JustPaste.it

„Psychiatryk” i papierosy

Do szewskiej pasji doprowadził mnie artykuł Lexusa „Władza jak narkotyk…”.

Do szewskiej pasji doprowadził mnie artykuł Lexusa „Władza jak narkotyk…”.

 

Do szewskiej pasji doprowadził mnie artykuł Lexusa Władza jak narkotyk

Mógł to być całkiem sensowny artykuł, gdyby nie zbytnia nadgorliwość autora. Otóż chcąc, jak dla mnie słusznie, zdyskredytować „mądrość” posła Balickiego z SLD (chyba, albo z SDRP), przytoczył argument tak chybiony, że „położył” tym cały artykuł. Obśmiewając bowiem Balickiego, autor jako dowód jego głupoty przytoczył jego niezgodę na zakaz palenia w szpitalach psychiatrycznych:

„Cały wczorajszy i dzisiejszy dzień czekam na choćby jedno słowo obrońcy komfortu palenia w psychiatrykach, posła Marka Balickiego, który jeszcze niedawno ustawę o zakazie palenia oddawał do Trybunału Konstytucyjnego. Wtedy to właśnie wyrażał swoją wielką troskę o prawo pacjentów szpitali psychiatrycznych do zapalenia, był zbulwersowany postępowaniem rządu i prawie płakał przed kamerami na taką niesprawiedliwość”.

Tymczasem, przy całym swoim populizmie i obłudzie, w tym akurat temacie poseł Balicki ma rację. Uważam, że każdy ma prawo mieć własne zdanie o polityce i politykach. Polityka bowiem polega na tym, żeby jedni uwierzyli „nam”, a w najgorszym razie nie uwierzyli „im”. Demagogia i populizm jest więc serwowana ludziom na prawo i lewo za darmo, do syta, w celu uczynienia z obywateli wytrawnych znawców tematu. Jednak nic mnie tak nie wyprowadza z równowagi jak poruszanie jakiegoś tematu w sposób autorytatywny przez kogoś, kto nigdy nawet nie zbliżył się do tego tematu, o jego zgłębieniu już nie wspominając. Tak właśnie jest w sprawie „zakazu palenia w szpitalach psychiatrycznych”. Całe rzesze internautów wypowiadało się na ten temat (przeważnie zwolenników wprowadzenia takiego zakazu) przy okazji uchwalanej „ustawy antynikotynowej”. Zaledwie promil z tych internautów widziało taki szpital na własne oczy i to z zewnątrz.

Palenie na oddziale psychiatrycznym nie polega na tym, że chory pali sobie w łóżku, na korytarz, przy stoliku podczas śniadania czy w świetlicy oglądając telewizję. Nic z tych rzeczy. Na takim oddziale jest wyodrębnione pomieszczenie (pokój z oknem i wentylacją), czyli palarnia i tylko tam można palić. Ponieważ jednak przeciwnikom to nie wystarcza, powinni oni poznać specyfikę miejsca pod nazwą „oddział psychiatryczny”.

Na oddziale znajdują się różni ludzie. Są np. pacjenci z głęboką depresją. Są pacjenci „normalni”, którzy doświadczyli próby samobójczej. Schizofrenicy. Osoby niebezpieczne bądź agresywne, czy wreszcie osoby niemal zupełnie oderwane od rzeczywistości. Większość z tych ludzi jest tam albo wbrew własnej woli, albo prawie wbrew niej. Często podpis na jakimś świstku papieru będący zgodą na leczenie, wcale nie oznacza świadomej zgody. No, ale umówmy się, trudno od chorego psychicznie wymagać świadomej zgody, albo jej oczekiwać. Na takim oddziale panują specyficzne reguły. Trochę przypomina to „wojsko w krzywym zwierciadle”: to wolno, tego nie. Albo: Wtedy wolno, wtedy nie wolno. Tu wolno, ale tam już nie. Itp. Praktycznie jednak tego „wolno” prawie nie ma. W wielu oddziałach sale chorych, w dzień są pozamykane na klucz i chorzy nie mają do nich wstępu. Dla chorego, szczególnie na początku jego pobytu jest to spore wyzwanie. Musi zabrac ze sobą na korytarz wszystko, czego mu potrzeba, bo jeśli zapomni zabrać np. papierosów, herbaty czy kawy (dopóki jeszcze je ma, ale o tym za chwilę), będzie się musiał bez nich obejść cały dzień. Personel bowiem niechętnie otwiera salę zapominalskim. Chorzy natychmiast to wykorzystują i pokładają się biegiem na łóżka. Powtórne opróżnienie sali dla personelu, bywa niezwykle czasochłonne i trudne.

Chorzy psychicznie pacjenci praktycznie więc nie mają żadnej swobody, są wręcz pozbawieni wolności. I właśnie palenie jest tej wolności substytutem, tym bardziej, że w przytłaczającej większości owego pozbawienia wolności, ci ludzie zupełnie nie rozumieją.

Myliłby się ten, kto by przypuszczał, że pacjent oddziału psychiatrycznego siedzi cały dzień w palarni, kopcąc papierosy. To, co można zobaczyć w palarni oddziału psychiatrycznego naprawdę przytłacza. Istnieje wśród pacjentów wyraźny podział. Po pewnym czasie, w zależności od czasu pobytu, oraz rodzaju i zaawansowania choroby, cześć chorych jest wypuszczana poza oddział. Mogą sobie zrobić zakupy w sklepie, połazić „po terenie”, niektórzy nawet potrafią zarobić jakieś pieniądze.  Cześć ma też własne pieniądze lub krewni zapewniają im „stałe dostawy”. I ta grupa raczej trzyma się razem. Pozostali to niewypuszczani, czasem zaniedbywani przez bliskich, czasem bardzo chorzy, z reguły biedni jak mysz kościelna. Są „omijani” przez tych „lepszych” pacjentów, a i personel nie ma do nich „tyle serca” co do pozostałych. Oni właśnie gotowi są na wiele aby zdobyć papierosa, a nawet fusy po kawie. Obdarowanie ich fusami z wypitej kawy jest dla nich tym samym, czym dla nas zostać poczęstowanym wspaniałą cappuccino. Wyjdą z tego co najmniej „dwie kawy”. Ponieważ nawet ci bardziej niezależni, w szpitalu liczą pieniądze, zdobycie papierosa jest niezwykle trudne. Na ogół udaje się to w „dni wypłaty” lub dni odwiedzin tych niezależnych. Osamotnieni pacjenci wysiadują więc w palarni, jak koty myszy wypatrując kończącego się papierosa w ustach palącego, gotowi złapać rękę zanim ugasi ona „skończonego” papierosa. A konkurencja jest niezwykle ostra. Większość z nich nie potrafi zrobić sobie skręta z uzbieranego tytoniu z niedopałków.

Nie sposób spokojnie na to patrzeć zdrowemu człowiekowi, takie jednak są tam realia. I myliłby się ten, kto by sądził, że w związku z utrudnieniami w zaspokojeniu palenia mogą się oni go oduczyć. Silna wola, różne „Palenie zabija, albo powoduje raka” wypisane na pudełkach, te zjawiska dla nich nie istnieją. Zbieranie fusów po kawie, wyciśniętych torebek po herbacie czy polowanie na peta, bardzo często stanowią jedyny sens ich tam przebywania. Pozbawienie ich tego, byłoby najzwyczajniej w świecie nieludzkie. Jeszcze dwadzieścia pięć, trzydzieści lat temu w niektórych szpitalach psychiatrycznych leczono m.in. stosując „terapię pracą”, na którą płacono… paczką papierosów dziennie. Jednak w końcu „ktoś bardzo mądry” stwierdził, że chory ma się leczyć a nie pracować i zaniechano tej metody. Chociaż wśród chorych, „praca” cieszyła się dużym zainteresowaniem. Trudno bowiem było te trzy, cztery godziny dziennie nazwać pracą w prawdziwym tego słowa znaczeniu, a wiązało się to z wyjściem poza mury szpitala, a w najgorszym przypadku poza drzwi tak bardzo znienawidzonego „więzienia”. Załatwienie sobie „lewej” kawy czy herbaty było dziecinnie proste.

O co właściwie chodzi w tej całej ustawie o niepaleniu w miejscach publicznych? Otóż póki co, nie chodzi w niej o „nikotynową prohibicję”, o zabronieniu ludziom palenia. Polega więc ona na tym, że skoro w określonym miejscu nie można palić, człowiek palący musi opuścić to miejsce i przenieść się w miejsce, gdzie zapalić będzie mógł. Człowiek w szpital psychiatrycznym i w ogóle w szpitalu pozbawionym pomieszczenia dla palaczy, przenieść się w miejsce, gdzie zapalić będzie mógł, nie może, uniemożliwia mu się więc dokonanie wyboru, zmuszając do określonego działania – niepalenia. Czy nie jest to połamaniem wolności wyboru?

I jeszcze apel do niektórych autorów. Proponuję aby nie podnosić w swoich artykułach tematów (może poza polityką, bo jak wspomniałem, na niej mają prawo znać się wszyscy), z którymi choć odrobinę się nie obznajomimy. Nie tylko może to spowodować nieuczciwe zarzuty w stosunku do osoby, którą tym tematem chcemy zdyskredytować, ale też zbulwersować czytelnika, który „liznął temat”. Niełatwo jest wtedy przejść nad takim tekstem do porządku, bez przykrej polemiki. Zupełnie niepotrzebnej.