JustPaste.it

Telewizja zabiła demokrację.

Słowo „demokracja” oznacza „rządy ludu” (demos + kratos). A jak to wygląda w praktyce w czasach telewizji ?

Słowo „demokracja” oznacza „rządy ludu” (demos + kratos). A jak to wygląda w praktyce w czasach telewizji ?

 

Rządzenie bezpośrednie przez lud jest trudne. To w starożytnych miastach można było co jakiś czas zgromadzić na rynku wszystkich uprawnionych – te kilka tysięcy  - i zapytać o zdanie. Dziś nie da się fizycznie zgromadzić milionów ludzi, więc demokracja oparta została o system przedstawicielski. Ogół wybiera swoich reprezentantów na określony czas i daje im rządzić. Wyborca decyduje na kogo głosować wedle swoich poglądów, na logikę powinien wybrać tego, kto najlepiej – zdaniem wyborcy – będzie reprezentował jego interesy. A ponieważ wybiera się nie jednego tylko całą grupę rządzących (w Polsce 460) to każda licząca się grupa społeczna (rolnicy, robotnicy, przedsiębiorcy itd.) powinna w sejmie mieć reprezentację adekwatną do swojej siły i roli w społeczeństwie. I w sejmie powinno odbywać się „ścieranie się” tych interesów, wypadkowa powinna pojawiać się w sposób naturalny jako optymalna realizacja interesów narodu jako całości.

 

 

Ale pojawienie się telewizji zabiło ten fundament demokracji – wolny rozkład interesów i poglądów. Po raz pierwszy w dziejach można jednocześnie dotrzeć do wszystkich z tym samym przekazem. Już nie ma czegoś takiego, że co innego czyta czy widzi rolnik spod Suwałk i prezes banku w Warszawie. Obaj widzą ten sam program telewizyjny, obu ten program mówi „głosuj na partię X bo Y jest zła”. Już nie ma różnorodności – przed telewizją rolnik spod Suwałk wybierał takiego, który będzie dbał o jego interesy a  prezes banku wybierał swojego przedstawiciela, ścieranie się interesów w państwie było przeniesione na sejm, bo wybierali innych reprezentantów. Teraz telewizja, wsparta socjotechniką, mówi i rolnikowi i prezesowi „partia X cię reprezentuje”, mówi oczywiście nieprawdę, bo nie da się uczciwie reprezentować zupełnie różnych grup, ale wyborcy temu ulegają. I idą za telewizją jak stado baranów.

Wynik wyborczy nie zależy już od faktycznego rozkładu interesów w państwie. Wynik zależy od telewizji. Tylko od woli telewizji zależy, czy dana partia zdobędzie 40% czy 4%. wystarczy popatrzeć na dzieje AWS i Leppera. AWS wpierw zdobywa ponad 40% a następnie, konsekwentnie niszczona przez telewizję – zdobywa ok. 4%. Podobnie Lepper – gdy telewizja go promowała – zdobył ok. 11%, gdy telewizja go „skasowała” – jego notowania są na poziomie 1%. Ta siła telewizji to główny powód istnienia telewizji tzw. „publicznej”. …Żaden premier nie wyrzeknie się takiego narzędzia, które ma w ręku z racji swojej funkcji, bo byłby zdany całkowicie na łaskę i niełaskę Solorza, Waltera i Michnika.

 

Jakie są skutki ? Wielorakie, w tym oderwanie władzy od interesów społeczeństwa. Telewizja, jeśli zechce, doprowadzi w kraju rolniczym do wybrania do sejmu w większości np. prawników. W Polsce na wsi mieszka ponad 30% ludności, więc w sejmie partie związane ze wsią powinny mieć mniej więcej taki udział – a walczą o przekroczenie 5% progu.

Co robią kolejne ekipy rządzące Polską – czy ich rządy my, wyborcy, oceniamy dobrze ? Chyba nie, skoro jeszcze żadna ekipa nie przeszła pozytywnie wyborczego egzaminu ze sprawowanych rządów.

 

Istnienie telewizji systematycznie buduje zawodową kastę polityków. By zrobić karierę polityczną trzeba być w telewizji a nie z wyborcami. Wszystko zależy od telewizji, każdy poseł to wie, więc ma „gdzieś” realizacje swoich obietnic wyborczych, jedyne, co dla niego ważne – to „szkło”.

 

Ludzie jeszcze tego wyraźnie nie widzą, ale faktyczną władzę w Polsce mają właściciele głównych mediów – Solorz, Walter, Michnik, trochę ten układ zaburza telewizja państwowa, premier „z automatu” staje się jednym z głównych graczy. To oni decydują, kogo telewizja (i GW mająca siłę dużej stacji telewizyjnej) wypromuje a kogo zniszczy. Na razie zgodnie promują PO i skutek jest widoczny – stałe „poparcie” na poziomie 35%, rzecz nienormalna jeśli weźmie się pod uwagę, że sprawowanie władzy zawsze „zużywa”. Ci główni gracze zgodnie „kasują” Palikota – i faceta nie ma. Mało kto wie, że za czasów prezydentury Kwaśniewskiego Michnik miał prawo przychodzić do prezydenta bez umawiania się i ponoć nie zdarzyło się, by Kwaśniewski nie znalazł dla niego czasu.

 

Wydaje się, że tzw. „demokracja” zmierza do modelu Białoruskiego. Tam władza, mając monopol medialny, ma też monopol władzy, społeczeństwo ma spokój i stabilizację w zamian za niekwestionowanie władzy Łukaszenki. I chyba Białorusinom to odpowiada. Polska dąży do tego samego schematu – PO już obecnie ma prawie pełnię władzy a chce mieć całość i to na lata. I jedyne co Tusk robi skutecznie, to konsekwentnie niszczy każdego konkurenta. Gdyby Tusk nie popełnił błędu rezygnując z prezydentury na rzecz Komorowskiego, miałby władzę na lata jak Łukaszenka (był to błąd polegający na wypromowaniu rywala, bo Komorowski wyraźnie chce go „wykosić” i samemu objąć rolę szeryfa).

 

Co ciekawe – w dobie internetu jest techniczna możliwość powrotu do demokracji bezpośredniej. Nie wyeliminuje to roli i wpływu telewizji ale może ograniczyć apetyt sejmu, bo można poddać referendum przez internet znacznie więcej spraw niż jedną na 10 lat jak obecnie. Czy tak się stanie ? Raczej nie, bo nie leży to w interesie posłów a to oni musieliby taką zmianę prawa przegłosować.