JustPaste.it

Koniec złudzeń o normalności

Marek Nowak

Koniec złudzeń o normalności

 

Katastrofa smoleńska była wielką tragedią, która dotknęła nas wszystkich. W jednej chwili życie straciło 96 osób, w tym prezydent, jego małżonka, dowódcy wojskowi, urzędnicy państwowi przedstawiciele różnych instytucji, personel pokładowy, oficerowie BOR-u, a także politycy prezentujący wszystkie nurty polityczne obecne w naszym parlamencie. Ten niewyobrażalny dramat był jednak szansą, by sformułowanie elita polityczna, które od wielu lat budzi w naszym społeczeństwie przeważnie negatywne skojarzenia zyskało pozytywne konotacje. Jednakże właśnie to elity polityczne i ich intelektualne zaplecza spowodowały, że tak się nie stało.

 

Czytanie jest dzisiaj rzadkim zwyczajem. Jak alarmują liczne statystyki liczba osób w Polsce (i w Europie), które jako formę spędzania wolnego czasu preferują lekturę dobrej książki, z roku na rok spada. Nie inaczej jest w przypadku gazet i czasopism, których nakład drastycznie spada. Ostatnio redaktorzy Gazety Wyborczej (zapewne w celu minimalizacji strat wynikających ze spadku poczytności ich gazety), ku przerażeniu internatów (w tym mojego), wprowadzili płatny dostęp do artykułów znajdujących się na portalu ich gazety. Można (i czasem pewnie trzeba) się na to oburzać,  jednak jest to pewien znak naszych czasów. Dzisiaj czytanie jest niemodne i jeśli ktoś ma jeszcze ten rzadki nawyk by coś czytać, to lepiej, aby się z nim nie obnosił, jeśli chce uniknąć etykiety snoba. Dlatego też bardzo nieśmiało poznam się do swoich zamiłowań czytelniczych. Trzy razy w tygodniu (poniedziałki, czwartki i soboty) mam zwyczaj robić sobie tzw. prasówkę, czyli przeglądać różne konkurujące ze sobą na naszym rynku prasowym tytuły (zgodnie z zasadą, że dopiero jak się przeczyta rożne gazety, reprezentujące różne opcje polityczne, to ma się mgliste pojęcie o tym, co się w kraju i na świecie dzieje). Jednak pamiętam bardzo dobrze dzień, w którym (mimo, że to była sobota) zrezygnowałem z lektury gazet. Była to 10 kwietnia bieżącego roku. Straszna wiadomość o katastrofie smoleńskiej zastała mnie na uczelni. Niedługo po niej zostaliśmy zwolnieni do domów. Wychodząc z uczelni spojrzałem na kiosk. Mimo, iż z pewnością w gazetach z 10 kwietnia znajdowało się wiele interesujących artykułów i analiz politycznych nie wstąpiłem do niego. Po prostu te gazety wydały mi się jakoś przerażająco nieaktualne, zupełnie jakby były sprzed pięciu lat. Teraz wszystko się zmieni - pomyślałem. Jednak dziś, gdy piszę ten tekst, jestem już mądrzejszy doświadczeniem i widzę, że tak naprawdę wiele się nie zmieniło. Może z początku, potem wszystko wróciło wszystko do normy. Poza jednym - i o tym właśnie chciałbym napisać. Zmieniło się postrzeganie elit politycznych w naszym kraju.

 

Elity w rynsztoku?

 

By uporządkować swoją pracę powinienem w tym miejscu wyjaśnić, czym jest elita. Definicji jest z pewnością bardzo wiele, ja jednak celowo posłużę się najprostszą. Pochodzi ona z Encyklopedii Socjologicznej. Według niej Elita to grupa ludzi najlepsza pod jakimś względem w danym środowisku. Jest to definicja na tyle nie budząca kontrowersji, że spokojnie możemy ją przyjąć. W każdej ludzkiej zbiorowości (lokalnej, państwowej, czy nawet globalnej) występują elity. Jest to zjawisko jak najbardziej naturalne i (w mojej ocenie) bardzo potrzebne dla prawidłowego rozwoju każdej społeczności. Najtrudniejsze zadanie spoczywa, rzecz jasna, na brakach elit politycznych, gdyż to w dużej mierze od nich zależy przyszłość kraju, z którego się wywodzą. Trzeba uczciwie przyznać, że polskie elity polityczne (niezależnie od politycznej barwy) starały się radzić z tym zadaniem najlepiej jak potrafiły i odnosiły sukcesy - tu wymienię dla przykładu choćby członkostwo Polski w NATO i Unii Europejskiej, oraz to, że dzisiaj na czele Parlamentu Europejskiego stoi Polak. Jednak, o ile słowo elita nie ma w naszym społeczeństwie negatywnej konotacji, o tyle do katastrofy smoleńskiej określenie elita polityczna kojarzyło się moim rodakom jak najgorzej. Gdy w 2008 roku zdarzyło mi się popełnić tekst o elitach politycznych w naszym kraju, pamiętam, że  uderzające było to, że pisało się o nich tylko źle, bardzo źle, albo wcale. Najdalej w swoim krytycyzmie poszedł wówczas dziennikarz TVN24 Tomasz Sekielski, który w dzienniku Fakt opublikował tekst o bardzo wymownym tytule Elity w rynsztoku. We wstępie napisał: Jaka jest różnica między mężem stanu a politykiem? Mąż stanu to ktoś kto w swoich działaniach nie myśli o następnych wyborach, ale o następnych pokoleniach. W Polsce nie ma dziś mężów stanu, są przeciętni politycy i politykierzy myślący i działający w perspektywie od wyborów do wyborów, od jednego sondażu do drugiego. Jest to zdanie nie tylko dość demagogiczne, ale przede wszystkim nieprawdziwe, gdyż opisuje rzeczywistość w sposób niepełny, a jak wiadomo, pół prawdy - to całe kłamstwo.  Faktycznie, zbyt dużą rolę w polskiej polityce pełni tzw. myślenie sondażami, ale po pierwsze nie jest charakterystyczne tylko dla naszego kraju, a po drugie polscy politycy- nawet ci współcześni dla tekstu Sekielskiego (gdy już byliśmy W UE i NATO) potrafili opublikować raport Polska 2030, który traktował o przyszłości Polski w perspektywie dużo dalszej niż jedna kadencja sejmu oraz przyjąć bardzo potrzebną ustawę o tzw. pomostówkach, która dla doraźnych interesów politycznych uchwalających ją polityków nie była korzystna, za to była korzystna dla Polski w długotrwałej perspektywie. Jednak takie głosy się do opinii publicznej nie przebijały, a opinia czołowego dziennikarza politycznego TVN i TVN24 odzwierciedlała opinie komentatorskiego main strem-u.  Ton ten pewnie trwałby nadal., gdyby nie katastrofa smoleńska, która wywróciła społeczne postrzeganie elit politycznych.

 

Coś w nas pękło, coś się skończyło

 

Pamiętam jak 12 kwietnia przeglądałem prasę. Takich gazet w życiu nie widziałem i mam nadzieje, że już więcej nie zobaczę. Wszystkie codzienne tytuły oraz specjalne wydania tygodników były  w czerni. Ponadto pamiętam, że były bardzo grube, ale nie dlatego, że miały dużo wkładek i reklam. Po prostu miały ogromną liczbę nekrologów. Wszyscy żegnali zmarłych, tych bardzo znanych i tych mniej znanych. Odeszli ludzie, których wszyscy znaliśmy z ekranu telewizora. Większość z nas nie znała nikogo osobiście, ale jednak czuliśmy, że odeszli ludzie w pewnym sensie nam bliscy. W nekrologu, który premier Donald Tusk napisał dla wszystkich 96(!) ofiar mogliśmy przeczytać: Stoimy w obliczu katastrofy, która przekracza nasze wyobrażenia i możliwości zrozumienia. Naszą ojczyznę dotknęła wielka tragedia. Dzień katastrofy smoleńskiej zapisuje się czarną kartą w historii Europy i świata. Nie znajdujemy słów by oddać to, co czujemy w tej chwili W tych trudnych chwilach bądźmy razem. Łączę się w bólu z Rodzinami i Bliskimi ofiar bólu, którego nie wyrażą żadne słowa. Wypełnia on serca wszystkich Rodaków. Jest to jedyna miara naszej ludzkiej solidarności w obliczu tej narodowej tragedii. To były bardzo ważne i mądre słowa. Mając je w pamięci zajrzałem do dziennika Fakt. Zastanawiało mnie jak tabloid, który przez wiele lat przodował w utrwalaniu w świadomości społecznej wizerunku elit politycznych jako ludzi, którzy przynoszą więcej zła niż pożytku (przypominam, że to właśnie w Fakcie Tomasz Sekielski opublikował swój tekst o Elitach w rynsztoku) odnajdzie się w czasie żałoby narodowej. Oprócz wielu nekrologów znalazł się tam tekst Magdy Kazikiewicz, Jarosława Sulkowskiego i Artura Kowalczyka pt Tu zginął kwiat narodu. W artykule możemy przeczytać: Elita narodu poleciała uczcić ofiary mordu w Katyniu, ale sama znalazła tam straszną śmieć . Elita polityczna stała się nagle elitą narodu, a nawet kwiatem narodu- a przecież nie oszukujmy się, w Smoleńsku zginęli ci sami politycy, których dziennik Fakt piórem Sekielskiego nazywał wcześniej politykierami. Pamiętam, że nasunęła mi się wówczas refleksja, że może ta straszna tragedia, która poruszyła tak bardzo nasze serca i umysły spowoduje wreszcie odczarowanie sformułowania elita polityczna. Nie chodzi rzecz jasna o to, byśmy nie krytykowali swoich polityków - to nie tylko wolno, ale i należy robić, ale chodzi o to, byśmy zaczęli ich oceniać nieco bardziej uczciwie. Nie powinniśmy postrzegać ich  jako obcego elementu, który marzy tylko o tym, by wyciągać od nas pieniądze, oszukiwać i wiecznie komplikować nam życie, ale jako naszych reprezentantów, którzy popełniają błędy, ale też odnoszą sukcesy. Jednym z największych nieszczęść polskiej debaty publicznej (za początek tego zjawiska uznaję 2005 r.) jest to, że politycy, a wraz z nimi media sympatyzujące czy to z jedną, czy to drugą opcją sporu politycznego, zaczęli odmawiać patriotyzmu swoim oponentom, a co gorsza (co też się niestety zdarzało) wykluczać ich z polskości. Inna rzeczą, którą uważam za plagę polskiej polityki i życia publicznego, jest nieustanne przypisywanie sobie nawzajem złych intencji. To jest to, że jeżeli krytykuje się cudzy pogląd, to równocześnie dezawuuje się człowieka, który go wypowiada. Podczas, gdy żelazną  zasadą debaty publicznej powinno być to, że można zwalczać poglądy, ale nigdy nie wolno niszczyć ludzi. Miałem nadzieję, że ta straszna katastrofa, w której zginęli reprezentacji wszystkich nurtów politycznych, spowoduje tę, tak upragnioną przeze mnie, zmianę.

 

Co nas podzieliło – to się już nie sklei

 

Niestety, jak się w niedługim czasie okazało, moje nadzieje okazały się naiwne. Wystarczyło przejrzeć dokładniej przywoływany przeze mnie już numer Faktu z 12 kwietnia, by znaleźć w nim tekst Bronisława Wilsteina, który to wartościuje ofiary smoleńskiej katastrofy. Autor pisze w nim zginęli wybitni ludzie, którzy życie poświęcili ojczyźnie. Najbardziej znaczącym, tym, który wcielał w życie etos służby publicznej, był prezydent Lech Kaczyński. Oczywiście każdy ma prawo do swoich odczuć, jednakże wartościowanie ofiar dwa dni po tragedii jest dla mnie bardzo niestosowne.

Przypadek Wilsteina nie był odosobnionym wybrykiem bardzo zaangażowanego politycznie dziennikarza. Już dzień później (13 kwietnia) Marcin Wolski opublikował w Gazecie Polskiej wiersz pt. Na śmierć prezydenta Kaczyńskiego. Utwór ten jest groteskową i kompletnie nieudaną (powiem więcej, nieudolną) próbą nawiązania do wiersza Juliana Tuwima Pogrzeb prezydenta Narutowicza. Podobieństwo jest uderzające. Tuwim pisał: Krzyż mieliście na piersi, a brauning w kieszeni. Z bogiem byli w sojuszu, a z mordercą w pakcie, wy w chichocie zastygli bladzi, przestraszeni . Chodźcie, głupcy, do okien - i patrzcie! I patrzcie! Wolski natomiast swój wiersz zaczyna: Prawdę mając na ustach, a kłamstwo w kieszeni, będąc zgodni ze stadem, z rozumem w konflikcie, dzisiaj lekko pobledli i trochę stropieni, jeśli chcecie coś zrobić, to przynajmniej milczcie. Widać tu nie tylko podobieństwo obu utworów, ale też różnice klas obu autorów, dlatego też, z litości dla Pana Wolskiego wstrzymam się od dalszego porównania, bo tak naprawdę nie o to chodzi. Chodzi raczej o dość dziwną próbę zestawienia postaci prezydenta Kaczyńskiego z prezydentem Narutowiczem. Abstrahuję już od tego, że politycznie te postacie dzieliło wszystko. Poza tym przecież prezydent Narutowicz został zamordowany, a prezydent Kaczyński zginął w wypadku. Gdzie tu analogia? Ale oprócz gloryfikacji zmarłego tragicznie prezydenta jest w wierszu Wolskiego coś bardzo niepokojącego, a mianowicie język nienawiści i pogardy jakim autor obrzuca ludzi, którzy mają inne, niż on, poglądy (np.. nie uważali prezydentury Lecha Kaczyńskiego za udaną). Fragmenty, w których autor pisze: Karlejecie pętaki, rośnie zaś Jego cień! albo Na kolana łajdaki, sypać popiół na głowę, Dziś możecie Go uczcić tylko wstydu minutą!  nie są tym, co powinniśmy akceptować jako język debaty publicznej.

Dzień po Marcinie Wolskim w dzienniku Rzeczpospolita profesor Zdzisław Krasnodębski opublikował tekst Już nie przeszkadza. Tekst stanowił obronę dorobku prezydentury Lecha Kaczyńskiego oraz bezlitosny atak na wszystkich, którzy chcą ten dorobek kwestionować. By oddać klimat tego tekstu przytoczę tu jego zakończenie: ..od tych, którzy przy Nim stali i pozostali, wymaga się, by milczeli, by odkreślili przeszłość grubą kreską, by się pojednali, by nie zakłócali atmosfery żałoby. Ale ich – naszym – obowiązkiem wobec Niego i Nich jest mówić. Grubej kreski tym razem nie będzie.

I wy miejcie odwagę, pozostańcie sobą. Już zaczęliście dzielić łupy i dobierać się do szaf. Zróbcie kolejne Szkło kontaktowe, wyśmiejcie tę śmierć, wypijcie małpki. Zaproście Palikota i Niesiołowskiego. Krzyczcie: cham i dureń”, i były prezydent Lech Kaczyński. Wyśmiewajcie i drwijcie. Bądźcie sobą. Gardzę wami. Jestem dumny, że Go znałem

Jednak wszelkie rekordy pobił Jarosław Marek Rynkiewicz, który w swoim wierszu (opublikowanym również w Rzeczpospolitej) pt. Do Jarosława Kaczyńskiego napisał między innymi Ojczyzna jest w potrzebie – to znaczy: łajdacy  znów wzięli się do swojej odwiecznej tu pracy Dwie Polski – ta o której wiedzieli prorocy i ta, którą w objęcia bierze car północy.. I ta druga – ta, którą wiozą na lawecie ,Ta w naszą krew jak w sztandar królewski ubrana To co nas podzieliło – to się już nie sklei, Nie można oddać Polski w ręce jej złodziei. Którzy chcą ją nam ukraść i odsprzedać światu. Jarosławie! Pan jeszcze coś jest winien Bratu.

Druga strona politycznego sporu (debatę publiczną od kilku lat zdominował spór między PO i PiS-Em, nad czym bardzo ubolewał) również ochoczo podchwyciła ten język, co mieliśmy niestety okazję oglądać w czasie prezentacji komitetu honorowego kandydata PO na prezydenta, Bronisława Komorowskiego. Nie chce się nad tym smutnym zdarzeniem dłużej rozwodzić, ale przykre jest, gdy tak zasłużone dla Polski osoby jak profesor Bartoszewski mówi nota bene językiem nienawiści.

 

Podsumowanie

 

Co wobec ewidentnego zaostrzenia sporu politycznego wynika dla głównego tematu naszych rozważań, a mianowicie postrzegania elit politycznych w społeczeństwie? Wynika tyle, że wszystko wróciło do sytuacji sprzed katastrofy smoleńskiej. Jeśli wczytamy się w teksty pisane przez tzw. obóz IV RP, zauważymy wyraźnie, że próbuje on w swojej narracji rzeczywistości nakreślić wyraźną opozycje: złe elity (zdrajcy, łajdacy i złodzieje chcąc sprzedać Polskę na kosmopolitycznych targowiskach Europy), oraz dobry naród (prawdziwy, patriotyczny i ciemiężony przez złe elity). Drugi obóz natomiast dzieli wyraźnie elity polityczne na tę dobrą - nowoczesną, proeuropejską i postępową i złą - nacjonalistyczną, zaściankową i wsteczną. Kiedy oglądałem debatę wyborczą miedzy Johnem Mccainem a Barackiem Obammą z zazdrością patrzyłem jak kandydaci do najważniejszego urzędu w państwie mówili o sobie wiem, że jest wielkim patriotą, jednak nie mogę się zgodzić,  z jego koncepcją polityczną”. W Polsce nie ma powszechnej zgody na to, kto jest patriotą, a kto nie. A skoro nie ma jej nawet w samych elitach politycznych, to jak ma być w społeczeństwie?

 

 

 

.