JustPaste.it

Jak przygotowujemy nasze dzieci do życia

Czy zastanawialiście się kiedyś, czego uczymy nasze dzieci, czy przekazujemy im właściwe informacje i we właściwych ilościach. Wyobraźmy sobie spotkanie dwójki ludzi - na pierwszy

Czy zastanawialiście się kiedyś, czego uczymy nasze dzieci, czy przekazujemy im właściwe informacje i we właściwych ilościach. Wyobraźmy sobie spotkanie dwójki ludzi - na pierwszy

 

  13a656ad7d2f903d7b7eae9bcef44bde.jpgCzy zastanawialiście się kiedyś, czego uczymy nasze dzieci, czy przekazujemy mu właściwe informacje i we właściwych ilościach? Wyobraźmy sobie spotkanie dwójki ludzi – na pierwszy rzut oka bardzo są do siebie podobni. Oboje mają po około sześć lat, żyją w tym samym miejscu. To, co ich dzieli to jakieś 3 tysiące lat. Zapewnie wiele mogą się wzajemnie nauczyć, ale czy na pewno po równo? I czy na pewno ta wiedza byłaby równo przydatna?  

   Przyjrzyjmy się w pierwszej kolejności sześciolatkowi mieszkającemu gdzieś w nadwarciańskiej puszczy. Kim jest? Co potrafi? Czym się zajmuje? Wciąż jeszcze prawdopodobnie nie ma on wstępu do świata mężczyzn. Jego miejsce przez spora część dnia nadal jest prawdopodobnie przy matce. Pomaga jej mielić ziarno na mąkę, znosi z lasu drewno na opał, zbiera owoce, grzyby (doskonale odróżniając te jadalne od trujących), wyprowadza zwierzęta na pastwisko – zna ich gatunki, doskonale wie, po co hodowany jest dany gatunek, jak się go oporządza, jak się nim zajmować, co powinno jeść, a co może mu zaszkodzić. Gdy tylko ma wolną chwilę potrafi samodzielnie zrobić sobie strzelający luk i proste strzały. Jeżeli ma szczęście i wystarczająco dużo cierpliwości, co jakiś czas przynosi ze swoich szalonych wypraw do domu zająca, czy jakiegoś dzikiego ptaka. Cały czas podpatruje ojca, uczy się zajęć odpowiednich dla mężczyzn – widział już siew kilkukrotnie – wie kiedy przypada na niego najlepszy czas, a kiedy przyjdą żniwa. Co więcej, z dużym prawdopodobieństwem był już świadkiem rzeczy ostatecznych. Stał przy łożu umierającego czy to babki, ciotki, matki, siostry (kobiety przecież były bardziej narażone na szybki zgon), czy dziadka. Widział także prawdopodobnie narodziny swej siostry, kuzynki, czy siostrzenicy (życie w jednej izbie nie pozwala na komfort samotności praktycznie w żadnej sytuacji). Cały czas towarzyszą mu siostry, bracia, kuzyni i kuzynki – w różnym wieku – od takich, którzy dopiero nauczyli się chodzić po takich, którzy już na dniach staną się pełnoprawnymi członkami społeczności każdemu z nich ma coś do zaoferowania – jednym opiekę innym pomóc. Dzięki tym młodszym potrafi się opiekować dziećmi i wie, czym jest odpowiedzialność za innych, dzięki starszym każdego dnia dowiaduje się owych rzeczy, świadomym jest wyzwań, które niebawem będą go czekać. Jest on, zatem dzieckiem o tyle, że ma jeszcze wiele wolnego czasu, w którym doskonali umiejętności, których jeszcze posiadać nie musi, ale już niedługo dzięki nim będzie mógł się stać szanowaną postacią, lecz ma także obowiązki, bo przecież, ma dwie silne ręce, a wspólnoty nie stać na to, by siła się marnowała.

   f48ec82ff9e494b0ade620475a838754.jpgTeraz przyjrzyjmy się naszemu sześcioletniemu sąsiadowi, siostrzeńcowi, a być może i synowi. Jak spędza czas? Czego się uczy? Co już potrafi? Czego będziemy od niego wymagać za rok, dwa?
Załóżmy dla uproszczenia, że rodzice zdecydowali, że do szkoły pójdzie on za rok, bo jeszcze nie jest do niej przygotowany. Codziennie spędza, więc większość swego czasu w przedszkolu. Tam, przez sześć godzin bawi się głównie z rówieśnikami, którzy, dzięki trwającej już od trzech lat edukacji mają niemal równy poziom – umieją podobne rzeczy, wiedzą niemal to samo, oglądają podobne filmy. Mogą się razem bawić, udawać, że są bohaterami bajki lub filmu, albo bawią się w dom. Niewiele mają sobie wzajemnie do zaoferowania, gdyż system edukacji już od lat pracuje nad tym, by każde z nich miało równe szanse, a zatem równy poziom. Nad bezpieczeństwem czuwa wychowawczyni i to ona w dużym stopniu steruje czasem poświęcanym na różne aktywności. Jedzenie pojawia się w windzie i największym problemem jest to, by zjeść wszystko, bo przecież dorośli nie lubią, gdy się ono marnuje. Część czasu przedszkolnego poświęcone jest oczywiście na edukację – można się tam nauczyć, jak wygląda koło, co dzieje się jesienią, albo jak wygląda wiewiórka i lis. W końcu nadchodzi czas powrotu do domu. Tutaj rodzice w pospiechu szykują obiad, zmęczeni jakąś enigmatyczną pracą, w której codziennie znikają. Już w jego trakcie zwykle włączany jest telewizor, który zasypia długo po naszym bohaterze. Z niego dowiedzieć się można, o ile w ogóle dla dziecka telewizja może być jakimkolwiek źródłem informacji, że ktoś zabił kogoś na drugim końcu świata, gdzieś indziej wybuchła wojna, a jakiś uśmiechnięty pan gdzieś wygrał wybory, podczas, gdy mniej uśmiechnięty pan zarzuca innemu, że nie jest patriotą (co to w ogóle znaczy?). Nadchodzi czas dobranocki, w której urocze zwierzątka czynią sobie bardziej, lub mniej miłe rzeczy i, jeżeli ma szczęście, lektury na dobranoc. Dni różne od pozostałych, to weekend, który jest pretekstem do wyjścia, zwykle na zakupy, czyli zamienienia zawartości karty na jedzenie i inne potrzebne rzeczy. Czasami można także pograć na komputerze w jakąś niezbyt skomplikowana grę, lub obejrzeć dodatkową bajkę na DVD lub YouTube.

   Co „nasz” sześciolatek miałby do przekazania o świecie swemu przodkowi? Czego mógłby go nauczyć? By posiadać choćby zbliżony poziom przystosowania i umiejętności przecież powinien umieć doskonale czytać, by móc zorientować się w świecie, ugotować sobie obiad z półproduktów, oprowadzić przybysza po swym mieście, liczyć pieniądze na tyle dobrze, by samodzielnie robić zakupy. Powinien też przynajmniej wiedzieć, co robią przez cały dzień jego rodzice czy zmienić pieluchę młodszej siostrze. Byłoby to całkowicie naturalne. Dlaczego więc przeciętny sześciu, siedmiolatek, a nawet starsze dziecko tego nie potrafi? Dlaczego za wszelką cenę marnujemy jego najlepszy czas – okres, gdy wszystko go interesuje, gdy jest gotów i chętny do nauki? Dlaczego fundujemy mu tak ubogie, dzieciństwo? Dlaczego nie pozwalamy mu na najmniejszą odpowiedzialność? Dokąd doprowadzi nas tworzenie niesamodzielnych zarówno pod względem fizycznym, jak i emocjonalnym młodych ludzi? I czy rzeczywiście musi tak być, zwłaszcza, że za kilka lat będziemy wymagać od nich tego wszystkiego, przed czym ich chroniliśmy i dziwimy się, dlaczego nic nie umieją?

Serdecznie zapraszam do dyskusji. - Natalia Minge - redaktor dziecipoznan.pl - psycholog z poradni Hipokampus.

 

Źródło: Natalia Minge