JustPaste.it

Ludziki.

Weźmy produkcję bubli. Znaczy, produkcję bublowatych ludzików. Gdyby tyle bubli produkowała byle jaka fabryka, splajtowałaby natychmiast.

Weźmy produkcję bubli. Znaczy, produkcję bublowatych ludzików. Gdyby tyle bubli produkowała byle jaka fabryka, splajtowałaby natychmiast.

 

Ludziki.

Jasne, że chodzi o nas wszystkich. To my jesteśmy ludziki. Też jasne, że jesteśmy bardzo śmieszni. Do rozpuku. Tyle tylko, że nie ma komu z nas się śmiać. No, podobno co poniektóry koń to potrafi.

Weźmy takie wybory. Ludziki się podniecają, pokrzykują, namawiają, przekonują – a gdy przyjdzie co do czego, okazuje się, że na tych wyborach nie ma żadnego wyboru. Że do tych urn, to my idziemy wyłącznie po to, by innych upoważnić, aby dokonali tych wyborów za nas. Zresztą, te wybory grubo już przed wyborami zostały dokonane i żadna to tajemnica. Wystarczy zajrzeć na listy, wszystko z góry wiadomo. Tę kartkę wrzucamy wyłącznie po to, żeby całą sprawę zaklepać.

A reszta, to cyrk na kółkach. Ten cyrk już wcześniej opisałem. Nawet bardzo szeroko. Tyle tylko, że wciąż nie przestałem się śmiać, chociaż daleko mi do konia.

Wiecie, gdyby koń tak naprawdę pojął demokrację, to by z tego śmiechu umarł. Bo w tej demokracji najwyższa władza, to znaczy ludziki, nie ma żadnej władzy. Jedyne, co ludzikom wolno, to stosować się do paragrafów. W tych paragrafach wszystko jest określone, każdziuteńka rzecz i sprawa. Najwyższa władza w demokracji nie tylko nie ma wyboru, ale też władzy nie ma. Żadnej. Bo niby po co ludzikom władza? Myśl o tym, że ludziki nagle dostają pełnię władzy i swobodny wybór, wcale nie do śmiechu, ale do zawału mogłaby nawet konia doprowadzić.

To już lepiej niech będzie, jak jest. Niechaj ta demokracja pozostanie tak śmieszną, że bardziej śmiesznej nikt wymyślić nie potrafi.

Albo weźmy taką rzecz, produkcję bubli. Znaczy, produkcję bublowatych ludzików. Strach pomyśleć, ile tego produkujemy. Nie to, że w ogóle, ale to, że bubli właśnie. Gdyby tyle bubli produkowała byle jaka fabryka, splajtowałaby natychmiast. Tak sobie myślę, że dobra Bozia dawno zrezygnowała z kontroli jakości. Od momentu, kiedy ludziki wymyśliły maczugę, potem dziesięć przykazań. Jedno zaprzecza drugiemu. A ludziki z tym świetnie żyją.

Zresztą, biorąc ściśle, to my ludziki w tę kontrolę jakości wciąż się Bozi wtrącamy. Wymyśliliśmy nie tylko maczugę, w końcu i bombę atomową, zaś do tych przykazań domyśliliśmy jakiś humanizm, co gorsza humanitaryzm, domyśliliśmy jakieś zasiłki, jakieś akcje dobrowolne i obowiązkowe, darmowe zupki, a nawet pasy w samochodach i ograniczenia prędkości. A nasze dzieciaki nie mogą biegać po lasach, mimo że zwierzaków to już prawie tam nie ma, jeśli zaś są, to one dawno przestały być dzikie. Niektóre nawet znają się na komputerach.

 I to wszystko wymieszaliśmy w takim bałaganie, że sami nie mamy pojęcia, gdzie urządzimy akcję humanitarną, gdzie zrzucimy bombę. Koń też nigdy nie odgadnie, kiedy dostanie siana, kiedy batem po dupie. To samo dotyczy zresztą psa i dzieciaka. Zupełnie nic dziwnego, że nasza dobra Bozia ma takie siwe włosy. Nie od śmiechu. Od zmartwień.

Ale to napisałem tylko tak, nawiasem. Bo od śmiechu naszej dobrej Bozi, tudzież od jej zmartwień, nikomu z ludzików nie siwieją włosy. No, może papieżowi, ale papież na siwo bardzo korzystnie wygląda. Więc to może być.

ed59234ea09af7af1edae1f0580be07d.jpg

Raczej by mi chodziło o ten Internet nieszczęsny. Tam byle dureń może nawymyślać nawet profesorowi. Ba! Żeby choć potrafił porządnie nawymyślać. Sami wiecie, że byle kto zamieszcza tam byle co i od byle kogo dostaje mnóstwo byle jakich punktów. A mądrego ludzika pogonią niby rudego psa, który uciekł z budy. I jeszcze obśmieją.

Zdaje się, że ostatnim miejscem, gdzie dotąd nie ma równości, jest pismo zwane „Science”. W tym piśmie dureń niczego nie umieści. Nie przejdzie ichniej cenzury. Bo tam, nim umieszczą, wszystko muszą sprawdzić. W dodatku dokładnie i co najmniej dwa razy. Chociaż tam, w owym „Science”, też było kilka wpadek. Jednakże, w ogólności, oni tam się jednak pilnują. I co? I ma kto ich czytać! Ma KTO!

Bo w Internecie to całkiem nie chodzi o to, kto czyta. W Internecie chodzi o to, ILU. Tak samo chodzi o to, ilu pisze. Całkiem nie o to, JAK. Skoro bowiem nie ma kontroli jakości przy produkcji, to niby po co by miała być kontrola przy użyciu? Żeby mniej śmiesznie było?

My ludziki nie mamy pamięci ani wyobraźni. Znaczy się, mamy pamięć niby biedna jętka jednodniówka o bledziutkim świcie, z wyobraźnią zaś jest jeszcze gorzej. Wyobraźnię to mamy niby katolik w rozmowie z żydem – wciąż mu piec przed oczami. Dlatego na zmianę w Internecie to ja w ogóle nie liczę, raczej bym postawił na to, że ktoś założy całkiem inny Internet, taki bardziej niszowy. Do tego innego Internetu będzie się przyjmować tak, jak do angielskiego klubu – wyłącznie za poleceniem. Co najmniej siedmiu wcześniejszych członków.

Tę pierwszą siódemkę powoli zacząłem zbierać. Na razie mam trzech, właściwie zaś troje, bo nie jestem feministą, kobietom nie życzę źle. Jeśli uda mi się dożyć, pewnie siódmego kandydata doliczę we właściwym czasie.

A póki co, będę obśmiewał ludzików w normalnym Internecie. Wolno mi.

8b19b95451b4ebba6808375e2ae7d809.jpg