkim, wojskowym kocem i zamknęła ciężką zasuwę.
- Gute Nacht – powiedziała ziewając i poszła spać.

Dzień zaczął się wcześnie. Niemka zbudziła śpiącą dziewczynę zdecydowanym szarpnięciem za ramię.
- Ty wstalaj – powiedziała łamaną polszczyzną – Trza do rlonboti.
- Mówi pani po polsku - Rozalia ucieszyła się.
- Oszywyście, że mówiem. Moja oma była polka. Mnie uciła – Anna dumnie wypięła pierś – A terlas do rloboti!
Robota nie była jakaś szczególnie ciężka, ani skomplikowana. Tylko nużąca. Cały dzień z przerwą na skromny obiad, pieliła grządki z cebulą.
- To dla nasza żołnierzy – Anna pochwaliła się.
Cebula dla okupanta, również dla tego który podpalił jej dom, dla tego który ją tu prowadził. I dla syna Anny, walczącego gdzieś na wschodzie.
- Silą go wzieli – powiedziała - On nie chcial, ja nie chciala i Johan też nie chciala. A oni i tak zabraly. I obiecaly dać kogoś do pomocy przy cebula.

Szymona zobaczyła w kilka tygodni po przyjeździe. Znajoma twarz mignęła w oddali. Gnał stado krów z pastwiska. Kiedyś, w innym życiu mieszkał w tej samej wsi. Teraz też dzieliło ich zaledwie kilka gospodarskich zabudowań. Przymusowe pielenie zagonów cebuli ku chwale niemieckiej armii zbliżyło ich. Po robocie, jak już wszystko było oporządzone, szukali swego towarzystwa.
Wojenna szaruga dotarła do ich spokojnej wsi wczesną wiosną. Bomby spadły bez ostrzeżenia. Rozalka przebierała właśnie kartofle w piwnicy kiedy wpadł zdyszany Szymon.
- Jak umierać to razem – powiedział.
Z alianckich samolotów spadało zniszczenie, a oni myśleli tylko przyjemności jaką jest dotyk szorstkiej spracowanej dłoni.
Wieści o wyzwoleniu zbiegły się w czasie z pewnością, że nosi w sobie nowe życie.
- Zostańcie – zachęcała Frau Anna – Tu wam będzie dobrze.
Anna pół roku wcześniej dostała wiadomość o tym, że jej jedyny syn zginął. Buntowała się, krzyczała, z nienawiścią patrzyła na Rozalię i na Szymona. W końcu pogodziła się z losem. Przygasła nieco, a młodą robotnicę z Polski zaczęła traktować jak córkę.
Wahali się. Nie mieli do czego wracać. Wieś wraz z całym dobytkiem poszła z dymem. Od chwili wyjazdu nie mieli wiadomości o rodzinie.
- Wracamy – zadecydował Szymon.
Rozalia spakowała kilka sztuk odzieży, które dostała od gospodyni i bochenek chleba na drogę. Była wdzięczna Szymonowi, że podjął za nią decyzję.
Wracali dwa miesiące. Cały czas snuli plany, o przyszłym życiu. Zastanawiali się gdzie postawią chałupę, jakie zboże posieją i jak dadzą na imię pierworodnemu.

Wieś przywitała ich krzykiem. Obcy mężczyźni w czarnych garniturach kazali się pakować i podpisywać jakieś papiery. Ludzie, którzy ledwie zdążyli się podźwignąć, znowu stanieli pod ścianą.
- Tam wam będzie lepiej – mówili - To inny świat!
Uwierzyli. Bo z wiarą łatwiej było wsiąść do bydlęcego wagonu i jechać w nieznane.
Małe miasteczko w którym zatrzymał się pociąg przywitało ich czerwonym transparentem
-Witamy na ziemiach odzyskanych – Rozalia przeczytała z trudem.
Zmęczeni kilkudniową podróżą ludzie, leniwie wysypywali się z wagonów. Kazali im wybrać dom. A jakby tam byli jeszcze jacyś Niemcy to mieli ich do magistratu przyprowadzić.
Każdy szukał swojego miejsca na tej ziemi obiecanej. Michał zamieszkał, zaraz przy dworcu, w domu z surowej czerwonej cegły. Ojciec wybrał dom z dużym ogrodem.
- A ten będzie nasz! – powiedział Szymon widząc mały domek z ogródkiem. Zgodziła się. Jakie to zresztą miało znaczenie gdzie? I tak kiedyś ich stad wygonią.
Taki widać ich los.
- Będzie dobrze – Rozalia mówiła do coraz większego brzucha – Nie zginiemy. Mamy łyżki, talerze, pierzynę. Jest nawet maszyna do szycia! I pracę nam obiecali.
Ślub wzięli w magistracie. To dla papierów. A dla Boga i dla samych siebie w cichym kościółku. Na Zielonej, u zakonników.
Wyczekiwany pierworodny okazał się być dziewczynką. To nic. Dali jej na imię Anna. Żeby nigdy nie zapomnieć o tej, która była dla nich dobra.

***
Młoda kobieta przeglądała rodzinny album. Ze starej, pożółkłej fotografii patrzyła na nią obca kobieta.
- Babciu, to ta Niemra? – zapytała
- Niemka dziecko, Niemka, frau Anna. Ludzie nie dzielą się na Polaków i Niemców, na Żydów i katolików, tylko na dobrych i na złych, na mądrych i głupich. Baba z naszej wsi była mądra. I podobno miała na imię Rozalia.

PeeS. Rozalia zmarła dokładnie 10 lat temu. Ludzi mówili, że ustąpiła miejsca w rodzinie mojej córce:)