JustPaste.it

Samotność to taka wielka trwoga

Po emocjonalnej burzy przychodzi czas na odrobinę wewnętrznego spokoju.

Po emocjonalnej burzy przychodzi czas na odrobinę wewnętrznego spokoju. Hedonistyczne ciągoty zamieniają się w stonowaną ascezę, która przypomina mi o tym, że mam w sobie jakiś pierwiastek dobra. Szkopuł w tym, że często uśpionego i pokonanego przez demony zła.

Walka z samym sobą jest najtrudniejszą i najżmudniejszą czynnością z jaką się borykam w swoim życiu. Jest o tyle karkołomna, że nie ma wsparcia. Wydawać by się mogło, że jest skazana definitywnie na porażkę, rywalizując z kilkoma przeciwieństwami losu.

Samotność to taka wielka trwoga, jak głoszą słowa znanej piosenki… Dopada mnie w chwilach słabości, kiedy pozornie uśpiona chwyta mnie swoimi mackami i powala na ziemię. Nasila się szczególnie w weekendy, bo wtedy mam najwięcej wolnego czasu wypełnionego pustką. W tygodniu jeszcze się da oszukać moją towarzyszkę niedoli, niby prowadząc normalne życie. Praca, obowiązki domowe (w sensie robienie czegoś  koło siebie, żeby nie zalegać w syfie), trening, książka, Internet. Zanim się spojrzy, doba mija bezpowrotnie. I tak od poniedziałku do piątku, tydzień wypełniony rutyną, która powoduje, że gnuśnieje od środka i wyobcowuje się systematycznie, pozorując normalny żywot.

Piątek wieczorem, to już początek obaw o to, czy w weekend wytrzymam w trzeźwości i uda mi się w jakiś sposób wypocząć, chociaż fizycznie. Okazji do wybrania złej drogi nie brakuje. Towarzystwo nie wylewa za kołnierz, z tą tylko różnicą, że ono nie ma wyrzutów sumienia, albo piję z uśmiechem na ustach, bo ma poukładane życie rodzinne, i wie, że w poniedziałek pójdzie do pracy bez kaca. Ani tego fizycznego, ani moralnego. Ja natomiast albo odnoszę swój mały tryumf, idąc trzeźwy, albo pokutuję klęskę, bijąc się z odgłosami sumienia przytłumionymi oparami gorzały. I nawet często się zastanawiam po co te wyrzuty? Po co nie zniekształcać tej rzeczywistości samotnika, skoro jest ona tak gówniana? W imię czego?