JustPaste.it

Wyprawa do Maroka 2010

Maroko (luty 2010)

 

Dzień 1

 

Płyta lotniska w Fezie. Dorodne pomarańcze wiszące na gałązkach drzewek, niewysokie palmy. Duża wilgotność powietrza. Nic dziwnego – luty to miesiąc dość deszczowy. Ku naszemu zdziwieniu nie nagabują nas żadni taksówkarze. W spokoju docieramy na przystanek autobusowy taszcząc nasze bagaże. Jazdę w zdezelowanym autobusie (3,40 dh/os.) rekompensują uśmiechy nastoletnich miejscowych współpasażerek, które co chwila zaczepiają naszego niespełna trzyletniego blondwłosego szkraba. Pierwsze całusy w usta dostał już na lotnisku od pracownic informacji.

 

Targowanie ceny przejazdu taksówką pod bardzo zadbanym dworcem kolejowym.

Czerwone „petit taxi” zabiera tylko 3 osoby. Nas jest troje... plus dziecko i duże plecaki. No i oczywiście spacerówka. Zabraliśmy ją nauczeni doświadczeniem po ostatniej wyprawie na Krym, kiedy to godzinami nosiliśmy malucha na rękach w 40 stopniowym upale. Nigdy więcej! Kurs małą taksówką do murów medyny to koszt rzędu 8 - 10 dirhamów. Tylko ten jeden raz zdecydowaliśmy się na „grande taxi” za 40 dh (niektórzy żądali 50 euro). Później często podróżowaliśmy dwiema petitkami.

 

Zza zakrętu wyłania się Bab Boujloud, główna brama w murze okalającym stare miasto. Wielka średniowieczna medyna Fezu to plątanina ponad 9 tysięcy bardzo wąskich, nierzadko barwnych, gwarnych i zatłoczonych uliczek. Zanim jednak damy się ponieść temu tłumowi, korzystamy z pomocy licencjowanego przewodnika (tylko ten jedyny raz!), który oferuje nam nocleg w riadzie za 250 MAD od naszej czwórki łącznie ze śniadaniem. Ostatecznie lądujemy w KWATABA PENSION przy ciasnej uliczce równoległej do Tala’a Sghira. Nie byliśmy zachwyceni warunkami, szczególnie stanem sanitariatów, ale jak się później okazało standard hoteli w tej cenie był bardzo podobny.

 

Tradycyjną, marokańską herbatę zwaną tu „berberyjską whisky” ze świeżą miętą i dużą ilością cukru piliśmy w czasie naszej wyprawy dziesiątki razy, ale smaku tej pierwszej wypitej po kolacji w Fezie nie zapomnę chyba juz nigdy.

 

Dzień 2

 

Marokańskie śniadanie na tarasie na słodko; bagietki + miód, gorące placki pieczone na blasze + miód, berberyjska whisky słodka jak miód. Duża porcja energii!

 

Dworzec kolejowy w Fezie robi na nas duże wrażenie. Niedawno oddany do użytku, pachnie świeżością. W obszernym holu wisi gigantyczny mosiężny żyrandol, który od razu przykuwa uwagę każdego pojawiającego się podróżnego.

 

Zamiast taksówką za 600-800 dh, udaliśmy się do Meknes pociągiem za 20 dh/os. To piąte co do wielkości miasto Maroka i jedno z miast sułtańskich oddalone jest od Fezu o 65 km na zachód. Medina Meknesu wpisana jest na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.

 

Zatrzymujemy się przed najważniejszą i najpiękniejszą brama miejską - Bab al-Mansur, wykończoną w 1732 r.. Wcześniej jednak zostajemy zagadnięci przez nielegalnego przewodnika, który chce wyciągnąć od nas 100 dh za pokazanie trzech zabytków wewnątrz mediny. Po krótkim namyśle rezygnujemy z jego usług. Nie żałujemy decyzji, chociaż odnalezienie Mauzleum Mulaja Ismaila , a szczególnie Pawilonu Ambasadorów nastręcza pewnych trudności.

 

W Mauzoleum zachwyca nas wszystko: wspaniały polichromowany sufit z drewna cedrowego, mozaiki przedstawiające cytaty z Koranu, ornamenty mihrabu, fryz obrazujący drzewo genealogiczne rodziny królewskiej. Dość surrealistyczne wrażenie sprawiają 2 zegary (w sumie jest ich 4, ale 2 pozostałe są niewidoczne dla zwiedzających) umieszczone przy grobie. Król Słońce podarował je Mulajowi, gdy odmówił marokańskiemu władcy ręki swej córki.

 

Maszerujemy wzdłuż wysokiego niekończącego się (w naszym mniemaniu) muru. Znudzony dorożkarz oferuje godzinną przejażdżkę (za 180 dh) ze wskazaniem kilku zabytków m.in. spichlerza, którego nijak nie możemy znaleźć. Cena zbyt wygórowana jak dla nas. Po kilku minutach nasz niedoszły przewodnik mijając nas rzuca mimochodem 120 dh.

 

Zadziwiające jak bardzo elastyczni są Marokańczycy. Potrafią opanować nawet po kilka europejskich języków w stopniu umożliwiającym doskonałą komunikację. Dzięki tej ich wrodzonej łatwości opanowywania języków konwersujemy z dorożkarzem, który z dyplomacją wypowiada się na temat nowego króla Mohammeda VI- jego wizerunek znajduje się na ścianie każdej instytucji, hotelu, restauracji, lepianki...

 

Dzień 3

 

 

Pobudka ok. 8 rano, szybki prysznic, śniadanie na tarasie, pakowanie plecaków. Wieczorem wyruszamy nocnym autokarem linii Supra@Tour (125 dh/os., pociąg 195 dh/os) do Marakeszu. Ale to dopiero wieczorem...

 

Idziemy w dół Tala’a Kbira. Mijamy kramy rzeźnicze, wzrok zatrzymuje się na wielbłądziej głowie wiszącej na haku, dalej kilka kozich główek wyłożonych na blacie, kury w spokoju czekające na swoją kolej... Wtem zupełnie nieopatrznie natrafiamy na Medresę Bouanania, najpiękniejszą w Fezie. Robi na nas spore wrażenie.

Jednym z naszych głównych zajęć przed wyprawą do Afryki było wyszukiwanie, drukowanie, a następnie wertowanie ogromnej liczby stron z relacjami podróżników. W każdej z nich powatrzała się informacja - znalezienie głównych atrakcji w medynach bez pomocy autochtonów to rzecz arcytrudna!,(oczywiście za okazaną pomoc najczęściej należy płacić, nierzadko dość słono!). Faktycznie odszukanie zabytków, których zwiedzenie akurat sobie zaplanowaliśmy danego dnia, nawet z bardzo szczegółowym planem miasta było często nie do wykonania, bez infromacji udzielonych przez miejscowych. Z drugiej strony jednak, gdy leniwie spacerowaliśmy wąskimi, krętymi uliczkami, bez żadnego zaangażowania w poszukiwanie kolejnej medresy czy muzeum natrafialismy na prawdziwe perełki. Faktem jest, że czasami mija się jakąś skromną nie rzucającą się w ogóle w oczy bramę kilknaście razy w ciągu dnia, gdy nagle ktoś z miejscowych informuje, że za nią znajduję się najważniejszy w mieście zabytek! c.d.n.