JustPaste.it

Sukces "Matriksa" to więcej niż wspaniali aktorzy i efekty specjalne.

To historia świata, którą na co dzień piszą młodzi ludzie, uciekający z obezwładniającego Systemu. Historia współczesnego buntu

To historia świata, którą na co dzień piszą młodzi ludzie, uciekający z obezwładniającego Systemu. Historia współczesnego buntu

 

Sławomir Shuty. Lat 30. Kraków. Absolwent ekonomii, autor "nowatorskiej" pracy
magisterskiej, do niedawna pracownik dużego banku: - Siedziałem w biurze
i czułem, że zbliża się moment, w którym wstanę, zerwę z siebie krawat i wybiegnę z budynku. Wiele osób czeka, aż w ziemię uderzy meteoryt, który wyrwie ich z marazmu. Ale to zwykle nie następuje, umieramy otępiali, w ramionach Systemu - opowiada.
On w końcu się wyrwał. Dziś przerzuca paczki w magazynie firmy kurierskiej. Ma mniej pieniędzy, ale więcej czasu, więc po pracy pisze książki.
Tomasz Gładki. Lat 33. Warszawa. Studiował filozofię. Kilka lat temu zaczął błyskotliwą karierę scenarzysty w telewizji. Pisał filmy o Juliuszu Słowackim i o życiu rybek.
- Byłem strasznie dumny, że pracuję w telewizji, ale nad głową przewalały mi się interesy, z których nic nie rozumiałem. Czułem się jak kółko w maszynie, które musi
zapieprzać przez kilkanaście godzin na dobę - mówi.
Pewnego ranka obudził się z przekonaniem, że dalej już tak się nie da. Odszedł
z telewizji do zbierania datków na rzecz charytatywnej fundacji. Dziś zajmuje się organizowaniem public relations dla warszawskiego Centrum Sztuki Współczesnej.
Anna Karaszewska. Lat 33. Warszawa. Ukończyła nauki społeczne i na początku lat 90. zaczęła dobrze zapowiadającą się karierę w wielkim koncernie technologicznym, który właśnie sprowadził się do Polski. Po kilku latach zauważyła, że korporacja żąda tylko, by przynosiła jej zysk, a ona chciała się rozwijać. Rzuciła pracę, poszła na studia doktoranckie. Dziś pracuje w pozarządowej organizacji, zajmującej się m.in. zmianą prawa na bardziej sprzyjające przedsiębiorczości. Choć koledzy, którzy zaczynali z nią karierę, zarabiają dziś krocie, Karaszewska jest przekonana, że zdecydowała słusznie. - Dopiero teraz czuję, że czegoś się uczę - mówi. - Że moja praca to nie tylko harówka, ale przede wszystkim misja. Znalazłam swoje miejsce, nareszcie widzę w tym wszystkim sens.

Shuty, Gładki, Karaszewska - to ludzie, którzy wpadli w tryby współczesnego świata i zbuntowali się. Wiedzieli, że słono za to zapłacą, ale mimo to postąpili jak Neo, Morfeusz czy Trinity - bohaterowie "Matriksa", filmu braci Wachowskich. W ich futurystycznej wizji świata ludzie są jedynie aktorami w scenariuszu zaprogramowanym przez wszechobecny System, żyją w Matriksie, sztucznej rzeczywistości, która przesłania im prawdę.
Zanim zaczęliśmy rozmowy z dziećmi polskiej transformacji, na film braci Wachowskich patrzyliśmy jak na bajkę o żelaznym wilku, sprawną mieszaninę fikcji i hollywoodzkiego moralitetu. Bogatsi o kilkadziesiąt historii 18- i 30-latków, dla których "Matrix" stał się filmem kultowym, zrozumieliśmy, że to nie bajka. To dokument. Zapis pokoleniowych lęków, frustracji i pragnień młodych ludzi, którzy czują coś, co już kilkadziesiąt lat temu zamknął w jednym zdaniu francuski filozof Emmanuel Levinas: "Tu nie ma prawdziwego życia".
Dotąd socjolodzy dzielili pokolenie polskich dwudziestokilkulatków na beneficjentów
i ofiary transformacji. Dziś czas szykować narzędzia do badania trzeciej grupy, tych, którzy już poczuli, że przeżywają zaprogramowany scenariusz, wbity im do głów przez falę uderzeniową, jaka przeszła przez nasz kraj kilkanaście lat temu. Ludzie pokolenia Matriksa rekrutują się głównie z grona wygranych - dobre szkoły, atrakcyjne zawody, zapowiedzi karier w korporacjach. Im jednak głębiej zapuszczają się w ów kapitalistyczny las, tym częściej towarzyszy im wrażenie, że tracą kontrolę nad swoim życiem. Widzą siebie jako część Systemu, który posłusznym aktorom rozdziela lukratywne role, w zamian zabierając im własne cele, marzenia, ideały. Stają się, jak często o sobie mówią, "korporobotami", wykorzystywanymi przez System automatami do pomnażania firmowych pieniędzy.
Kiedy to sobie uświadomią - buntują się, szukają dróg ucieczki. Ci bardziej radykalni traktują ją dosłownie i gwiżdżąc na forsę, rezygnują z dobrze płatnych posad. Tak zrobili Shuty czy Karaszewska. I jeśli nawet System upomni się o nich (a z reguły tak się dzieje: wracają, bo muszą z czegoś żyć), mówią, że dzięki tamtej radykalnej decyzji będą już umieli odróżnić swoją prawdziwą twarz od jej odbicia na ekranie korporacyjnego komputera. I nieważne, że to "poszukiwanie siebie", o którym w kółko opowiadają, często ogranicza się - jak u Shutego - do znalezienia gorzej płatnej pracy, która pozostawia czas na życie pozabiurowe. Bunt pokolenia Matriksa to suma prywatnych wojen o zachowanie tożsamości, wypływający z przekonania, że jedyna wartość w świecie, którym rządzi System, to własna twarz.

Istnienie Matriksa przeczuwają też ci, którzy drogę kariery mają dopiero przed sobą - nastolatki, które obrzucają puszkami z farbą McDonalds'a, organizują pacyfistyczne pikiety pod ambasadą amerykańską, chodzą na wiece przeciw globalnym rynkom albo, na odwrót, wspierając światowe rynki, walczą z globalną demoralizacją. Bo to, co wypisują na transparentach, tak naprawdę nie ma znaczenia. Nieważne, w imię jakiej sprawy walczą, tu każdy walczy o siebie.
Pokolenia Matriksa nikt jeszcze nie zamknął w ramki socjologicznych definicji, tak jak zamykano poprzednie fale różnej maści buntów: słynne dzieci-kwiaty z lat 60., kontestujące polityczny ład na świecie, czy krytykujące system wielkich korporacji pokolenie X z przełomu lat 80. i 90., opisane w powieści Douglasa Couplanda. Nowe pokolenie tym jednak różni się od "rewolucyjnych" poprzedników, że nie spaja go wspólna ideologia, jedność celów ani tendencje emancypacyjne. Ich łączy jedno - ciarki na plecach, gdy słyszą słowa, które w filmie braci Wachowskich wypowiada Morfeusz, będący czymś w rodzaju Opatrzności: "Czy wiesz, co to jest Matrix? Matrix to sztuczna rzeczywistość, która przysłania ci prawdę o tym, że jesteś niewolnikiem. Jest wszędzie wokół nas. Nawet w tym pokoju. Widzisz ją za oknem i kiedy włączasz telewizor. Czujesz ją, gdy idziesz do pracy, do kościoła, gdy płacisz podatki. Jak większość ludzi urodziłeś się w więzieniu, którego nie możesz powąchać ani dotknąć. Bo uwięziono twój umysł".
Wszyscy, z którymi rozmawialiśmy, są właśnie na etapie, który Neo, główny bohater "Matriksa", zaliczył na początku swojej epopei. Gdy tylko zaczął przeczuwać, że siedzi po uszy w czymś nierzeczywistym, dano mu do wyboru dwie pigułki - czerwoną i niebieską. I powiedziano: po niebieskiej obudzisz się w swoim łóżku i będziesz spokojnie żył dalej. Po czerwonej będzie cię bolało, ale poznasz prawdę.
Systemu nie zmienisz, ale możesz zbuntować przeciw niemu swoją świadomość. I ta świadomość, że jesteśmy kimś innym, niż by to wynikało z newsów z TV, że nasze życie to coś więcej niż relacja z nowej wojny o pokój skrzyżowana z komunikatem z giełdy - to najbardziej charakterystyczny rys pokolenia Matriksa.

Jak się jednak buntować przeciwko czemuś, czego "nie można powąchać ani dotknąć"? Kilkanaście lat temu przeciwnik polskiego nastolatka miał konkretną twarz - generała w ciemnych okularach czy łysego mężczyzny z odstającymi uszami. Można w nich było walnąć torebką z farbą. Można było pokazać gest Kozakiewicza. Dziś byłby to zbędny teatr. Wróg nie ma już statycznego oblicza Jerzego Urbana. To agent Smith, ucieleśnienie Matriksa, który zmienia się tak szybko, że jego obraz staje się nieostry - nie ma nawet jak weń trafić. I dokładnie tak samo rozmyte są lęki dzisiejszych młodych ludzi.
Katarzyna Płachecka, siedemnastoletnia licealistka z Krakowa, wylicza zagrożenia, które trapią współczesny świat. Same slogany: globalizacja, degrengolada elit, "plastik", którym podobno zalewa nas Ameryka. Starszy od niej o kilka lat Łukasz Wróbel, student V roku filozofii i polonistyki na UW, dodaje do tej listy telewizję i dyktujące ład światowy wielkie koncerny. Przyznaje, że był na manifestacji przeciw wojnie w Iraku pod ambasadą USA, choć, jak podkreśla, poszedł tam przede wszystkim dlatego, że jest przeciwny wojnie, a nie po to, by zamanifestować swoją antyamerykańską czy antyglobalistyczną postawę.
Oboje deklarują, że "Matrix" wywarł na nich spore wrażenie. Pytani, co zmienią swoim buntem, nie mają złudzeń. Nic. System jest zbyt potężny. - Trzeba mieć świadomość, że coś jest nie tak. To jedyna forma kontestacji, na jaką nas stać - dodaje Wróbel. - Za kilka lat większość z tych, którzy dziś się buntują, zapomni o buncie, bo zacznie pracę, karierę. Wpadnie w System. Matrix naszego świata ma tysiąc twarzy. Jedyne, co można zrobić, to zachować własną.
O tym, jaką cenę płaci się za taki luksus, przekonali się ludzie starsi od Płacheckiej i Wróbla o kilka lat. Ci, którzy w System już wpadli. Trzydziestolatki, które przez całe dzieciństwo gromadziły marzenia o kapitalistycznym raju, wyłuskiwane z filmów czy z kolorowych katalogów zachodnich firm, których kolekcjonowanie było pod koniec lat 80. ulubionym zajęciem dzieci na polskich podwórkach. Na dobre zagnieździły się w ich mózgach, zaprogramowały wizję świata. Były tym bardziej kuszące, że wciąż niedostępne. Nic więc dziwnego, że po 1989 roku, gdy raj stanął otworem, niektórzy zaczęli gonić ten swój nierealny sen, by mieć dom jak Blake Carrington i robić zakupy nie bliżej niż na londyńskiej Bond Street. Nikt wtedy nie myślał, że tego, co inne społeczeństwa budowały przez setki lat, nie da się zbudować w lat dziesięć czy piętnaście. Gdy powoli stawało się to jasne, ludzie w Polsce - nie mogąc mieć materialnych znamion raju - rzucili się, by nabywać samo jego wrażenie.

Doktor Hanna Palska, socjolog z Instytutu Filozofii i Socjologii PAN, zwraca uwagę, że w całym sektorze polskich usług jeszcze do niedawna największym powodzeniem cieszyły się wycieczki zagraniczne. Dziś, gdy nie ma już na nie czasu lub (i) pieniędzy, a wśród polskich mężczyzn rośnie wskaźnik zachorowań na zarezerwowaną dotąd dla niestabilnych emocjonalnie panienek bulimię, przyszedł czas na refleksję. - Bohaterowie pracy kapitalistycznej są zmęczeni. Na red bullach i marzeniach o karierze można jechać przez cztery, pięć lat. Później ujawnia się instynkt samozachowawczy. I pytanie: czy to, co oglądam w lustrze, to jeszcze ja? - mówi dr Palska.
Ci, którzy postanowili posłuchać swojego instynktu, zapłacili za to obniżeniem poziomu życia, statusu społecznego, niepewną przyszłością. Ale wszyscy mówią też, że warto było dać każdą cenę, by po latach znów zobaczyć w lustrze nie projekcję swoich marzeń, ale siebie. - Kiedy się golę, nie patrzę już za ostrzem, tylko sobie prosto w oczy - mówi Sławek, inżynier z Krakowa. Karierę zaczynał w latach 90. W zagranicznych koncernach w ciągu dwóch lat osiągnął wszystko, co mógł osiągnąć. Założył więc własną firmę, produkującą polimery, która w krótkim czasie rozrosła się do dwustuosobowego przedsiębiorstwa.
- Wtedy liczyła się tzw. dewiza ZPZ: zajebiste poczucie zajebistości. Nosiłem buty od Bossa, krawat za nie mniej niż dwie stówy, bo innego nie wypadało - opowiada.
Pierwszego olśnienia doznał w supermarkecie przed półką z garmażerią. - Zrozumiałem, że patrzę w lustro. Że żyję na fermie kurczaków, które dziobią, dziobią, a i tak pójdą na rzeź - wspomina. Po dwóch latach wahań sprzedał akcje. Dziś nigdzie nie pracuje, żyje z procentów od oszczędności.

Artykuł ukazał się w tygodniku Newsweek Polska, w numerze 21/03 na stronie  94.

 

Komentarz: Cóż według mnie to wszystko nie musi być takie pesymistyczne! Czy trzeba zatracić dobre źródło dochodów aby robić to co się kocha? Hmm... Oczywiście że nie! Ale niestety nie wszyscy wiedzą jak!( a co gorsza nie wiedzą, że można żyć inaczej!) I to jest zastanawiające. Co z tym teraz zrobić? Zapewne jak ze wszystkim trzeba zacząć od siebie! Polecam przy okazji książeczki "Rozmowy z Bogiem" cz. 1, 2 i 3. Tam jest wiele odpowiedzi na pytania jak zacząć i od czego zacząć! Jeżeli jesteś na tyle odważny aby zmienić swoją sytuacje - czytaj!!!

Z powiedzeniem: "Myśl stwarza rzeczywistość" może nie każdy się spotkał, ale moim zdaniem od tego trzeba zacząć... od uświadomienia sobie działania myśli a co za tym idzie i całej reszty zwanej człowiekiem... Miłej podróży do siebie samego!... ;)


 

 

Źródło: http://avariat.webpark.pl/site/index.htm