JustPaste.it

Jewellery

Recenzja gry.

Recenzja gry.

 

W 95% gier jest tak, że (w różnych celach) prze się do przodu. Ewentuanie w prawo lub w górą, choć pojęcie „przód” możemy uznać za względne. W procesie „parcia na przód” konsekwentnie przeszkadzają nam wszelakiego rodzaju i barwy stworki, które musimy ciekpliwie doprowadzać do kresu ich dni. W finale natomiast znajdujemy piękną księżniczkę i/lub groźnego bosa, które musimy odpowiednio: pocałować oraz odrąbać głowę. Było to wszystko okropnie monotonne, nic dziwnego więc, że pewnego czerwcowego dnia 1984 roku pewien Rusek wpadł na pomysł tzw. gier klockowych i stworzył Tetrisa. Tu akja była ukierunkowana w zupełnie inny sposób (znaczy się: „na dół”) i nadzwyczaj nowatorska – dostawało się klocek o konkretnym kształcie (zwykle nawet zapowiedzianym w ramce po prawej) i, najprościej rzecz ujmując, trzeba go było położyć. Naturalnie gra natychmiast zdobyła sobie ogromną sympatię, zwłaszcza grafików komputerowych – w latach 80-tych wszystko co robili, przypominało klocki – i szybko zaczęło powstawać wiele kolejnych odmian „tetrisów”. Jedna z nich to – obok Arkanoida i Dr Mario – układanka o nazwie Jewellery. Elementarne klockowe założenie zostało tu spełnione (wkońcu klocki nie lecą w górę), wiele się jednak nie zmieniło. Do podstawowych linii ataku (obok opcji dół, prawo, lewo) nie należy już obracanie całego klocka – zawsze stoi on w pionie, co na wejściu eliminuje dręczący całe pokolenia problem pt: „No masz, znowu dziura”. Spadający klocek ma zawsze wymiary 3x1, a naszym zadaniem jest przewijanie trzech zawartych w nich różnobarwnych klocków stylizowanych na diamenty. I tu kolejna nowość: żeby zdobywać punkty, jak już powiedziano nie należy dbać o to, żeby pozioma linia była ładnie wypełniona, a żeby nasz klocek lądować w taki sposób, żeby jego kostki złożyły się na ciąg klejnotów jednakowego rodzaju i ilości >=3. Wtedy struktura zaczyna dźwięcznie i kolorowo mrugać, by ostatecznie zniknąć. Tym piękniej, że nic nie stoi na przeszkodzie, by jednorazowo jeden diament brał udział zarówno w układzie poziomym i takim ze skosa. Jak można się domyślić, wyzbycie się części materii automatycznie skutkuje poddaniu się reszty prawom grawitacji i czasem nawet kolejnym wybuchom punktów. Bywa, że miganie jest naprawdę efektowne i ciągnie się nawet dobrych 5 razy, wymiatając większość dotychczas położonych klocków! Nie trzeba chyba opisywać, jaką frajdą jest więc rozkręcenie całego procesu o włos przed zapchaniem całego wydzielonego dla nas prostokąta! Wszystkiemu towarzyszą kompozycje podobne tetrisowym melodiom, co ciekawe: w wersji szybkiej lub wolnej, co odpowiednio podkręca emocje, podobnie jak wzrastający poziom trudności gry, objawiający się – jak to w Tetrisie – wzrostem tępa opadania klocków, czyli wcześniejszym lądowaniem. Do tego zmieniające się barwy ram prostokąta i tła, wciąż od nowa wschodzący księżyc i Statua Wolności, która cierpliwie dzierży niegasnący płomień i podziwia nasze starania... Tak więc nie ma bosa, nie ma księżniczki, nie ma dylematu co komu odrąbać. Jest za to to, co wielbiciele gier klockowych lubią najbardziej: przyjemność grania bez obawy, że wkońcu kiedyś dotrzemy do końca. Sama się przekonałam, że spokojnie dojść można do rundy 50 i bez wyrzutów sumienia grać dalej, podziwiając coraz to wymyślniejsze diamentowe kompozycje.

5. kwietnia'10