JustPaste.it

‘’Watashi ha Sylwia desu” :)

             Szczerze powiedziawszy nigdy nie interesowały mnie kraje Wschodu. Rosjanie zachwycający się matrioszkami, dramaty muzułmańskich kobiet przypominających swoim ubiorem bohaterów ze znanego filmu „Faceci w czerni” czy Chińczycy, którym zawdzięczam wszystko to, co mnie otacza i to dosłownie, bo rzadko spotykam się z rzeczami, które wyprodukowałby kto inny niż oni. Do Japonii było mi już zupełnie daleko. Cała jej kultura była mi obca, a wiedza o niej całkowicie niepotrzebna. I pewnie gdyby pół roku temu ktoś zapytał mnie o cokolwiek związanego z Japonią odpowiedziałabym jednym, znaczącym gestem – wytrzeszczem oczu połączonym ze wzruszeniem ramionami. Niedawno poznałam jednak kogoś, kogo bez wahania mogę nazwać japońskim Polakiem, bo owszem – obywatelstwo ma polskie, ale serce chyba właśnie z napisem: „MADE IN JAPAN”.:) Wystarczy rzucić mu niezobowiązujące hasło dotyczące Japońskich Wysp i usta wypowiadają zdania, których nawet on sam nie kontroluje. Czuje to, o czym opowiada całym sobą. Dostrzegam iskierki w jego oczach, mimowolny uśmiech i wiem – on tego nie kontroluje. To, co słyszę nie powstaje w jego mózgu - płynie z serca. I tak dzięki niemu codziennie dowiaduję się czegoś nowego na temat Japonii.

            Nie tak dawno, Łukasz(bo tak mu na imię) przybliżył mi nieco specyfikę języka japońskiego. Jedno, co zawsze śmieszyło mnie w tym języku to te wszystkie znaczki, które zarówno dla mnie, jak i dla większości innych niedoinformowanych ludzi, były tylko ‘drzewkami’ albo ‘krzaczkami’. I tutaj niespodzianka! Te wszystkie ‘drzewka’ i ‘krzaczki’ nie tworzą potencjalnego sadu ale Hiraganę. Tak, tak, nawet po japońsku coś może się ładnie nazywać;p chociaż nie przesadzajmy, kota bym już tak nie nazwała. Dalej japoński skrywa jeszcze mnóstwo innych ciekawych nazw, których nie będę przybliżać a o których zapewne może wam poopowiadać mój ‘zapaleniec’ lub każdy inny użytkownik tego forum;)

Następne, co kojarzy mi się z Krajem Kwitnącej Wiśni to sporty – aikido, judo, narodowy sport Japonii jakim jest sumo czy, najbliższe mi dzięki Łukaszowi – karate. Muszę przyznać, że ja i sporty to jak słoń i mrówka, Tusk i Kaczyński, jak lato i zima – sprzeczne, nigdy razem nie występujące, niemożliwe do pogodzenia. Kiedyś – owszem, było inaczej, ale nigdy nie odczuwałam potrzeby uprawiania jakiego sportu(choć nie mówię, że nie próbowałam). Karate było dla mnie zawsze czymś zupełnie nieznanym, można powiedzieć, że nawet złym, zbyt brutalnym. Co dziwne, facetami lejącymi się po mordach na ringu mogłam się upajać, ale karate było czymś widzianym raz w jakimś filmie i przez to okrutnym i niemoralnym. Dopiero mój karateka pokazał mi, że jest to nie tylko bezcelowe taczanie się po macie w śnieżnobiałym ubranku przepasanym czarnym pasem i wylewanie siódmych potów. To coś więcej – realizowanie kolejnych zasad pozwala doskonalić duszę. Nigdy w coś takiego nie wierzyłam, tzn., że przez sport można rzeźbić całego siebie a nie tylko poszczególne partie mięśni. I nie ważne, że gdybym nie zastrzegła sobie praw autorskich do tego tekstu Łukasz w tym momencie na pewno wprowadził by tu wiele znaczących zmian ;p , - bo tak wielu rzeczy jeszcze o Japonii nie wiem, nie ważne że do dziś nie mogę nauczyć się nazwy tej odmiany karate, którą preferuje mój luby, ważne, że kiedy widzę go poobijanego, obolałego, jęczącego ale spełnionego po kolejnym treningu to wiem, że karate jest tylko moim sprzymierzeńcem w życiu z nim ;)

Jest jeszcze coś, co mnie w Japonii naprawdę fascynuje – od zawsze, jeszcze sprzed poznania Łukasza. Mówię mianowicie o krajobrazach. W tym momencie głos przejmuje artystyczna część mojej duszy, więc będę słodzić – wybaczcie:) Naprawdę interesuje mnie architektura Japonii – frywolna i lekka wydaje się bezproblemowa. I kiedy patrzę na japoński dom to jedno co  mam w głowie to prosty obrazek – ogromny pokój, wielki stół na środku i dwie Japonki w swoich lśniących, koniecznie czerwonych wzorzystych kimonach z patykami we włosach i filiżankami w rękach popijające sake, dziawkoczące coś z zainteresowaniem. Siedzą tak bez problemów, z uśmiechem na twarzy i zadowoleniem z życia. I zdaję sobie sprawę, że zapewne jest zupełnie inaczej, ale na dziś takie jest moje wyobrażenie o Japonii.

Druga rzecz, która mnie zachwyca to okres szczególnie lubiany przez samych Wyspiarzy, nazywany Hanami. Jest to, jak się domyślacie, okres kwitnięcia wiśni. Mieszkańcy wylegają wtedy całymi rodzinami na ulicę i do parków. Zasiadają na parkowych ławkach czy pod drzewami i upajają się zarówno błogim zapachem jak i samym widokiem drzew. W tym czasie Wyspy zamieniają się w bajkową krainę, w której właśnie wtedy bardzo chciałabym się znaleźć. Jestem pewna, że gdybym mieszkała w takim magicznym miejscu problemy kurczyły by się samoistnie przez działanie cudownego zapachu wiśni. Niestety… Jestem też świadoma tego, że gdyby w jednym z warszawskich parków zasadzić kilka kwitnących drzew Polacy nawet nie zauważyli by ile radości mogłyby one wnieść w ich życie. I zapewne na ulicach słyszałabym tylko głosy o tym, że „ludzi tutaj jak mrówek, nie ma jak przejść, gdzie usiąść, jakieś g**** sypie się na głowę i w dodatku śmierdzi”… Optymizm Polaków razi po oczach – realnie…

                 Mam nadzieję, że niedługo będę mogła poszczycić się większą ilością informacji na temat Japonii, jeśli tylko Łukasz znów skusi się na jakąś interesującą opowieść. Jedno co mogę powiedzieć już teraz to to, że kraj ten jest niezwykle interesujący. Zapewne ma jakieś mankamenty – jak każdy inny, o których na szczęście jeszcze nie wiem;) Dla Łukasza Japonia zawsze będzie większą częścią jego życia i chcę czy nie odciśnie jakieś piętno we mnie, na co absolutnie bez sprzeciwu, pozwalam:)