JustPaste.it

Rzymska Afryka: jak bogaty może… pozostać bogatym..!

I tom „Historii życia prywatnego“ zawiera rozdział pt. „Życie prywatne i architektura mieszkalna w Afryce rzymskiej“.

I tom „Historii życia prywatnego“ zawiera rozdział pt. „Życie prywatne i architektura mieszkalna w Afryce rzymskiej“.

 

I tom „Historii życia prywatnego“ zawiera rozdział pt. „Życie prywatne i architektura mieszkalna w Afryce rzymskiej“. Madame Yvon Thébert opisuje w nim wyniki wykopalisk archeologicznych z miast dawnej rzymskiej Afryki. Koncentrując się na miejskich rezydencjach ówczesnej elity.

Wnioski jakie wypływają z tego przykładu mogą być bardzo ciekawe także dla nas i naszych przygotowań na (niekoniecznie lepszą) przyszłość. Oczywiście: o ile… jesteśmy bogaci. To nie będzie wpis dla przeciętnego zjadacza chleba. Przykro mi…

Wykopaliska analizowane przez Francuzkę w prawie wszystkich „rozwojowych“ i „zamożnych“ miastach tej bardzo długo spokojnej (aż do najazdu Wandalów w początku V w. n.e. stopa najeźdźcy nie stanęła na afrykańskiej ziemi – był to ostatni nie splądrowany fragment Imperium Romanum..!) prowincji ukazują wspólny i bardzo konsekwentny schemat zmian.

Punktem wyjścia są dobrze zorganizowane i z góry zaplanowane pod względem urbanistycznym kolonie – typowe dla grecko – rzymskiej tradycji, w której sfera publiczna miała zdecydowaną przewagę nad życiem prywatnym. Domy nobilów z okresu schyłku Republiki i początku Cesarstwa (I w. p.n.e. – I w. n.e.) są jeszcze stosunkowo skromne. Jak wszystkie rzymskie domostwa zbudowane są na planie prostokąta wokół dużego, wewnętrznego dziedzińca perystylu. Sporą część tego dziedzińca zajmuje cysterna zbierająca deszczówkę – instalacja absolutnie nieodzowna w śródziemnomorskim klimacie. Do większości pomieszczeń wchodzi się bezpośrednio z perystylu. Wielkością wyróżnia się jedno lub (rzadziej) dwa triclinia – czyli sale bankietowo – jadalne. Niektóre z rezydencji mają też nie mniej obszerne przedsionki: tam pan domu zwykł przyjmować interesantów i witających go co rano klientów (w praktyce rzymskiej: stronników, ludzi zależnych, którzy w zamian za opiekę swojego patrona oddają na niego swoje głosy w wyborach i świadczą mu inne przysługi). Osobliwością afrykańskiej architektury (choć podobne rozwiązania trafiają się przecież i w rzymskiej Syriii…) bywa istnienie kondygnacji podziemnej – dającej schronienie przed dojmującymi upałami.

858bcfe82626651cd580b6355eaca5ea.jpg

O prestiżu kolonii bardziej w tym czasie świadczy koncentracja budowli publicznych: łaźni, świątyń, bazylik (krytych hal używanych do prowadzenia interesów, procesów sądowych, itp.: bazyliki chrześcijańskie wywodzą się z tych budowli, część z nich została z czasem przekształcona w kościoły, choć większość tak nazwanych zbudowano od razu w tej intencji…), portyków ocieniających ulice, forów, fontann i murów obronnych.

Począwszy od połowy I w. n.e. proporcje zaczynają się zmieniać. Rezydencje rozrastają się. Z „marnego“ ok. 1000 m2 poszczególne rezydencje poprzez łącznie sąsiednich domów i zawłaszczanie dzielących je poprzednio ulic powiększają się do przeciętnie 2 – 3 tysięcy, a bywa nawet, że i 7 tysięcy. Dominująca wcześniej przestrzeń publiczna zanika. Rozbieranie lub też obudowywanie wcześniej istniejących murów obronnych świadczy zarówno o długim pokoju jak i o skokowo rosnącej cenie nieruchomości. W rzeczywistości prawie wszędzie gdzie archeolodzy natrafili na świadectwa rozbierania takich fortyfikacji – działo się to na skutek spekulacji gruntami.

Zanikają też jednak publiczne łaźnie – zamiast nich bogaci Afrykańczycy budują sobie własne termy w swoich domach. Wiele portyków poprzednio ocieniających place i ulice zostaje zabudowanych i włączonych do domów jako ich frontony. Szczytem takiej „prywatyzacji“ życia stało się budowanie przy domach prywatnych bazylik.

Po ok. 150 latach wszystkie te tylko luksusowi i ostentacji służące udogodnienia zaczęły zmieniać swoje funkcje. Mnożą się dodatkowe – „tylne“ i „boczne“ wejścia do owych wspaniałych insulae. Większość fasady zajmują wygospodarowane z dawnego przedsionka… sklepiki. Wszystko wskazuje na to, że znaczna część pomieszczeń (piętro – także wychodzące na perystyl, a także liczne sutereny, składy, piwnice) była po prostu… wynajmowana. „Od tyłu“ zaś – miejsce rozbudowanych prywatnych zakładów kąpielowych zajmują składy w których ewidentnie przechowywano przeznaczone na sprzedaż produkty wiejskich majątków pana domu.

O czym to świadczy..? No cóż: czasy stały się ciężkie. Właściciele wspaniałych rezydencji zamiast pławić się w luksusie musieli zacząć na swoich nieruchomościach zarabiać. I zarabiali. Zarabiali – bo mogli. Wymagało to niewielkich w sumie przeróbek. Oraz, oczywiście, także pewnych wyrzeczeń. Choćby takich, jak wystawianie własnej żony czy córek w strojach niekoniecznie kompletnych na spojrzenia ciekawskich sublokatorów z pięterka – co było nieuchronnym skutkiem ubocznym faktu, że większość pomieszczeń w taki czy inny sposób wychodziła na centralny dziedziniec.

Wygląda jednak na to, że późnorzymscy nobile mieli większe zmartwienia na głowie i byli gotowi na takie obyczajowe kompromisy. Byle tylko utrzymać pozycję w społeczeństwie i majątek – co im się, aż do przybycia Wandalów, w sumie udawało…

Co to ma wspólnego z nami tu i teraz..? O tyle niewiele, że dla znakomitej większości współczesnych Polaków posiąście jakiejkolwiek nieruchomości – nie mówiąc już o nieruchomości o tak zbawiennym w ciężkich czasach potencjale jak owe rzymskie rezydencje miejskie – jest szczytem czasami całkiem już nierealnych marzeń. Jeśli się te marzenia realizuje, to za cenę rozciągającej się na dziesięciolecia legalnej niewoli u zagranicznych bankierów, w dodatku najczęściej – w zagranicznej walucie, co nie wygląda zbyt przezornie w świetle tego, co się tu i ówdzie na rynkach finansowych właśnie dzieje.

Jesteśmy pod tym względem upośledzeni w stosunku do owych Rzymian sprzed 1700 lat również i dlatego, że przez ostatnie bez mała stulecie za urbanistykę naszych miast odpowiadali zaprzysięgli wyznawcy fałszywego bałwana funkcjonalizmu. Podział na strefy mieszkalne, usługowe, rozrywkowe itp., jakiego się ów bałwan domagał sprawił, że większość polskich miast nie nadaje się do mieszkania. Choćby dlatego, że zwykle kilka razy dziennie stoi się w korkach (wszak nikt prawie nie pracuje tam gdzie mieszka – i niemal niepodobnym jest w miejscu zamieszkania zrobić zakupy czy pójść do kina!). Zużywając przy tym mnóstwo coraz to droższego paliwa i tracąc czas, który można było poświęcić np. na dodatkowe zajęcie zarobkowe, dające jakieś zabezpieczenie na wypadek kłopotów. Ewentualnie: spędzić z rodziną.

eb3fab48e1446e426c020ca6beba6556.jpg

Prawdę pisząc nie ma tu żadnych powodów do optymizmu. Blokowiska z wielkiej płyty, których pojedyncze komórki nie są zdolne do samodzielnego istnienia (całkowita i niemożliwa do zastąpienia zależność od scentralizowanej infrastruktury zapewniającej ciepło, światło, wodę, paliwo do kuchni itp.) w perspektywie zmian wynikających z „peak oil“ skazane są na szybszą lub wolniejszą degradację i ruinę.

Posiadanie mieszkania lub mieszkań w bloku NIE jest dobrą lokatą kapitału. Nawet, jeśli się dopuszcza możliwość wynajmu tych mieszkań. Czy dużo da się zarobić na wynajmie mieszkania które jest zimne i pozbawione wody? Kto będzie w stanie zapłacić coraz to wyższe koszty dostępu do scentralizowanych mediów jeśli opanuje nasz kraj strukturalne bezrobocie na skalę nieznaną nigdy wcześniej? Wygląda to na kwadraturę koła.

Z całą pewnością nie każdy musi sam uprawiać rolę i osobiście przerzucać gnój widłami. Kto jednak troszczy się o swoją pozycję społeczną i majątek w przyszłych (niekoniecznie – lepszych!) czasach, a inwestuje w nieruchomości, powinien na nie patrzeć tak, jak to robili rzymscy nobile z prowincji Afryka 1700 lat temu: powinien zadać sobie pytanie, w jaki sposób da się na tej nieruchomości zarobić nawet w czasach kryzysu? Zarobić – realnie, tj. wykorzystując ją dla jakiejś pożytecznej bliźnim działalności, a nie licząc na zwyżkę cen w wyniku spekulacji. Zarobić także wówczas, gdy nie będzie można liczyć na sprawne i nieprzerwane działanie służb komunalnych i scentralizowanych mediów.

Trudno tutaj o uniwersalne recepty. Na pewno jednak warto zadbać o to, aby taka nieruchomość:

-       była w miarę możliwości niezależna od dostępu do scentralizowanych mediów, a przy tym zużywała w miarę możliwości jak najmniej tych dóbr, których cena będzie rosnąć najszybciej (co będzie z całą pewnością przedmiotem wpisów Pana Wojciecha!),

-       była jak najłatwiej dostępna dla potencjalnych klientów – także w razie drastycznych ograniczeń w funkcjonowaniu transportu,

-       dawała się wykorzystać na możliwie wiele sposobów przy możliwie jak najmniejszych kosztach niezbędnych po temu przeróbek.

Prawdę pisząc: wygląda na to, że XIX-wieczny pałac w Łodzi, nawet zapuszczony, może być lepszą lokatą kapitału niż apartament w najbardziej prestiżowym wieżowcu Warszawy lub Gdańska..! Taki pałac ma zwykle grube ściany – więc pewnie łatwo dałoby się zminimalizować straty ciepła. Ma, a przynajmniej miał kiedyś – własne ogrzewanie. Oryginalnie miał też pewnie rozliczne pomieszczenia pomocnicze: stajnie, sutereny, składziki, służbówki – które nadają się na warsztaty, sklepy lub po prostu na lokale pod wynajem. Jeśli nawet już ich nie ma, to wątpliwe, by to co na ich miejscu powstało, było aż tak solidne, by szybką odbudowę uniemożliwić. No i najważniejsze: łódzcy fabrykanci budowali swoje wille praktycznie w centrum dzisiejszej metropolii. Da się dojść piechotą z Piotrkowskiej… A Ty, Drogi Czytelniku, co o tym sądzisz..?

Autorem tekstu jest Jacek Kobus, współtwórca projektu Agepo.

 

Źródło: Jacek Kobus