JustPaste.it

Euro reformy na Wacie

Wacia to moja znajoma

Wacia to moja znajoma

 

Euro reformy

 

 

Żarty się skończyły, euro imperium reformuje się!  Postęp galopuje tak szybko że przyjęta przed ledwie rokiem euro konstytucja wielkości książki telefonicznej Warszawy już stała się za mała. Wymaga to dodania do niej  jeszcze innej książki telefonicznej. 

A dokładniej to nie samo  imperium się reformuje ale reformuje je, oczywiście w pełni demokratycznie, kanclerzowa Niemiec Merkel, z prezydentem Francji Sarkozym w roli pomocnika. Reszcie prowincji decyzje centrali zakomunikowane zostaną później. Na razie instrukcje do przetworzenia tych decyzji na odpowiednie paragrafy odebrał wyprężony na baczność prezydent rady europejskiej van Rompuy. To jego “taskforce” zajmująca się reformą fiskalną unii ubierać będzie w słowa wolę franko-germańskiej wyroczni.

To może być jedno z najważniejszych zadań Polski, gdy będzie przewodniczyć Unii w 2011 - od razu polityczno-poprawnie halucynować zaczął w GW wiceminister Mikołaj Dowgielewicz. Najwyraźniej wydaje się mu że prowincja polska ma tutaj coś do gadania. Nie wie chyba że z tym “przewodzeniem unii” jest tak jak z czysto ceremonialnym pociąganiem za sznurek dzwonka kończącego handel na NYSE. Nawet małpa ogonem to potrafi mając przy tym równie wiele do powiedzenia. 

Niestety, czytelnik w Polsce z megalomańskich relacji krajowych mediów nie wyłowi łatwo o co tak naprawdę chodzi. A chodzi o znaczącą zmianę traktatu lizbońskiego w niespełna rok po jego podpisaniu. Zmianę tę narzucają Niemcy którzy zażądali wpisania tam klauzuli pozbawiającej pod pewnymi warunkami wybrane prowincje imperium prawa głosu. Zalegalizowany ma zostać także mechanizm formalnego bankructwa poszczególnych prowincji. Nie jest to  więc żadne małe piwo.

Pozbawienie prawa głosu prowincji nie zaskakuje. Jest to raczej logiczna konsekwencja wcześniejszego zrzeczenia się suwerenności narodowej. Czy ktoś słyszał aby na przykład taka Kanada, nawet do spółki z Australią, mogła pozbawić głosu dajmy na to Kostarykę? Oczywiście że nie ponieważ są to państwa suwerenne. Ale nie w EU w której decyzje podejmuje centrala a prowincje muszą się do nich dopasować. Raz wprowadzony mechanizm będzie więc przydatny dla unijnych decydentów ponieważ aby przejść na sterowanie ręczne prowincją nie potrzeba już będzie jakichś legalistycznych wygibasów. Wystarczy gdy Merkel z Sarkozym demokratycznie uaktualnią w tym celu warunki potrzebne na pozbawienia kogoś głosu.


Wydaje się zresztą że od pewnego czasu już nawet i Sarkozy funkcjonuje u boku frau Merkel głównie  jako dostarczyciel liczby mnogiej. Jest to o tyle zrozumiałe że inaczej demokratyczne decyzje podejmowane przez same Niemcy brzmiałyby nieco komicznie. Podpisując się w Deauville pod apelem o zaostrzenie traktatu Sarkozy zadowolił się jedynie listkiem figowym rzuconym mu przez Merkel. I tak jak kara boska (czytaj niemiecka) spadać będzie na grzeszników (czytaj Grecję i in.) odcinając ich tym samym od euro koryta to nie będzie już to całkowicie automatyczne, jak tego chciały Niemcy.

Sarkozy'emu udało się mianowicie rozcieńczyć tę teutońską srogość wprowadzeniem półrocznego okresu ostrzegawczego. Przejście do biczowania niewiernych będzie też wymagało kwalifikowanej większości rządów strefy euro. Oznacza to na nasz nos praktycznie jedno - że Francja nie będzie nigdy biczowana przez Niemcy, jakichkolwiek deliktów by się nie dopuściła. Cała zależna od Niemiec/euro  reszta będzie natomiast wkrótce dziarsko ćwiczyła krok defiladowy w takt muzyki płynącej z Berlina i stawała na baczność gdy tylko przyjdzie Befehl z centrali. Wiadomo też kto będzie generałem w tej ofensywie Wehrmach... pardon,  niemieckiej oczywiście. Zaciskanie śruby przeprowadzał będzie prawdopodobnie Axel Weber, typowany na następcę Tricheta nowy szef ECB. Kadencja Tricheta upływa w przyszłym roku. 

Zgodnie z panującą w EU modą na politykę zupełnej transparentności o innych postanowieniach pary Merkel - Sarkozy w Deauville, na przykład w sprawie bankructw narodowych,  zupełnie nic nie wiadomo.  Ale tu też nie ma obaw, w stosownym czasie postanowienia te zostaną zakomunikowane prowincjom. Można się tylko domyślać że podatnik niemiecki nie będzie odtąd musiał wszystkiego gwarantować sam, jak dziś w przypadku Grecji. Raczej, że bankrutująca prowincja będzie musiała wystawić wszystko na aukcję, w rodzaju narodowej garage sale. Polsce na szczęście nawet w warunkach podbramkowych sprzedaż greckich wysepek na aukcji nigdy nie zagrozi. Sam Wolin to jednak za mało. Kto wie jednak czy z czasem taki Hinterpommern nie powróci ewentualnie do macierzy... ;-) 

Jeśli zmiany traktatu okażą się konieczne dla porządnego zreformowania Unii, to Polska jest gotowa je poprzeć – znowu popuszcza aż z radości nie mogący się doczekać "przewodniczenia unii"  wiceminister Dowgielewicz, który w MSZ odpowiada za sprawy europejskie. Ale czyż można sobie wyobrazić pana wiceministra insynuującego na ten przykład że zmiany zalecane przez frau Merkel mogłyby kiedykolwiek być niekonieczne? Albo powątpiewającego czy doprowadzą one do innego  zreformowania unii niż “porządne”? Nie przypominamy sobie jednej reformy unijnej pani Merkel która nie byłaby przedstawiana jako konieczna. Z pewnością też każda reforma jej autorstwa robiona jest “porządnie”. Po co więc wychodzić przed szereg z tą retoryką?

Dla rozsądnego kraju który przeżył kryzysy 2008-2010 w niezłej formie poroniona idea strefy wspólnej waluty oznaczać powinna teraz jedno - otrzeźwienie co do jej celów i mechanizmów działania. Renegocjowanie zmian w traktacie stwarza idealną szansę na definitywne odmówienie wejścia na trap Titanica wspólnej waluty.  Dzięki Bogu i premierowi Tuskowi nie udało się nam wejść tam na czas i  to właśnie dzięki zachowaniu niezależnej waluty absorbującej szoki kryzys obszedł się z nami stosunkowo łagodnie.  Ładnie byśmy teraz wyglądali z kamieniem młyńskim euro u szyi.

To jednak czy Polska jest krajem rozsądnym budzi pewne wątpliwości. W tej sytuacji obawiamy się że samobójczy kurs w kierunku adopcji wspólnej waluty będzie kontynuowany z zacięciem kamikaze, mimo mnożących się sygnałów że nie jest to korzystne z punktu widzenia interesów kraju. Ale gdy najlepszy minister finansów w Europie otrzyma w procesie jakiegoś lizaka w rodzaju zgody na odliczanie kosztów reform emerytalnych od długu publicznego to bezkrytycznie podpisze prawdopodobnie wszystko co mu podadzą, łącznie z własną dymisją.

©2010 dwagrosze.blogspot.com

 

Źródło: cynik9