JustPaste.it

Islam, Zachód a chrześcijaństwo

Czy powrót do chrześcijańskich korzeni pozwoli uchronić się Europie przed islamizacją?

Czy powrót do chrześcijańskich korzeni pozwoli uchronić się Europie przed islamizacją?

 

I. Konflikt wartości

W tych społeczeństwach Zachodu, które zetknęły się bezpośrednio z falą islamskiej imigracji, coraz jaśniejsza jest świadomość fundamentalnej sprzeczności między wartościami naszej cywilizacji, a kulturą islamu. Partie otwarcie antyimigracyjne rosną w siłę, a mierzona sondażami wyrozumiałość wobec "odmienności obcych" zdaje się kończyć, nawet w tak liberalnych krajach jak Holandia czy Niemcy. Staje się jasne, że nie z każdym da się realizować projekt społeczeństwa multikulturowego, że problemem są nie tylko terrorystyczne ekstrema, ale i zamknięta na europejskie otoczenie  przeciętność. Zamknięcie to nie wynika z problemów w komunikacji, ale jest często świadomym wyborem, motywowanym religijnie. Skoro, jak się wydaje, aby w pełni uczestniczyć w naszej cywilizacji muzułmanie musieliby porzucić nakazy swojej religii, oznacza to, że religia ta z naszą cywilizacją stoi w sprzeczności. Sprzeczności tej świadomi są reprezentacji owej religii. Przytoczmy kilka cytatów (z tekstu Pan-islam już się zbliża):

Islam powróci do Europy. Podbój nie musi się dokonać za pomocą miecza. Być może opanujemy te ziemie bez używania wojska. Chcemy mieć armię kaznodziejów i nauczycieli, którzy zaprezentują islam we wszystkich językach i dialektach[...] Europa dostrzeże, że cierpi na chorobę materializmu i zacznie szukać drogi wyjścia, zacznie szukać szalupy ratunkowej. Ratunkiem będzie islam. Imam al-Karadawi, autor popularnego show Szarijat i życie w TV Al-Dżazira

Najszlachetniejszą cywilizacją znaną ludzkości jest nasza muzułmańska. Obecna cywilizacja świata zachodniego, to nic więcej jak owoc spotkania z naszą muzułmańską cywilizacją w Andaluzji. Powodem bankructwa zachodniej cywilizacji jest jej materialistyczne podejście i odcięcie się od religii i wartości. To podejście stanowi przyczynę nieszczęścia ludzkości, powszechności samobójstw, chorób psychicznych i zepsucia moralnego. Tylko jeden naród zdolny jest wskrzesić globalną cywilizację, a jest nim nasz naród – naród islamu. szejk Abd al-Rahman al-Sudais w czasie kazania w Wielkim Meczecie w Mekce

II. Postulat powrotu do chrześcijańskich korzeni

Jednocześnie często reprezentanci naszej cywilizacji stają bezradni wobec wielu zarzutów stawianych przez muzułmanów. Zachód ma być mianowicie materialistyczny, hedonistyczny, wyprany z duchowości i postępować w sposób dwulicowy. Wydaje się zatem, że jedyną możliwością jest "powrót do korzeni", a duchowym korzeniem Europy mieni się chrześcijaństwo. Tylko przez powrót do chrześcijaństwa mamy szansę zachować własną tożsamość. Czy pomysł taki ma szansę powodzenia? Pomijam w tym momencie kwestię, czy Europejczycy zechcieliby wrócić do kościelnych ław, interesuje mnie jedynie, czy w tych ławach faktycznie przetrwaliby jako Europejczycy.

III. Stosunek Kościoła do islamu

Spójrzmy najpierw z uwagą, na postawę chrześcijaństwa wobec islamu, na przykładzie Kościoła katolickiego. Przeglądając portale katolickie jesteśmy zarzuceni donosami, jak to się źle katolikom i w ogóle chrześcijanom wiedzie w krajach muzułmańskich, jak to są prześladowani, pozbawieni równych praw itp. Z drugiej jednak strony, gdy przyjrzyjmy się oficjalnym wypowiedziom Watykanu czy episkopatów takich krajów jak np. Niemcy, a w tym ostatnim przypadku nie tylko wypowiedziom, spotykamy ton zgoła odmienny. Czytamy o "naszych braciach muzułmanach" (jak określił ich papież po zabiciu zakonnika w Turcji). Episkopat Francji występuje "w imie wolności religijnej" przeciwko rządowemu zakazowi noszenia burek *, metropolita Bostonu popiera budowę centrum kultury islamskiej w pobliżu "strefy zero" w Nowym Yorku, którego arcybiskup wolałby jednak inne miejsce, choć oczywiście "w pełni uznaje prawo muzułmanów do wolności kultu" *. W sprawie tegoż centrum, po miesiącu wyznawcy religii monoteistycznych podpisują wspólnie oświadczenie, głoszące, iż "Przyznają, że bliskość takiego centrum od miejsca, gdzie zginęło niewinnie 2.752 osób jest bolesne zwłaszcza dla rodzin ofiar, choć prawo do jego budowy jest niepodważalne. Domagają się przeciwdziałania atmosferze lęku przed muzułmanami i zdecydowanego potępienia propozycji palenia Koranu w dniu 11 września." * Niemieccy katolicy wspólnie z protestantami potępiają wszelkie przejawy ruchów antyislamskich *. Podobnie zresztą w Polsce Rada Wspólna Katolików i Muzułmanów potępiła protest przeciw budowie meczetu w Warszawie *. Za tym głosem zdarza się, że podążają także wierni, czasem w tak groteskowy sposób jak przypadku  protestantów i katolików, którzy podarowali egzemplarze Koranu dla muzułmanów odsiadujących karę w australijskich więzieniach*.

We wszystkich tych działaniach widzimy jedno: chrześcijanom zależy na ułożeniu pokojowych stosunków z islamem, dialogu i uzyskaniu w państwach islamskich podobnych warunków działania o jakie walczą dla muzułmanów w Europie, zależy im na wszystkim, tylko nie na obronie tożsamości Europy.

Nie powinno to dziwić. Założyciel chrześcijaństwa powiedział wszak: Moją matką i moimi braćmi są ci, którzy słuchają słowa Bożego i wypełniają je (Łk 8,20-21). Odrzucił zatem wszelkie naturalne więzi rodzinne, plemienne czy narodowe. Dla Kościoła odtąd liczy się tylko interes własny, dla którego gotów poświęcić interes całych krajów, co w sfabularyzowanej formie można było obejrzeć na filmie Rolanda Joffé Misja. Doświadczaliśmy tego również na własnej skórze, jako Polacy. Kościół bronił interesu narodu tylko wtedy, gdy było to w jego interesie: gdy wrogami narodu byli innowiercy czy ateisci. [tu przykłady w drugą stronę] Jaki interes miałby Kościół w obronie cywilizacji Zachodniej? Jedynie jedna czwarta katolików mieszka w Europie, przy czym - co ważne - liczba ta systematycznie spada, podczas gdy rośnie w Afryce, zwłaszcza subsaharyjskiej, gdzie religie monoteistyczne rywalizują o ludność "animistyczną". Z tej perspektywy  ułożenie poprawnych stosunków z islamem wydaje się znacznie ważniejsze niż jakieś europejskie wartości.

Stosunek Kościoła do islamu trafnie scharakteryzowała Oriana Fallaci w swym liście Wściekłość i duma (75-77):

Powiedz mi Ojcze Święty, czy to prawda, że jakiś czas temu prosiłeś synów Allacha o przebaczenie za wyprawy krzyżowe, które Twoi poprzednicy podjęli, żeby odzyskać Grób Pański? A czy synowie Allacha kiedykolwiek prosili Cię o przebaczenie za to, że zajęli Grób Pański? Czy kiedykolwiek przepraszali za to, że na ponad siedemset lat podbili superkatolicki Półwysep Iberyjski, całą Portugalię i trzy czwarte Hiszpanii, tak że gdyby Izabela Kastylijska i Ferdynand Aragoński nie wygonili ich w 1490 roku, wszyscy mówilibyśmy teraz po arabsku? Intryguje mnie to pytanie, Ojcze Święty, bo oni nigdy nie prosili mnie o przebaczenie za zbrodnie, które w siedemnastym i osiemnastym wieku popełnili Saraceni na brzegach Toskanii i w innych rejonach Morza Śródziemnego. Kiedy porywali moich przodków, skuwali im ręce i nogi, i szyje, zawozili do Algieru, Tunisu, Tangiem czy Konstantynopola i sprzedawali ich na bazarach. Trzymali jako niewolników do końca życia, młode kobiety w haremach, za próbę ucieczki karząc poderżnięciem gardła - pamiętasz? Oczywiście, że pamiętasz. Towarzystwo na rzecz Uwolnienia Białych Niewolników przetrzymywanych w Algierii, Tunezji, Maroku, Turcji itd. zostało założone przez włoskich mnichów, prawda? I to właśnie Kościół katolicki negocjował uwolnienie tych, którzy mieli pieniądze na zapłacenie okupu, prawda? Naprawdę zdumiewasz mnie, Przenajświętszy Ojcze. Przecież to ty pracowałeś tak ciężko, żeby doprowadzić do upadku Związku Radzieckiego.[...] I po takim zwycięstwie mrugasz do osobników, którzy są gorsi od Stalina, flirtujesz z tymi, którzy nadal chcieliby wybudować meczet w Watykanie? Przenajświętszy Ojcze... Z całym szacunkiem, przypominasz mi tych niemiecko-żydowskich bankierów, którzy w trzydziestych latach sądząc, że się ocalą, pożyczali pieniądze Hitlerowi. I którzy kilka lat później skończyli w piecach jego krematoriów.

Podkreślmy - chociaż faktycznie, we współczesnej Europie chrześcijaństwo zostawiło znaczące ślady, to jednak w chrześcijaństwie jako takim nie ma nic europejskiego, czego nie mogło by odrzucić w razie potrzeby. Dzisiaj papież występuje w białej sutannie, ale pozostał by  papieżem, gdyby występował w naszyjniku z łodyg bambusa czy sukience z liści palmowych. Watykan nie musi znajdować się w Europie. Prochy męczenników można przenieść. Tak jak zrezygnowano z łaciny jako języka obowiązkowego w liturgii, można zrezygnować także z innych europejskich jej elementów. Przypomnijmy, chrześcijaństwo, choć wywodzi się z kultury żydowskiej to w liturgii nie zachowało więcej niż kilka słów hebrajskich/aramejskich (Amen, Hosanna,  Alleluja). Tyle samo może zostać w nim śladów europejskiej świetności za dwieście, trzysta lat.

Choć pewnie wielu hierarchów (w tym obecny papież, zresztą chyba bardziej niż poprzedni) jest sentymentalnie związanych z Europą, ale co stanie się, jeśli kolejnym papieżem zostanie np. Bernardin Gantina z Beninu, już określany jako papabile? Po wyborze Obamy na prezydenta USA nie jest to psychologicznie niemożliwe.

Uświadommy sobie to wyraźnie: Kościołowi Europa nie jest niezbędna, choć naturalnie nie odda jej łatwo.

IV. Prawdziwe korzenie cywilizacji europejskiej

Teza, iż chrześcijaństwo stanowi korzeń cywilizacji Zachodu wydaje się nie podlegać dyskusji. Nie jest to jednak korzeń jedyny. Faktycznie, nasza cywilizacja niejeden już raz do niego sięgała, by głębiej zaczerpnąć galilejskie soki. Trudno o lepszy przykład takiego powrotu do korzeni, niż reformacja, która rozpaliła takie namiętności religijne, że dopiero potoki krwi wylane w wojnie trzydziestoletnie zdołały je ostudzić. Głęboko do korzeni sięgali już wcześniej uczestnicy chłopskich buntów i zakonów mendykanckich z XI-XII wieku, z których pierwsi przemocą uczyli bogaczy ewangelicznego ubóstwa, a drudzy, przy pomocy nieco tylko bardziej wysublimowanych środków wolnomyślicieli ortodoksji, w ramach zdominowanej przez siebie potem Inkwizycji. Czy rzeczywiście powrót do wartości chrześcijańskich, takich jak ubóstwo, posłuszeństwo, nadstawianie drugiego policzka, pochwała mądrości boskiej (objawionej w pismach świętych) jako przeciwieństwa "mądrości tylko ziemskiej" stanowić ma receptę wobec bezwzględnej ekspansji islamu?

A zresztą: czyż owe chrześcijańskie korzenie nie są przypadkiem tymi samymi, z których czerpie sam islam? Z punktu widzenia religioznawczego nie ulega wątpliwości historyczne pokrewieństwo obu religii. Przy choćby pobieżnej analizie nie ulega wątpliwości również ich strukturalne podobieństwo. Czyż obie nie są religiami monoteistycznymi, uznającymi w gruncie rzeczy wszystkich innych Bogów za wcielenie szatana, zła absolutnego (co oczywiście wyklucza możliwość tolerancji w dalszej perspektywie)? Czyż swoją niewzruszoną pewność nie czerpią ze spisanych w księgach objawień, dzięki którym - jak sami twierdzą - są w stanie jednoznacznie określić najważniejsze prawdy wiary, a zatem wszelkie odmienne opinie zaklasyfikować jako fałsz? Różnica jest taka, że nauka, ruchy polityczne Europy i rozwój ekonomiczny zdołały u nas ograniczyć absolutystyczne zapędy chrześcijaństwa, choć w Ameryce ciągle możemy oglądać jego butną twarz w całej krasie. Islam, choć była taka szansa (w średniowieczu) nie podążył tą drogą, dziś zdominowany jest przez fanatyczną sektę wahhabitów.

Nic nie wskazuje na to, by Europejczycy chcieli poświęcić własne zdobycze i wolności za cenę powrotu do chrześcijaństwa. Jak zatem odpowiedzieć na zarzut duchowego spustoszenia, hedonizmu, materializmu, upadku religijności itp. Zarzut ten jest fałszywy, a uwidoczni się to gdy zdamy sobie sprawę, iż to, co kojarzymy z duchowością zostało zdefiniowane przez chrześcijaństwo i inne religie monoteistyczne (będące w istocie dualistycznymi). Religie takie stawiają Boga ponad i poza światem, co pozwala im świat uczynić królestwem wartości przynajmniej niższych, jeśli nie diabelskich. A jednak pojęcie religii nie ogranicza się do religii zrodzonych na Bliskim Wschodzie, wymyślonych przez potomków Abrahama. Europa ma swoje własne religijne korzenie, w których to, co na Wschodzie pogardzane, zajmuje miejsce szacowne.

Gdy przyjrzymy się okresom największej świetności naszej kultury, renesansowi czy oświeceniu, to ówcześni twórcy i myśliciele wskażą nam kierunek, gdzie korzeni tych należy szukać, gdyż z nich właśnie czerpali. To antyk, okres przedchrześcijański.

Powtórzmy za W.F. Otto:

Podziwiamy wielkie dzieła Greków, ich architekturę, rzeźbę, poezję, filozofię i naukę. Jesteśmy świadomi tego, że są oni inicjatorami umysłowości europejskiej, która od tak wielu epok raz po raz zwraca się do nich w mniej lub bardziej wyraźnych odrodzeniach. Uznajemy, że niemal we wszystkim stworzyli na swój sposób rzeczy niedoścignione, wręcz obowiązujące i wzorowe dla wszystkich czasów.[...] Ale czy sami bogowie, o których istnieniu świadczą posągi i świątynie, bogowie, których duch przenika całą poezję Homera, bogowie, którzy uświetniają pieśni Pindara, którzy w tragediach Ajschylosa i Sofoklesa wyznaczają miarę i cel ludzkiej egzystencji — czy rzeczywiście już nas nic nie obchodzą? Gdzież więc tkwi błąd? W nich czy w nas? Czy nie powinniśmy powiedzieć sobie, że nieprzemijalne dzieła nigdy nie stałyby się tym, czym są, bez bogów, i to właśnie bez tych bogów greckich, którzy zdają się nas już nie obchodzić? Czy to bowiem nie ich duch — i żaden inny — obudził twórcze siły, których płody jeszcze po tysiącleciach mogą poruszyć serca, a nawet nastroić do modlitwy? *

To drugi - i podkreślmy to - religijny korzeń Europy. W świecie religijnego monopolu chrześcijaństwa nie mógł oczywiście ożywiać nas jako źródło o religijnym charakterze, jego soki płynęły podskórnie, w ukryciu, ale nie traciły przez to na mocy. Wszystko to, co dla dzisiejszych Europejczyków na powrót stało się ważne, w religii greckiej było ubóstwione. Czyż nasz niebywały postęp techniczny, nie jest ubóstwiony w Hefajstosie, czy rozwój nauki i sztuki w Atenie i Apollinie, czy nasze otwarte podejście do erotyzmu z uszanowaniem godności kobiety nie jest ubóstwione w Afrodycie? Czy w ruchu ekologiczny tak trudno dostrzec ślady stóp Artemidy? Czy nasze sukcesy gospodarcze byłyby możliwe bez wsparcia Hermesa? Czyż nie są to wszystko prawdziwie europejskie wartości, wartości Antyku, Renesansu, Oświecenia? Czyż narody później włączone do Europejskiej cywilizacji nie czciły tychże samych wartości, nazywając je Odynem, Freją, Thorem albo też Świętowitem, Mokoszą czy Welesem?

Ale w rodzinie dawnych Bogów Grecji byli jeszcze Atena i Ares (Tyr, Jarowit), Bóstwa, których brak tak dotkliwie odczuwamy, Bóstwa noszące broń dla obrony polis. To właśnie niezdolność do podniesienia broni w słusznej sprawie najbardziej uderza we współczesnym katolicyzmie. Jakikolwiek konflikt zbrojny wybucha, nieważne, czy ktoś kogoś napadł, czy sprawa jest słuszna, czy nie, czy tym atakiem ratuje się jednocześnie pokój w szerszej skali. Zawsze słyszymy te same apele o pokój, zawieszenie broni, nawet, jeśli utrwalałoby to najbardziej niesprawiedliwe status quo. Współczesny katolicyzm wyznaje niezdefiniowany wprawdzie ex cathedra, ale faktyczny w praktyce dogmat: wszelka przemoc zawsze jest złem.

Nie spodziewajmy się, by w obronie naszych wartości Kościół wystosował coś innego niż nudne kazania wzywające do pokoju i dialogu. Europa potrzebuje innego duchowego przywództwa na czas wojny.

Spójrzmy prawdzie w oczy: Europa nie jest wyzbyta duchowości, Europa się jedynie zdechrystianizowała. Niczym pustynne zwierzę potrafiące na odległość wyczuć wodę, Europa od czasów Renesansu wracała po omacku do swych prawdziwych religijnych korzeni. Powiedzmy to wprost: jesteśmy poganami. Potrzeba to sobie jedynie uświadomić i porzucić zaszczepiony nam wstyd z powodu wartości jakie wyznajemy.

 

 

Źródło: http://blogosfera.pantheion.pl/panislam/?p=9