JustPaste.it

Dygresja, którą chciałam podzielić się na noc.

   

 

  Czasem myślę, że ktoś zrobił nam wielką krzywdę, bo jesteśmy w stanie zdawać sobie sprawę z nieuchronności chwili, gdy zostaniemy raz na zawsze unicestwieni. Młodość a może należałoby użyć słowa naiwność kończy się w pewien sposób,  gdy już nie chcemy, nie mamy siły czy też nie potrafimy dłużej uciekać przed prawdą o nas samych. Człowiek żyje po to, by umrzeć, to stwierdzenie filozofów oddaje w jednym zdaniu cały sens życia człowieka i całą marność jego  i jego starań. Oczywiście, forma jest tu dość uproszczona a jednak, przecież to, przed czym uciekamy w marzenia, cele materialne, używki, czy cokolwiek innego, dopadnie nas zawsze i wszędzie, prędzej czy później. Po co więc uciekać? Należałoby raczej stawić temu czoło? Tylko co to znaczy? W jaki sposób można stawić czoło pustce? Czy potrafimy wyobrazić sobie naszą śmierć? Ale nie śmierć uosobioną i nie ból, jakiego zaznaje się w chwili śmierci, to jest proces ją poprzedzający, raczej należałoby zadać pytanie czy człowiek żywy potrafi wyobrazić sobie swoje nieistnienie? W rozmowach z ludźmi na ten temat, zauważyłam, że przeraża ich znacznie częściej okres bezpośrednio poprzedzający zgon, czyli to, co będą wtedy odczuwali, czego będą doświadczali? Są też tacy, którzy obawiają się możliwości przebudzenia już w trumnie, choć tą ewentualność można akurat zminimalizować, wybierając odpowiednią formę pochówku. Jednak te wszystkie rozterki są związane tak naprawdę z życiem. Można by wyciągnąć wniosek, że potrafimy bać się tylko życia, bo tylko je znamy. Możliwe, że, na ich szczęście zresztą, większość ludzi nie potrafi czy też po prostu nie ma takiej potrzeby zrozumienia czy też zdania sobie sprawy czym jest śmierć. W sumie, tym właśnie ludziom należałoby zazdrościć.

Jeżeli ból psychiczny może być tak wielki, że ma się wrażenie iż za moment pęknie nam serce, to świadomość swojego niebytu, nicości, tak właśnie jest według mnie bolesna.