Możesz być ateistą-samotnikiem bez radia, telewizora, telefonu i umowy z Neostradą na 15-lat. Możesz. Ale jeśli myślisz, że uchroni cię to przed magią świąt, jesteś w błędzie. Nieważne czy są to Święta Bożego Narodzenia, Sylwester, Wielkanoc czy 1-majowe Święto Pracy – jesteś skazany na to, by je celebrować. Wszędzie, cały czas. W przeciwnym razie zostaniesz zepchnięty w czarną otchłań społecznego marginesu, w której nie istnieje miłość, przyjaźń i pozytywne relacje ze współpracownikami.
Dajmy na to, że zbliża się Sylwester i zewsząd dobiegają nas szumne zapowiedzi noworocznych koncertów Maryli Rodowicz i Ryszarda Rynkowskiego. Wychodzisz do sklepu po mleko i nie możesz przejść spokojnie między półkami nie ocierając się przy okazji o brokat i konfetti. Już tydzień wcześniej zaczęli tak naparzać petardami pod twoim oknem, że twój pies do tej pory nie chce wyjść na spacer. Apokalipsa. A ciebie nie obchodzi Sylwester, Nowy Rok, stary rok, kalendarz, konfetti i petardy. Generalnie, jest ci wszystko jedno. I w końcu nadchodzi ten czas kiedy wszyscy zbierają się na rynku, strzelają w niebo, płosząc biedne ptaki, i piszczą za każdym razem kiedy fajerwerk wybuchnie wyjątkowo spektakularnie lub spadnie komuś na głowę. Ty w tym czasie próbujesz od trzech godzin zasnąć w mieszkaniu doszczętnie osikanym przez psa mieszkaniu i zastanawiasz się ile osób w tym roku straci kończyny w wyniku tych wybuchowych atrakcji.
Następnego dnia, niewyspany, idziesz spokojnie do pracy, szkoły, czy gdziekolwiek i już od progu atakują cię pytania typu: „Hej helo, gdzie byłeś na sylwestra? Za dużo szampana? Głowa boli?”, po których jakby automatycznie następuje salwa ni to radosnego, ni gorzkiego noworocznego śmiechu. Odpowiadasz, że nigdzie nie byłeś i już już przymierzasz się, by odejść, kiedy do twoich uszu dociera przepełnione szczerą boleścią i goryczą „Ojjj”. Wszystko milknie, a świat kurczy się do rozmiarów przestrzeni między tobą i twoim rozmówcą, na którego twarzy rysuje się głębokie współczucie: „Biedak. Pewnie nikt go nie zaprosił. Może nikt go nie lubi”. Nie ważne, że tak naprawdę jesteś cudownym i uwielbianym człowiekiem – właśnie popełniłeś towarzyskie seppuku.
Mniej więcej tak samo sytuacja wygląda w przypadku każdego innego święta, czy to kościelnego czy państwowego. Nie uczestniczysz? Więc stajesz się dziwakiem w oczach otoczenia. Tak naprawdę nie mamy więc żadnego wyjścia; jesteśmy na siłę zmuszani do tego, by dobrze się bawić i odczuwać przyjemność. Wiedział o tym już francuski filozof Jaques Lacan, i wiemy również my wszyscy z własnego doświadczenia, ale jakby nie zdając sobie z tego do końca sprawy. Gdyby nie istniał zwyczaj świętowania Nowego Roku, nikt by na niego nie czekał i też nikt specjalnie by go nie przeżywał. Analogicznie, gdyby iPhone nie istniał, nie chciałbyś go, prawda? Trudno byłoby jednak wymagać, by ludzie przestali świętować, wszak daje im to radość i mają do tego prawo. Trzeba jednak pamiętać, że na naszej celebracji najbardziej zależy wielkiej marketingowej maszynie do robienia pieniędzy. Począwszy od świątecznej coca-coli, przez noworoczne kalendarze z egzotycznymi miejscami, w których nigdy nie będziemy, po pluszowe renifery śpiewające „Jingle Bells” – wszystko chce wycisnąć z nas po prostu, jak najwięcej pieniędzy. Warto by było o tym pamiętać, kiedy nagle, z na pozór normalnego człowieka, zamieniamiy się w świątecznego wariata, kupując po raz 20sty porcelanowego mikołaja na sankach, 2 tony konfetti do obsypywania ludzi i ruskiego szampana, który, jakimś cudem, chyba nigdy się nie znudzi.
(zdj. sxc.hu)
Licencja: Creative Commons - użycie niekomercyjne