JustPaste.it

Wyjdź z religii

Natura religii

 

My, ludzie wierzący, bolejemy, patrząc na tych, którzy się kłócą, zataczają się, są brudni i cuchną; jestem pewien jednak, że Bóg boleje na widok tych, którzy w nienagannie schludnych ubraniach oddają się praktykom religijnym. Jezus dał nam to do zrozumienia w przypowieści o faryzeuszu i celniku (Łukasza 18:9-14).

Wypowiadając słowo „religia” mamy różne skojarzenia- jedni dobre, inni złe. Religia, o jakiej tu mówię, bazuje na wyniosłości serca, właściwej upadłej naturze każdego z ludzi. Wyniosłość ta polega na dokonywaniu samooceny w oparciu o widoczne dla wszystkich aspekty swego życia. Człowiek religijny „pokłada ufność w sobie samym, że jest usprawiedliwiony” (Łuk. 18:9) oraz „lekceważy innych”. To pierwsze jest głębszą postawą serca, nie zawsze widoczną na pierwszy rzut oka. Lekceważenie albo pogardę dla innych widać natomiast od razu, i niemal bezbłędnie wskazuje ona duchowy problem- religijność. Człowiek, który kocha innych, jest pobożny. Człowiek, który lekceważy innych, jest religijny.

Faryzeusz z przypowieści Jezusa „stanąwszy, tak modlił się do siebie: ‘Boże, dziękuję ci…” (Łukasza 18:11, z greki). Oto szczyt głupoty i bezbożności, ukryty za nienaganną zdawałoby się formą praktykowania pobożności. Ów głupi człowiek modli się wprawdzie pięknie, ale do siebie! Nazywa siebie Bogiem i dziękuje sobie za to, że jest taki dobry. Nic dziwnego, że ludzie skrajnie religijni są największymi wrogami Boga Żywego. To przecież mali, zatopieni w samouwielbieniu bogowie. Pojawienie się na horyzoncie kogoś, kto domaga się wyłącznego uwielbienia to dla nich nie lada kryzys.

Jako uczniowie Jezusa często dajemy się skusić i usidlić religii. Religijność czyni nas akceptowalnymi społecznie. Jezus obiecał pokój Boży tym, którzy będą za nim podążać i od Niego się uczyć. Powiedział: „Pokój Mój zostawiam Wam, mój pokój daję Wam; nie jak świat daje, Ja Wam daję. Niech się nie trwoży serce Wasze i niech się nie lęka!” (Jana 14:27). Jezus daje „nie jak świat”, „inaczej niż świat”. Świat jednak też daje. Ten substytut Bożego pokoju nazywa się „święty spokój”. Świat oferuje go tym, którzy uprawiają religię na podyktowanych przez niego warunkach.

Władcą tego doczesnego świata jest diabeł (Jana 14:30). My jesteśmy z Boga, a cały świat tkwi w złem (I Jana 5:19). My, chrześcijanie świata zachodniego, w przeszłości nadwerężyliśmy cierpliwość diabła. Wymusiliśmy na nim szereg ustępstw, dających się opisać jednym terminem: „wolność religijna”. Nie oddzieliliśmy się jednak od systemu, w którym reguły narzuca świat (i jego ostatnio nieco zakonspirowany książę). Mojżesz domagał się od faraona, aby ten wypuścił jego lud na wolność. Faraon początkowo nie chciał, ale wraz z kolejnymi plagami decydował się na kolejne ustępstwa. Mojżesz jednak nie poszedł na kompromis. „Ani kopyta w Egipcie”- brzmiała jego dewiza (II Mojż. 10:26). Wydaje się, że ojcowie wiary, którzy byli przed nami w Europie nie wstąpili w ślady Mojżesza. Jesteśmy więc jako Kościół zachodnioeuropejski w ziemi egipskiej, w domu niewoli, zadowoleni tą miarą swobody, na którą przystał faraon. Diabeł usidlił nas religią i dał nam swobodę jej praktykowania, wiedząc, że idąc tą drogą rozminiemy się z Królestwem Bożym.

Religia „made in Egypt” jest przyjazna staremu człowiekowi. Nie straszy go krzyżem, tylko kiwa nad nim głową, ewentualnie grozi mu palcem. Nie wymaga słuchania głosu niewidzialnej Istoty i podążania za Niewidzialnym. Jest umiarkowana, cywilizowana, przewidywalna i bezpieczna. Daje pewien rodzaj azylu dzieciom Bożym, ale szybko ujawnia swą zniewalającą naturę. Religia wywiera subtelną, a niekiedy mniej subtelną presję, aby upodobnić nas do faryzeusza, o którym mówił Jezus. Nie mam cienia wątpliwości- religia jest sidłem dla naszych serc; śmiertelnym wrogiem prawdziwej wiary i uczniostwa. Jest rezultatem kompromisu z diabłem. To prawda, że szatan jest w sumie dość głupią istotą, ale w walce przeciw nam używa potężnej instrumentalnej inteligencji. Jakikolwiek pakt z nim ma ostatecznie na celu zniszczenie człowieka bądź grupy, która na taki pakt przystała, i nieuchronnie do tego prowadzi.

Pozostawiliśmy w Egipcie nie tylko kopyto. Poza nielicznymi jednostkami nie wyszliśmy na pustynię, aby udać się do ziemi obiecanej. W ziemi niewoli trzyma nas religia, w której poszczególnym częściom rozczłonkowanego chrześcijaństwa wolno jest niemal wszystko poza jednym: nie możemy stwarzać zagrożenia dla porządku, w którym królem jest faraon. Oczywiście, żadne normalne dziecko Boże nie chce zakłócać porządku w sensie naruszania cudzych praw czy przejawiania agresji. Chodzi o to, że Egipt i jego władca obawiają się, że zjednoczymy się na Bożych warunkach i z mocą ogłosimy Jezusa Królem. Dlatego wepchnięto nas w ramy religii, które nam to uniemożliwiają. W religijnym pokoju bez klamek możemy do woli wyznawać dowolne rzeczy- to enklawa, którą świat przeznaczył dla szaleńców. Wszystko jest w porządku, o ile z niej nie uciekamy. Religia pozwala nam na dialog i pewną miarę ekumenicznej współpracy, ale jej dyskretny, niemal niewidzialny gorset zacznie nas dławić, ilekroć będziemy próbowali wyjść poza grę pozorów oraz dyplomatyczną grzeczność i zmierzać ku biblijnej jedności w Duchu. Takie działania obudzą księcia tego świata, i zacznie on ciągnąć za sznurki gorsetu, który z jego „łaski” nosimy. Jeśli jako Kościół Jezusa nie zjednoczymy się w Duchu- czeka nas wegetacja i śmierć. Jeśli nie wyrzekniemy się więzi z Egiptem, a zwłaszcza religii- wówczas nie zjednoczymy się w Duchu. Diabeł jest władcą tego świata. Żeby go pokonać, musimy wyjść z jego niewoli. Wówczas będziemy zdolni do wydania mu otwartej bitwy, którą przegra. Biblia wzywa nas do tego, byśmy przywdziali całą zbroję Bożą, abyśmy mogli ostać się przed zasadzkami diabelskimi  (Efezjan 6:11). Diabeł prowadzi ze świętymi wojnę, opartą o zasadzki. To dowodzi, że on sam uważa się w tym konflikcie za stronę słabszą. Usiłuje nam pokazać się jako potężny i groźny pan sytuacji, ale w rzeczywistości zachowuje się wobec nas jak partyzant wobec potężnego, lepiej uzbrojonego i wyposażonego najeźdźcy. Nie lekceważę naszego wroga i nikogo do tego nie zachęcam, ale przysłowie „nie taki diabeł straszny…” odzwierciedla pewną biblijną prawdę. Proroctwo Pisma mówi o szatanie:

„Ci, którzy cię widzą, spoglądają na ciebie, przypatrują ci się uważnie: Czy to jest ten mąż, który był postrachem ziemi, trząsł królestwami?” (Izajasza 14: 16). Ci, którzy widzą diabła takim, jakim jest naprawdę, przecierają oczy ze zdumienia. Czy to ten? Myślałem, że to ktoś straszniejszy, potężniejszy. Stanowczo go przereklamowali.

Prawda, której szatan się boi jest taka, że to my mamy przewagę. Diabeł najbardziej boi się otwartej bitwy z nami, bo wtedy nie będzie mógł posługiwać się swoją ulubioną taktyką, a przynajmniej nie w takim stopniu, w jakim by sobie tego życzył. Wtedy będzie musiał rzucić do boju wszystko, co ma; ujawnić swoje zasoby i całą swoją moc. I wtedy okaże się, że to, co ma diabeł, to o wiele za mało, żeby pokonać nas- armię Pana Zastępów.

„Będą oni [królowie i bestia] walczyć z Barankiem, lecz Baranek zwycięży ich, bo jest Panem panów i Królem królów, a z Nim ci, którzy są powołani i wybrani, oraz wierni” (Objawienie 17:14)

Przez stulecia kolejne pokolenia wierzących przyjmowały w dziedzictwie religię- tę diabelską pułapkę, w którą Kościół został uwikłany wieki temu. Religia to coś więcej, niż budynki, obyczaje, ubiory, skodyfikowane wierzenia i ceremonie- to przede wszystkim mentalność, która każe nam robić (rzekomo dla Boga) rzeczy, których nie widzieliśmy u Ojca. Jezus czynił to, co widział, że Ojciec czyni. Religia nakazuje ci czynić to, co robią inni ze względu na ich opinię o tobie. Nie chcę popadać w skrajność i powiedzieć, że wszystkie obyczaje czy nawyki w indywidualnym czy zbiorowym życiu duchowym są złe. Tak oczywiście nie jest. Jezus, według swego zwyczaju, nauczał w szabat w synagogach. Religią są natomiast martwe uczynki, nie przynoszące prawdziwego życia tym, którzy je spełniają. Religią są wierzenia, struktury i procedury, sprzyjające mnożeniu takich uczynków.

Słowo „religia” pochodzi z łacińskiego religare. Istnieją różne możliwe znaczenia tego terminu. Chodzi jednak zawsze o to samo- o to, żeby zepsuty grzechem człowiek mógł w jakiś sposób związać się ze światem duchowym, zarzucić w nim kotwicę, oswoić go, kontrolować go. Boga nie można oswoić ani kontrolować. Grzeszny człowiek nie jest w stanie zbudować relacji z Bogiem. To Bóg buduje relację z człowiekiem na jednoznacznych warunkach- krzyż staremu i nowe, zrodzone z Ducha życie w całkowitej jedności z Bogiem. Jeśli stara adamowa natura buduje związek ze światem duchowym, to rezultatem będzie zawsze społeczność z demonami. I oszukiwanie siebie, że to Bóg, służba Boża, Boże dzieła.

Jeden z dwu greckich terminów na oznaczenie religii, występujących w Nowym Testamencie to deisidajmonia. Użył go apostoł Paweł w odniesieniu do Ateńczyków (Dz. 17:22). Termin ten powstał ze złożenia dwu słów: deido, oznaczającego „bać się” i daimon, oznaczającego złego ducha, demona. Religia jest ekspresją lęku przed różnego rodzaju demonami. Biblia wzywa nas do bojaźni Bożej. Religia wzywa nas do bojaźni przed demonami, podszywającymi się pod bóstwo lub bóstwa.

Pierwszych chrześcijan nie bez powodu nazywano „bezbożnikami” i „nieprzyjaciółmi wszelkiej religii”. Kiedyś myślałem, że były to oszczerstwa i pomówienia ze strony pogan, ale dziś uważam, że poganie niezwykle trafnie zdiagnozowali chrześcijaństwo jako zjawisko nie do pogodzenia z religią. Demoniczną naturę religii rozpoznali szesnastowieczni anabaptyści, postulując oddzielenie się od sprzecznej z Bożymi przykazaniami obrzydliwości, do której zaliczyli „wszelkie katolickie i protestanckie dzieła i nabożeństwa, zgromadzenia i uczęszczanie do kościoła” na równi z zabawami w gospodach. I chociaż postawa wytykania innym (tu: katolikom i protestantom) ich „obrzydliwej religijności” z pewnością nie jest właściwa, to warto zwrócić uwagę na fakt, że w imię religii, które anabaptyści uznali za obrzydliwość w oczach Boga, skazany i zgładzony został być może nawet co trzeci z kilkunastu tysięcy członków tej grupy. Coś chyba jednak było na rzeczy.

Jezus powiedział: „To wam powiedziałem, abyście się nie zgorszyli: wyłączać was będą z synagog, więcej, nadchodzi godzina, gdy każdy, kto was zabije, będzie mniemał, że spełnia służbę Bożą. A to będą czynić dlatego, że nie poznali Ojca ani mnie” (Jana 16:1-3). Prześladowanie przychodziło i będzie przychodzić w imię religii, i to niekoniecznie tej, o której odruchowo pomyśleliśmy. Jezus powiedział o prześladowaniu, abyśmy się nie zgorszyli. Powiedział to do uczniów, którym synagoga kojarzyła się z ostoją ortodoksji i „biblijności”. Nie ma znaczenia, jak teologicznie i dogmatycznie poprawna jest religia. Jest ona demoniczną sprawą i nie cofnie się przed prześladowaniem, jeśli ktoś ją zakwestionuje.

 

Co robić?

 

Nie chcę obrażać niczyich uczuć religijnych. Nie wyśmiewam się tu z niczyjej religii, wiedząc, że sam byłem w jej niewoli, i wydawało mi się, że religia jest wszystkim, co mogę mieć w życiu duchowym. Gdy poznałem Jezusa, nadal nie wyobrażałem sobie życia z Bogiem bez uczestniczenia w religii. Ponadto nie uważam się za kogoś całkowicie od niej wolnego. Pogardzanie „religijnymi” braćmi to prosta droga do faryzeizmu i samoubóstwienia, a więc- religijności. Pamiętajmy, że dopuszczając się sądu zradzamy w sobie tę postawę, którą osądziliśmy w innych (por. Rzymian 2:1 i nast.).

Problem religii to nie „ich” problem. Katolicy są religijni. Protestanci są religijni. Prawosławni są religijni. Zielonoświątkowcy są religijni. Charyzmatycy są religijni. Chiński kościół domowy jest religijny (choć zapewne nie w tym samym stopniu, co inne grupy). Skłonni jesteśmy za apostołem Piotrem zadawać Jezusowi pytanie: „Panie, a co z tym?” Panie, co z tymi, co z tamtymi? Odpowiedź pozostaje ta sama:„Co ci do tego? Chodź ze mną”. Jestem jak najdalszy od prób rozprawiania się z religijnością wśród wskazanych palcem grup w łonie chrześcijaństwa. Wierzę, że każdy z nas może dziś uczynić krok ku większej wolności w tej dziedzinie, a potem następny i następny… „aż dojdziemy wszyscy do jedności wiary i poznania Syna Boga, do męża doskonałego, do miary dojrzałości wypełnienia Chrystusem” (Efezjan 4:13). Tak naprawdę to bardzo za sobą tęsknimy- bracia, oddzieleni murami religii. Niech ta tęsknota dodaje nam skrzydeł.

O krokach, jakie mamy podjąć, pouczy nas Duch Święty słowami Pisma. Jeden odczuje wezwanie, aby wyjść i odłączyć się od grupy ludzi, która zadowoliła się „świętym spokojem” i zatrzymała się w swym duchowym rozwoju. Inny nabierze przekonania, że powinien pozostać w swojej wspólnocie, ale zacząć bardziej identyfikować się z Kościołem w mieście, niż ze swoją parafią, zborem lub denominacją. Ktoś inny poczuje się przekonany przez Ducha Świętego, że nie przystoi mu rytualne odmawianie pacierzy, albo klękanie przed uczynionym ręką człowieka obrazem. Inny zaniecha pielgrzymki do rzekomo „świętego” miejsca, będącego w rzeczywistości warownią ducha religijnego. Pisząc te słowa wyraźnie widzę człowieka, który pod przysięgą zobowiązał się do wierności swoim zwierzchnikom, a teraz widzi, że to, czego oni od niego żądają, jest sprzeczne z Bożym Słowem. Jeśli to ty, drogi czytelniku, to Pan mówi do Ciebie: „Zgrzeszyłeś, składając ślub posłuszeństwa swoim zwierzchnikom. Nie oczekiwałem tego od Ciebie. Nie bez powodu Moje Słowo mówi: „Nie przysięgajcie, lecz wasza mowa niech będzie: tak, tak, nie, nie.” Nie jest moją wolą, żebyś trwał w więzach tej przysięgi, bo nie jest moją wolą, abyś trwał w grzechu. Pokutuj przede mną, a ja uwolnię Cię od więzów bezprawia”.

Wezwanie brzmi: pokutuj z religii, wyrzeknij się jej i wyjdź z niej. Całkowicie opuść wszystko, co nie służy dziełu zbawienia, które jest z wiary. Ostatecznie oddziel się od wszystkiego, co zgodnie z danym Ci za sprawą Ducha Świętego zrozumieniem słów Biblii jest tworem religii Egiptu.

Wyjście z Egiptu nie było dla Izraela rzeczą łatwą. Nagroda nie jest natychmiastowa. Ten, kto słyszy głos Pana, wzywający go do zerwania więzów, usłyszy też zapewne inny głos, pochodzący od tego, kto te więzy nałożył. Pokonanie wiarą wszystkich argumentów, jakie wytoczy diabeł nie oznacza natychmiastowego wkroczenia do ziemi obiecanej. Jest jeszcze Morze Czerwone, pustynia, wreszcie chrzest w rzece Jordan. A i sama ziemia obiecana jest ziemią obfitującą w mleko, miód i… przeciwników. Trzeba ją zdobyć.

               Jednak lepiej, po stokroć lepiej jest uchwycić się Niewidzialnego, niż zażywać w Egipcie rozkoszy grzechu, nawet jeśli tym grzechem jest coś tak atrakcyjnego jak religia. Jak odkrył to już Mojżesz, hańba Chrystusowa jest większym skarbem niż cały przepych Egiptu, jego długowieczne tradycje religijne i grube księgi jego mądrości. Nie ma się co oszukiwać- porzucenie religii wiąże się z pewną miarą cierpienia, którego w Egipcie można uniknąć. To wybór: poczuć to, co czuł Pan Jezus, czy też nie żyć naprawdę? Nagroda jest jednak wielka. Dzieci Boże, które oddzieliły się od religii, mają dostęp do rzeczywistości, a nie jej cienia. Mogą jeść z ołtarza, z którego nie mają prawa jeść ci, którzy służą przybytkowi (Hebrajczyków 13:10).

               „Dlatego i Jezus, aby uświęcić lud przez własną krew, doznał cierpienia na zewnątrz bramy. Zatem wychodźmy do Niego na zewnątrz obozu, obelgę Jego niosąc. Nie mamy bowiem tutaj miasta trwającego, ale mającego nastąpić poszukujemy”. (Hebrajczyków 13:12-14, z greki)

Zatem do zobaczenia na zewnątrz! Za rzeką, w ziemi obiecanej, na drodze do „miasta mającego nastąpić”. Błogosławię Cię, czytelniku, tym słowem w imieniu Pana Jezusa Chrystusa.