JustPaste.it

Bezdomny Joe

Latem zeszłego roku spotkałem pewnego człowieka. Długo zmuszałem się do napisania o nim tekstu...

Latem zeszłego roku spotkałem pewnego człowieka. Długo zmuszałem się do napisania o nim tekstu...

 

Kiedy spotkałem go pierwszy raz nie pomyślałem, że o nim napiszę.


Siedział wycieńczony na czerwonym krzesełku leszczyńskiego dworca PKP. Jego obdarte i brudne ubranie nie wyróżniało go z tłumu innych bezdomnych. Można było potraktować go obojętnie, zupełnie nie zauważając. Ja jednak podszedłem do tego człowieka, gdyż utkwił we mnie wzrok, jakby chciał coś powiedzieć.


- Masz papierosa? - zapytał. Nie omieszkałem wydobyć jednego dla bezdomnego człowieka, jednego dla siebie. Budowałem w głowie scenę tej rozmowy, kiedy on przedstawił się - Jestem Joe. Wiem kim jesteś, słyszałem jak rozmawiasz z ludźmi. Chcesz mnie wysłuchać?


- Co masz mi do powiedzenia?


Tak zaczęła się historia Bezdomnego Joe.


Urodził się dwadzieścia sześć lat temu w wiosce koło Leszna. Spędził tam cztery lata, po których z rodziną przeprowadził się do Leszna. Jego ojciec dostał wtedy jakiś awans i udzielając się w partii zdobył wysokie stanowisko w po dziś nie znanej Joe`mu branży. Wkrótce system uległ zmianie, a jego rodzina skończyła w biedzie. Ojciec popełnił samobójstwo wieszając się na poddaszu na pasku od spodni. Joe wbił wzrok w betonowy chodnik, aż dodał, że to on go znalazł. Pochowano ojca skromnie. Po kilku tygodniach matka nie wytrzymała psychicznego ciężaru i podjęła próbę uśmiercenia siebie i swojego syna. Uszczelniła wszystkie otwory w domu i odkręciła gaz. Joe ocknął się w pewnej chwili i zamroczony wyczołgał z domu. Ponownie stracił przytomność, po czym, jak pamiętał, nastąpiło kilka zdarzeń rysujących się w jego pamięci jako zestawianie obrazów. Doszedł do siebie u sąsiadów, którzy powiedzieli mu wprost, że jego matka nie żyje. Zrozumiał, że został sam. Uciekł od sąsiadów.


Nie nadjechał jeszcze mój pociąg, ale rozmowa została przerwana; policjant przegonił Joe`go, a ja myślałem o ponownym spotkaniu.


Minęło kilkanaście dni, nim postanowiłem wybrać się na PKP, aby spotkać Joe. Nie zastawszy go przypomniałem sobie, że bezdomni spotykają się pod jadłodajnią Caritasu. Potwierdzała to wczesno-popołudniowa godzina. Poszedłem na tamto miejsce, gdzie udało mi się spotkać Joe. Wybraliśmy jakąś ławkę w pobliskim parku.


Po ucieczce Joe mieszkał w opuszczonych domach, jadał co znalazł lub ukradł. Tak mijały lata. Nauczył się, że jedzenie najlepiej spożywać w jadłodajni i zdobywać z kontenerów przy większych sklepach lub marketach, ponieważ ogromna ilość pożywienia zostaje wyrzucona bez powodu. Żebranie jest najskuteczniejsze pod bankomatem, bo jeśli już ktoś coś daje, są to pieniądze o wysokim nominale. I wiele innych stuczek swojego świata.


Pierwszej miłości zasmakował mając jedenaście lat. Włamał się wtedy do piwnicy jednej z kamienic w centrum miasta. Wiedział, że znajdzie tam konfitury i kompoty. Obserwował ludzi, aby wiedzieć takie rzeczy. Namierzyła go na tym uczynku jego rówieśniczka niosąca do mieszkania węgiel. Nie była nieufna. Powiedziała, że jeśli chce on coś zjeść, to niech poczeka na trzepaku. Przyniosła mu trochę ugotowanych ziemniaków, surówkę i dwie gruszki. Powiedziała, że zostało z obiadu i, że może codziennie przychodzić, bo jak coś znajdzie, to mu przyniesie. Pojawiał się u niej każdego dnia, ale nie zawsze dostawał jedzenie. Cieszył się jej towarzystwem. Włóczyli się po centrum, zaglądali do opuszczonych budynków, ona mówiła o sobie, chociaż Joe nie zdradzał żadnego szczegółu ze swojego życia. Tak jak stale odwiedzał jadłodajnię, również zaglądał do swojej ukochanej. Ale po miesiącu ich znajomości oznajmiła, że rodzice widzieli ich razem i nie pozwalają jej spotykać się z nim. Z początku codziennie, później coraz rzadziej odwiedzał podwórze, na którym dawała mu jedzenie. Zagląda do niej nawet obecnie, co kilka tygodni. Joe mówi, że zrobiła się gruba, a potem śmieje się dodając, że zapewne od jedzenia, którego on od niej nie brał.


Pytałem Joe o inne rzeczy, ale on nie chciał już więcej opowiadać. Jedyne, co według siebie miał do opowiedzenia to ta historia miłosna, skromna, ale zapewne dla niego najważniejsza. Stwierdził, że poza tym w jego życiu nie wydarzyło się nic dla mnie interesującego. Nie wiem, czy się mylił. Jedyne co zrobiłem, to napisałem ten tekst, bo na tym mu zależało, chociaż nie powiedział o tym wprost.


Poważnym problemem było jego imię. Musiałem nazwać jakoś bohatera, a nic innego nie przychodziło mi do głowy.


Tym człowiekiem był Bezdomny Joe.