JustPaste.it

Przepraszam, która to RP?

Tam, gdzie chodzi o liczenie do trzech, chodzi o ciemnotę. Wszystko u nas zanika, jak śledzie w Bałtyku.

Tam, gdzie chodzi o liczenie do trzech, chodzi o ciemnotę. Wszystko u nas zanika, jak śledzie w Bałtyku.

 

Przepraszam,  która  to  RP?

Tak się jakoś porobiło u nas, że do trzech zliczyć nie bardzo potrafimy. No bo, przykładowo, o tę RP to trzeba pytać jak o godzinę. I podobnie, otrzyma się różne, zawsze niedokładne odpowiedzi. Śmieszność polega na tym, że godzin jest dwanaście, albo nawet dwadzieścia cztery, jakby się kto uparł. Mimo tego, choćby pi razy drzwi, ale jakoś ludzie się orientują, która jest godzina. Zaś co do RP, to jakby zegarek się zaciął, albo raczej od razu przeskoczył do przodu. Pomiędzy trzecią i czwartą przeskoczył. I tak już pozostał.

Tu zrobię tak zwaną dygresję. Wiecie, że jestem antyfeministą, i tak już musi być. Ale nie znaczy to, bym nie lubił kobiet. Co to, to nie. Po prostu nie lubię kilku kobiet na raz. Hałas, rwetes, pyskowanie, czasami koniec świata. Sami zresztą wiecie. Pojedynczo kobieta – to nawet szczęście przynosi. Podwójnie – już wyłącznie kłopoty. Trzy sekundy rozkoszy i cała doba kłopotów. Nawet we śnie należy być czujnym i się nie wygadać.

A jeżeli kobiety zorganizują jakąś organizację – aż strach o tym pomyśleć. Po mojemu tę czasową dziurę pomiędzy naszymi RP zorganizowały kobiety. Po babsku wyjęły z życiorysu pół wieku i od razu im lat ubyło. No bo czy kobieta liczy się z liczeniem?

Dlatego po mojemu kobietom należy pozwalać na plotki, ewentualnie na babski comber, co znaczy to samo – ale gdy zaczną gadać o jakiejś organizacji, należy przepędzić je na gwałt. I pojedynczo dać im szczęście, całą kupę miłości, nawet rozkosz im dać, nie żałować. Świat od razu się uspokoi.

A tak w ogóle, to która to RP?

Zastanawiającą byłaby pewna analogia: typek, pytany o godzinę, czasami odpowiada, że nie ma zegarka. A czego nie ma ten, pytany o RP, który też nie zna odpowiedzi?

Wątek feministyczny już zupełnie należy w tym miejscu porzucić.

Zawsze, bez żadnego wyjątku, złe bywają skutki, kiedy mali ludzie chcą robić wielkie rzeczy. Wróć. Kiedy mali ludzie zabierają się za wielkie rzeczy. Mam na myśli prawdziwie małych ludzi, politycznych kurdupli, wysokich i niskich, podpitych i trzeźwych, którym się wydaje, że jeśli rządzą miasteczkiem, to wolno im nakazać przestawienie ratuszowego zegara. I że, kiedy już tak nakażą, to w całym miasteczku szybciej zapanuje ciemność.

No tak. Wiecie, faktycznie byłoby z czego się śmiać, gdyby chodziło tylko o tę ciemność. Bo tam, gdzie chodzi o liczenie do trzech, chodzi o ciemnotę. Tam, gdzie chodzi o ciemnotę, śmieją się tylko pijacy i nierozumne dzieci. Sama ciemnota jest ponura z natury.

Żyjemy w dziwnym kraju, kraju dziwnych atrofii. Wszystko u nas zanika, jak śledzie w Bałtyku i humor w narodzie. Bo kto się w Polsce śmieje, prócz pijaków i dzieci?

Zanikła komuna, potem solidarność w narodzie. Zanikła cenzura, z nią dowcipy polityczne. Dowcipy o teściowej pozostały, te jeszcze sprzed wojny. Której wojny? No nie bądźcie śmieszni!

Zanikły pisma satyryczne. „Szpilki”, „Karuzela”, nawet „Przekrój” spoważniał. „Wyborcza” uważa za kawał każdy kawałek o kaczkach. Nadworni dowcipnisie powtarzają przedwojenne dowcipy. Politycy zresztą też, ale politykom kolejność wojen się myli.

Humor zastąpiono wygłupem. Ludzie, to nie to samo!

Jedno nie zanikło. Wódka. Absolut – nie! Nie ma prawa. Wódka się rozrasta. Tyle teraz gatunków, że gdyby próbować po łyku, pewna śmierć z przepicia. Chociaż, to Polakowi nie grozi. Z przejedzenia – tak, z przepicia – nigdy. Polacy umierali z przejedzenia w najbardziej chudych latach, ale nikt nie słyszał o śmierci Polaka z przepicia. Od wygłupów też Polacy umierali. Od humoru nie. Już napisałem, że humoru nie ma.

Czego jeszcze nie ma? „Nie ma jutra bez komputra” – taki szyld w Jędrzejowie. Komputry wiedzą coraz więcej, ludzie coraz mniej. Gdyby polityków trochę podkształcić w używaniu polskiego, mniej by się kłócili. Po prostu wiedzieliby, o czym i co mówią. Ale do kogo, dalej by nie wiedzieli.

Co zresztą do niczego politykom nie jest potrzebne.

Nie ma czasopism kulturalnych. Ani jednego. Atrofia absolutna. Te czasopisma z kulturalnych przekształciły się w towarzyskie. To też nie to samo.

Zjazd literatów uświetnił dygnitarz, którego miesięczna pensja (pensja, nie zarobek) jest wyższa od rocznego budżetu całej organizacji. Kultura jest towarem, co znaczy: ile pieniędzy, tyle kultury. Dygnitarz jest bardziej kulturalny, niż cały zjazd literatów.

A ja znowu swoje: która to RP?

Właściwie, to mam szczęście, nie urodziłem się w czarnej dziurze. Urodziłem się legalnie, pod niemiecką okupacją, co stawia mój status tuż obok alzackiego owczarka. Za to później tak jakbym wcale nie żył. No, po prostu żyłem w przerwie własnego życiorysu. To było ciężkie życie.

Wiem, że ten koszmar się skończył 21 lat temu. Więc po tej strasznej przerwie dożywam wreszcie tego, że jestem pełnoletni. Mógłbym nawet pójść na wybory, akurat się przytrafiły. Gdybym tylko wiedział, która to RP…