JustPaste.it

Monachomachia 2

"Monachomachia" - utwór arcybiskupa Ignacego Krasickiego, godzący w dobre imię polskich duchownych, nie został zdjęty przez cenzurę, choć napisano go ponad 200 lat temu...

"Monachomachia" - utwór arcybiskupa Ignacego Krasickiego, godzący w dobre imię polskich duchownych, nie został zdjęty przez cenzurę, choć napisano go ponad 200 lat temu...

 

 

 

d482b8bdf9af79f7087831e1a5b93de4.jpg

Ignacy Krasicki - Wikipedia

Kilka dni temu, pewien początkujący polityk (ciekawe, jakie jego będą dalsze losy…), podczas wywiadu udzielanego lokalnej telewizji, zdenerwował się, przejął swoją rolą i zapowietrzył, po czym nieźle sobie ulżył, czyli bluznął karczemnym (nie studyjnym) słownictwem. Poprosił o powtórne nagranie z oczywistych powodów, jednak zaskoczona dziennikarka prowadząca wywiad, poinformowała go (także z oczywistych powodów), że jest to wywiad na… żywo.

Konsternacja i kompromitacja na oczach kilku tysięcy widzów. I na tym można byłoby zakończyć, jednak…

Jednak miliony Polaków dowiedziały się o tym incydencie „dzięki” usłużnym mediom, które zamieściły „wszędzie gdzie się tylko dało” nagranie tego coraz bardziej słynnego wydarzenia.

A co z naruszeniem dóbr osobistych owego młodego obywatela? A co z prawami autorskimi, w szczególności z uzyskaniem od niego zgody na emisję omawianego programu? Co z tantiemami? Czy sprawa nadaje się do sądu?

Dlaczego jednego obywatela można cytować sobie do woli i bez jego zgody, zaś innego rodaka nie można, choć obaj występują publicznie i obaj wiedzą, że każda ich wypowiedź, zwłaszcza kontrowersyjna, może być zacytowana? Czyżby Konstytucja nie była stosowana jednakowo wobec wszystkich obywateli?

Na społecznościowym portalu (nazwijmy go NaszaParafia) uczestniczyło wielu żartownisiów, którzy zamieszczali przaśne i wręcz wulgarne dowcipy, które łamały regulamin tego portalu w zakresie słownictwa i obrażania współforumowiczów.

Poniżej opisano sytuację, kiedy to właśnie Konstytucja nie jest stosowana symetrycznie i kiedy to sąd skazuje niewinnego dziennikarza obywatelskiego, który nie dopuścił się żadnego przestępstwa, zaś skazania dokonano na podstawie zeznania pewnego konfabulującego użytkownika znanego portalu, którego admin nie ponosi żadnej odpowiedzialności za rejestrację swych uczestników oraz nie piętnuje uczestników, którzy nie respektują regulaminu tego portalu.

Jeśli na dowolnym portalu jeszcze nikt Ciebie palcem nie wskazał policji i sądom, że piszesz obelgi na niego, to masz wielkie szczęście, bowiem nie ma znaczenia, czy istotnie o nim obraźliwie się wyraziłeś! Ma tylko znaczenie, czy sąd uzna jego bajania za wiarygodne, zaś Ty możesz sobie pisać oświadczenia, że miałeś tylko jedno konto i że to jakaś kuriozalna pomyłka! To nie ma większego znaczenia! Twój los zależy od jednego jedynego sędziego, który podczas rozprawy może uznać racje koloryzatora albo Twoje. Sędzia mógł mieć gorszy dzień, wstać lewą nogą lub mieć kłopoty w pracy albo w życiu osobistym, czyli jak każdy z nas. Nie rzuca wprawdzie monetą, ale ogłoszony wyrok sprawia wrażenie, że tak czyni, bowiem w jaki sposób wyjaśnisz otrzymanie wyroku skazującego, choć nie miałeś drugiego konta pod innymi danymi, z którego rzekomo naruszałeś dobre (sic!) imię jakiegoś nawiedzonego konfabulanta.

I co pomyślisz o niezawisłości albo o nieomylności takiego sądu? Jedna osoba decyduje o Twoim losie, o tym, czy wpiszą Ciebie na listę osób skazanych. Bez biegłych i nawet bez... Ciebie, bowiem jeśli przebywałeś na zwolnieniu lekarskim, to proces toczy się bez Twojej obecności, a nawet bez... informacji, że się toczy. A kiedy w końcu otrzymasz jakieś wieści, że proces się zakończył, to po paru miesiącach od jego zakończenia i od zapadnięcia skazującego wyroku, zatem już wszystkie terminy ewentualnej apelacji minęły. I to dzieje się w unijnym państwie, w nowoczesnej Polsce trzeciego już tysiąclecia! Ponieważ historia ta jest nieprawdopodobna i większość w nią nie uwierzy (sam autor tego artykułu nie dałby złego słowa powiedzieć o naszym sądownictwie jeszcze parę miesięcy temu), przeto całkowicie zrozumiałe będą głosy ewentualnych dyskutantów, że ten artykuł to jakaś wyssana z palca fabuła kolejnego kasowego filmu, filmu, który ma w nieuczciwy sposób przedstawić w fatalnym świetle naszą Temidę, która przecież jest szlachetna i sprawiedliwa.

I co pomyślisz o polskim sądzie, który przysyła Ci listami poleconymi (za zwrotnym poświadczeniem odbioru) każdą ważną i mniej ważną informację, ale nie przysyła Ci wiadomości ani o terminie kolejnej rozprawy, ani o terminie zapadnięcia wyroku, ani jego treści?

 

Pewien pisarz, ksiądz i katecheta (w jednej osobie), zapomniał o swoim posłannictwie i podczas dyskusji na tym forum przymknął oko na swe bogobojne zasady i na wychowanie młodzieży w duchu przyjaźni a nawet miłości do bliźniego swego.

Rozkręcił się na dobre i zamieścił parę przaśnych żarcików pośród wielu znacznie wulgarniejszych, zamieszczanych przez innych uczestników owych „kulturalnych” dyskusji (oprócz dowcipów dyskutowano tam również o etyce i moralności).

Ksiądz zarejestrował się tam pod swoimi prawdziwymi danymi, zatem postąpił zgodnie z regulaminem, jednak wiele czynów przez niego tam dokonanych, było sprzecznych nie tylko z regulaminem, ale także z posłannictwem tej niemal nieskazitelnej osoby, bowiem nie był to jednak „taki sobie przeciętny” nasz rodak, który bierze udział w dyskusji na forum sprawiając  wrażenie, że czyni to pomiędzy dwoma wizytami w pijalni złocistego trunku (dawniej nazywano takich bywalców, że są spod tzw. budki z piwem).

Uduchowiona ta osoba nie popierała oponentów, którzy zwracali uwagę na niestosowność komentarzy i na sposób zwracania się do współdyskutantów, co już postawiłoby ją w niezręcznej sytuacji, gdyby na to forum wszedł ktoś z Ministerstwa Etyki.

Kiedy zaproponowano wymianę moderatora, który namolnie żądał przestrzegania regulaminu i wyższej kultury wypowiedzi, tenże doktorant uczelni kościelnej przyklasnął inicjatywie i dopisał się do listy osób domagających się wymiany moderatora. Mimo że jest także wykładowcą i wychowawcą młodzieży, pozwolił sobie na ironizowanie z postulatu domagającego się przestrzegania przysięgi studenckiej, o której wszyscy studenci tamże piszący, no jednak zapomnieli...

W pewnym momencie ów ksiądz dostrzegł na tymże forum, że nowo zarejestrowany młody wikary począł go dość energicznie obrażać w mało wyszukany sposób; wręcz niezgodny z nauką o dobrym chrześcijaninie (to, że inni już dawno złamali ową naukę w swoich dyskusjach, jednak nobliwemu księdzu jakoś nie przeszkadzało, bowiem soczyste obelgi jego akurat nie dotyczyły). Uznał, że ten obrażający wikary jest jednocześnie innym klechą, z którym był już wcześniej zadarł (jednak nie czarną garderobę) i zgłosił do admina wniosek o zablokowanie obu użytkowników (wg niego pod jedną postacią). Ponieważ (chwilowo) zablokowany a przemądrzały klecha zamieścił na innym portalu kilka wybranych żarcików zamieszczonych przez księdza doktoranta (i parę innych osób, jednak dane osobowe były okrojone do inicjałów), przeto onże zażądał skasowania artykułu zawierającego owe żarciki i poinformował, że udaje się do swojego prawnika i do biskupa na skargę.

Żarty zostały również przekazane kurii, aby zapoznano się tam z nazbyt frywolnym działaniem niezbyt religijnego doktoranta, który niezwłocznie skasował swoje konto i bardzo się obraził, kiedy uznano to za zacieranie śladów po swojej „czcigodnej” a wstydliwej działalności.

Po paru tygodniach, ze swoim prawnikiem, zażądali zadośćuczynienia (5 tys. dolarów) za naruszenie godności kapłańskiej, wykasowania wszystkich artykułów nawiązujących do portalowej działalności księdza wykładowcy i przeprosin na wszystkich portalach, które umieściły inkryminowane artykuły klechy dziennikarza.

Biskupi sąd w sprawie cywilnej uznał rację księdza doktoranta, który parokrotnie oświadczał (i czyni to do dzisiaj), że klecha a dziennikarz (w jednej osobie) miał co najmniej dwa konta (i z dodatkowych nazbyt swawolnie naruszał godność osobistą wychowawcy młodzieży). Pominął nawet fakt, że ów teolog sfałszował dane w komentarzu, zamieniając nazwisko wikarego na nazwisko mądralińskiego klechy. Zignorował wręcz oświadczenie tego ostatniego, że ten nigdy nie miał dodatkowego konta i że zawsze komentarze wpisywał pod swoim prawdziwym nazwiskiem. Niby taki sprawiedliwy sąd, ale uznał, że oskarżenie ważniejszego księdza jest istotniejsze, niż oświadczenie pomniejszego duchownego. Zamiast zatem ważniaka rozgonić z parafii na cztery wiatry za kłamstwa i pomówienia (o paru kontach) i za fałszerstwo, sąd nasłał na klechę komornika z... dużą tacą w wiadomym celu.

Wyrok zapadł pod koniec ubiegłego roku, przy czym pozwany klecha ani nie wiedział, że odbywa się posiedzenie, na którym ma zapaść wyrok (w tym czasie miał również zapaść, ale serca, był w sanatorium i przebywał na półrocznej rehabilitacji), ani nie otrzymał wyroku, ani wieści o tym, że onże był zapadł! Trudno ocenić, czy to wypadek przy pracy owego biskupiego sądu, czy może jest to zgodne z unijnymi standardami sądów wprawdzie ludzkich, ale opartych na zasadach niemal boskich - dość powiedzieć, że klecha został skazany za czyny przezeń niepopełnione i ma jeszcze za to zapłacić i przeprosić...

Kiedy klecha dochodził do zdrowia i myślał, że ksiądz doktorant odstąpił od kuriozalnych zarzutów i że inteligentnie wygasił procesowanie o swoją nadwyrężoną (przez siebie!) godność osobistą, otrzymał kolejne wezwanie do drugiego biskupiego sądu, tym razem... karnego.

Przed rozpoczęciem tego procesu, w kuluarach, znajomy mecenas księdza wykładowcy machnął mu wyrokiem sprzed kilku miesięcy – dopiero wówczas ów naiwny klecha pojął, że cisza panująca u Temidy w omawianej sprawie, nie była spowodowana odstąpieniem od procesowania, ale wręcz przeciwnie - była ciszą przed kolejną burzą, tym razem w obrządku karnym.

Teraz klecha ma na głowie dwa procesy – pierwszy już się uprawomocnił, zaś apelacja nie odniosła żadnego efektu, bowiem została wniesiona po minięciu wszystkich dopuszczalnych terminów (a jak miały być one dotrzymane, skoro pozwany nie wiedział ani o zapadnięciu wyroku, ani o jego uprawomocnieniu?).

W sądach doktoryzujący się ksiądz uważał i nadal uważa, że jego żarty nie były przaśne i że nie drwił z przysięgi studenckiej. Twierdzi, że jego teksty zostały wypaczone i to sprawa chyba nie tyle polityczna, ale religijna, bowiem – wg niego – klecha zazdrości mu kariery naukowej na znamienitym polskim uniwersytecie.

Ostatnio ktoś ponownie obraził (na innym portalu) owego uduchowionego pracownika uczelni, a on (konsekwentnie i po swojemu) uznał, że to dzieło nie tyle szatana, co tej, Bogu ducha winnej, kleszej dziennikarzyny. Wysłał zatem żądanie do tej pechowej postaci żądanie zdjęcia niecnej obrazy z forum oraz przekazał odpowiednie skany do biskupiego sądu. Trudno wyjaśnić, dlaczego koloryzujący ksiądz ma aż takie poparcie u naszej Temidy - teraz każdy, kto jego obrazi, uczyni to na konto klechy, bowiem wystarczy, że konfabulant pokaże na niego palcem i sąd mu w każdą bajkę uwierzy.

W międzyczasie (ów niemal) doktor a ksiądz (w jednej osobie) znalazł w internecie pismo klechy, w którym on omawia rozmaite problemy dotyczące Temidy w aspekcie działań uniwersyteckiego pisarza a kaznodziei i tenże wespół ze swoim mecenasem doszukali się bezprawnego czynu w postaci zamieszczenia owego pisma. Przekazali więc do Wydziału Inkwizycji wniosek o ściganie klechy, bowiem zaistniało uzasadnione domniemanie popełnienia przestępstwa, polegającego na ujawnieniu danych z drugiego (karnego) procesu, który otrzymał zaszczytną klauzulę niejawności. Okazuje się, że nie można ujawniać treści, które zostały przedstawione podczas przewodu niejawnego, a nie można upubliczniać, bowiem to sprawy delikatnej religijnej natury, które nie powinny być poznane przez osoby postronne z oczywistych a bardzo ważnych powodów. Już, już miano wdrażać odpowiednie inkwizycyjne procedury, które dzisiaj wprawdzie nie przewidują płomiennego stosu, ale pewne kłopoty (choćby natury finansowej) można jednak mieć (i na nic tu płomienne mowy obronne), gdyby nie… Gdyby nie doszło do dość zaskakującego odkrycia – owo rzekome ujawnienie wydarzeń z sali sądowej nie wchodzi w rachubę, bowiem opis został wysłany do kilku adresatów (w tym do sądu i do… mecenasa księdza doktoranta) kilkanaście godzin przed rozpoczęciem procesu uznanego (na tym pierwszym posiedzeniu) za niejawny, zaś przepis, na który powołuje się mecenas, dotyczy ujawnienia z sali rozpraw i nie można go stosować z mocą wsteczną a ponadto - w jaki sposób można było ujawnić przebieg wydarzeń z sali na dzień przed tą rozprawą? Zatem można powiedzieć w przenośni – zapałki zostały schowane a materiał ze stosu przeznaczono na opał, bowiem w salce inkwizycyjnej, jesienną porą, zaczęło wiać nie tyle nudą, co chłodem.

Tak po prawdzie, to doktoryzujący się ksiądz całkiem się zagubił, bowiem w swoich portalowych komentarzach i w sądowych zeznaniach twierdził, że klecha miał w sumie nawet trzy konta, z których go obrażał, a to już może być niepokojące dla Kościoła, bowiem przypomina znacznie ważniejsze przekonanie, wręcz wiarę, wiarę w jedną postać o trzech wcieleniach. Zatem rozgłaszanie o nowym takim przypadku może być ryzykowne i wielce niepożądane...

Ksiądz, wzorowy wychowawca młodych uduchowionych kadr, zamieścił pośród swoich pikantnych żarcików również jeden ze swojej branży - „Kobieta zabawia się z kochankiem, ale nagle słyszy, że jej mąż otwiera zamek w drzwiach. Kobieta w strachu:/ - Boże, cofnij czas o godzinę!/ Słyszy głos z nieba: / - Dobrze, ale kiedyś utoniesz./ Kobieta się zgadza. Mąż się nie dowiedział, a ona ciągle unikała wody./ Pewnego dnia wygrała wycieczkę na Karaiby. Obawiała się, ale postanowiła zaryzykować. Podczas rejsu nastąpił sztorm. Wtedy kobieta przerażona krzyknęła:/ - Boże, chyba nie pozwolisz umrzeć razem ze mną tym 300 niewinnym kobietom!/ - Niewinnym? Od roku was, dziwki, zbierałem w jedno miejsce!”. 

PS Jest to szkic scenariusza do filmu pod roboczym tytułem „Monachomachia 2”. Główny wątek oparto (jak to zwykle bywa) na prawdziwych wydarzeniach, jednak (ze względów prawnych) zmieniono szereg szczegółów.