JustPaste.it

8. miejsce szczytem marzeń i możliwości?

Na Mistrzostwach Świata w Szwecji do zagrania było okrągłe 10 meczy. Te niespełna 3 tygodnie minęły jak z bicza strzelił, przepełnione czysto sportową adrenaliną.

Na Mistrzostwach Świata w Szwecji do zagrania było okrągłe 10 meczy. Te niespełna 3 tygodnie minęły jak z bicza strzelił, przepełnione czysto sportową adrenaliną.

 

Fizycznie nie specjalnie byłam w stanie śledzić wszystkich spotkań. Ale Polaków oglądałam zawsze! Kibice musieli zarezerwować sobie czas wieczorami na okres 13-30 stycznia.

Obiekt w Goteborgu był dość słabo przygotowany do Mistrzostw Świata tej klasy. Mistrzostwa Świata w Pilce ręcznej w Szwecji nie należały do prostych. Dlaczego? Przez warunki, w jakich rozgrywane były mecze fazy grupowej. Powierzchnia boiska było twarda, co mogło przyczynić się do zwiększonej liczby kontuzji.

Hala w Goteborgu mogła pomieścić około 12 tys. kibiców. Przed tegorocznym turniejem ta hala miała podłoże przeznaczone do gry w hokeja na lodzie. Dlatego na czas Mistrzostw Świata w piłce ręcznej tafla lodu została przykryta cienką 7,5 cm warstwą desek, z czego ostatnia to parkiet do gry. Gra na takim podłożu do specjalnie przyjemnych nie należy. Każdy upadek mógł zakończyć się bolesnym urazem.

Polscy piłkarze ręczni nie narzekali na niskie temperatury w hali Scandinavium. Same treningi były bardzo intensywne. Czasem wręcz wyczerpujące. Jednak Polacy to twarde chłopaki, które zasługują na szacunek świata. Na pewno nie narzekali na zastane warunki, jak to mieli w zwyczaju robić inni.

SŁOWACJA – POLSKA 33:35

Już podczas pierwszego spotkania – Karol Bielecki – mój ulubiony z ulubionych zawodników, nie zawiódł i dobrze punktował w bardzo ważnych momentach. Tak, aby na koniec meczu okazać się najlepszym zawodnikiem tego starcia.

Nadzieje na to pierwsze starcie były ogromne. Ten początek miał być dobrą prognozą i zapowiedzią dalszych poczynań. Wcześniej Polaków typowano całkiem  wysoko. Nawet uważano ich za faworytów.

Wrażenia po pierwszym grupowym meczu z udziałem Polaków? Dość nerwowe, choć zawsze liczy się zwycięstwo! I wyrwanie całych 2 punktów! Ważnych, bo pierwszych.

ARGENTYNA – POLSKA 23:24

Drugiego dnia zmagań polskich szczypiornistów czekała tajemnicza, ale z roku na rok pewniej grająca Argentyna. Walka była równie zacięta.

Argentyna uważana za teoretycznie słabszego przeciwnika, potrafiła jak nikt inny postawić wszystko na jedna kartę. I do ostatniej chwili walczyli, tak jakby każdy mecz był tym ostatnim. Argentyńczycy okazali się bardzo ruchliwi. Samo spotkanie przebiegało dość nerwowo. Rywale zawsze byli agresywni w defensywie, przy chaotycznej grze w samej końcówce. Błędy pojawiały się po obu stronach.

Trzeba jednak przyznać, że ci młodzi zawodnicy i 22 letni Diego Simoneta, napędzili nie małego strachu nie tylko biało – czerwonym. Nadawali ton, dzięki widowiskowej grze. Co więcej sam Diego był efektownym wizualnym obiektem westchnień dla obserwujących spotkanie pań. W tym i dla mnie.

Jeśli Argentyna była słabszym przeciwnikiem, to po tym co widziałam w szwedzkiej hali wyglądało jak dzienny koszmar. Trudno gra się nam z krajami „egzotycznymi”, ponieważ to dynamiczni rywale nakładali swoje tempo gry i to oni dyktowali warunki na parkiecie. Dlatego tak trudno jest nam wygrywać wysoko.

Do przerwy, mimo małej ilości bramek, wynik był bardzo korzystny dla Polaków. Odskoczyli aż na 5 oczek! W 40 minucie meczy spotkało nas podwójne wykluczenie dwuminutowe. Jeden po drugim. Taką „niespodziankę” otrzymali Grzegorz Tkaczyk i Mateusz Zaremba.

Takiej ilości kar wykluczających naszych gracy z ostatecznym wykluczeniem Artura Siódmiaka już dawno nie widziałam. Od sędziów załapał 3x2min, co w konsekwencji dawało mu czerwoną kartkę. Niestety to wykluczenie bardzo osłabiło grę biało – czerwonej drużyny.

Tutaj również sędziowie nie popisali się. Duet sędziów z Serbii nie zapisze się dobrze w pamięci polskiego kibica. Liczba ich kontrowersyjnych decyzji, w tym niezaliczenie dwóch goli Karola Bieleckiego zaważyła o dalszym charakterze całej rywalizacji. A swoją drogą, czy ich decyzje, z którymi nigdy się nie dyskutuje, miały na celu upokorzyć naszego Kolę? Oby nie!

Niby na razie jest wszystko w porządku, bo Polakom nie brakuje zapału, umiejętności, czy woli walki. Zauważyłam, że już od dawna zawsze jest jakieś ale. Ostatnio to ale robi się całkiem pokaźnych rozmiarów.

Dla Argentyńczyków MŚ w Szwecji były 8 startem w tak prestiżowej sportowej imprezie. 10 lat temu zajęli 15. W tym roku poprawili swoją pozycję i ostatecznie zajęli 12 lokatę w klasyfikacji końcowej.

Jednym słowem – przeszliśmy przez argentyńskie tortury z duszą na ramieniu.

CHILE – POLSKA 23:38

Po Argentynie wcale nie zapowiadało się lepiej. Powiedziałabym, że idzie gorsze.

Niewątpliwie najsłabsza drużyna z grupy D. Może to i lepiej, że występuje takie najsłabsze ogniwo po to, żeby gra miała znamiona bardziej zaskakującej i nieprzewidywalnej. Chilijczycy chcieli za wszelką cenę udowodnić, że nie są tylko i wyłącznie chłopcami do bicia. Chcą po prostu grac. Jak to mówi klasyk – bawią się piłką. Przecież bawić się można nie tylko skokami.

 To właśnie wtedy przytrafiła nam się wymuszona zmiana. Michała Jureckiego z dalszej gry na tych mistrzostwach wykluczyła kontuzja barku. Zastąpił go Piotr Grabarczyk. Dobrą grę i skuteczność zapewnił sobie Mariusz Jurasik. Zniesmaczył mnie agresywny i równie  bezsensowny atak na Karolu.

Chilijczykom udało się na początku nastraszyć Polaków. Narzucili swój styl gry, co skutkowało błędami w akcjach sam na sam. Dlatego w pierwszym momencie było 13:13! Taki stan przyczynił się do zatrzymania mojego oddechu. Adrenalina najwyższych lotów. Przy tematach związanych z piłką ręczną nie za bardzo mogę być obiektywna, ponieważ moja sympatia do szczypiorniaka jest nieskończona. Dlatego wszystkich przewinień mogę po prostu nie dostrzegać.

Takiego przeciwnika jak Chile połyka się na śniadanie. Szczęście sprzyja lepszym. Najmłodszy zawodnik Piotr Wyszomirski miał 50% skuteczność, a to jak na bramkarza bardzo dużo.

KOREA POŁUDNIOWA – POLSKA 20:25

Już w 2 minucie Karol Bielecki otrzymał żółtą kartkę. W tym spotkaniu trzeba było postawić na indywidualne akcje. Sędziowie z Niemiec również nie zachwycili. Nie przyjemne spotkanie od samego początku. Atak mocno szwankował.

Zapowiadał się bardzo nerwowy wieczór, ponieważ Koreańczycy to najlepsi zawodnicy z nieeuropejskich państw oraz … Mistrzowie Azji. Do tej pory najdłużej grał… Sławomir Szmat – 2 godziny 9 minut. Zawodnicy o najwyższej skuteczności to Tomasz Tłuczyński oraz Patryk Kuchczyński. Cechy Koreańczyków, które przeszkadzały Polakom- niewysocy, skoczni, ruchliwi, dużo biegali, bitni, ambitni.

Dopiero po 10 minutach gry zdobywamy pierwszego gola! Natomiast na pierwsze prowadzenie w tym spotkaniu trzeba było czekać 43 minuty z wynikiem 15:14. Powracający po kontuzji były kapitan Grzegorz Tkaczyk w starciu z Koreą okazał się być klasą samą w sobie. Było to bardzo trudne i wymagające spotkanie, ale też niezwykle ważne, widowiskowe. Jego zwycięstwo gwarantowało nam awans do kolejnego etapu mistrzostw.

Po 43 minucie byliśmy jak ekspres, który nie dał się zatrzymać. Sławomir Szmal za 40% skuteczności otrzymał tytuł najlepszego zawodnika tego meczu

SZWECJA – POLSKA 24:21

Od początku rozgrywek Szwecja, gospodarz turnieju, szła jak burza, nie pozostawiając suchej nitki na poszczególnych przeciwnikach z grupy. Dobrze się przygotowali do roli lidera, któremu również zależało na zwycięstwach.

I cóż że ze Szwecji. Tym lingwistycznie trudnym stwierdzeniem można by podsumować poczynania tego zespołu. Gospodarz mundialu siał postrach u swoich przeciwników. Skutecznie i wysoko punktował.

Do czasu. Do przełomowej daty 18 stycznia. Wtedy to szwedzki terminator został zatrzymany przez rosnącą w siłę Argentynę! Tego samego dnia Polacy rozegrali przedostatni mecz fazy grupowej z Koreą i zapewnili sobie dalszy awans w bardzo dobrym stylu! Splot właściwych wydarzeń sprawił, że na ten czas zostaliśmy liderem w grupie D. Prawda, że piękne?

Nasze spotkanie ze Szwecją było pełne entuzjastycznych emocji. Ich pierwsza porażka nakręcała naszych na zapieczętowanie pierwszego miejsca w grupie. Było blisko, ale się nie udało.

Ten mecz miał stanowić dobry kapitał początkowy, do kolejnej rundy Mistrzostw Świata. Polacy wyszli na parkiet będąc pod nieco mniejszą presją. Zadanie było, że chcą to spotkanie wygrać dla kolejnych 2 punktów do kolekcji. Wtedy to droga do sfery medalowej była by nieco prostsza.

Pierwszą porażkę biało – czerwonych przeczuwałam cebulkami włosów.  Aż tak złe życzę Polakom? Ależ skąd. Tylko, że to jest turniej i nawet najlepszym zespołom zdarzały się porażki. Nigdzie nie było powiedziane, że mamy tylko wygrywać. Uważam, ze lepiej teraz. Kiedyś musi być ten pierwszy raz!

Druga połowa zawsze była dla nas lepsza. Ale w przypadku starcia ze Szwedami było słabiej. Szwedzi szybko pozbierali się po przegranym meczu z Argentyną.

Artur Siódmiak nieomal w każdym meczy był karany przez sędziów. Do tej chwili otrzymał aż 9 dwuminutowych kar wykluczenia. Z naszej kadry to on gra najostrzej. Na pograniczu faulu.

Zdobywanie Trzech Koron nie udało się, choć było tak blisko. Gladiatorzy Bogdana W              enty przeliczyli swoje siły i umiejętności. Nie byli pod presją, ale bardzo chcieli wygrać. Szwedzi fizycznie bardzo silni, a silę zawdzięczali temu, że grali u siebie!

Bałam się jak nigdy, ale przecież MŚ w Szwecji bez gospodarza byłyby raczej niemożliwe, prawda? Rywale prowadzili bardzo agresywną grę i niezwykle szybko konstruowali kontrataki, które skutkowały wygodną sytuacją bramkową. Przyspieszają, zwalniają, aby zaskoczyć przeciwnika. Ale Polacy nie wymiękali. Świadczyła o tym jedynie 3 bramkowa przewaga.

Był to najszybciej rozgrywany mecz! Ale nagle w naszych cos pękło i znów pojawiła się duża nerwowość. Entuzjazm komentującego był na prawdę imponujący. Później było trochę gorzej. Bo to Szwedzi przyczynili się do naszej pierwszej porażki na tym turnieju.

Jak smakowała ta pigułka? Była gorzka, ale i nie bez naszej winy. Każda przegrana uczy pokory. Patrz na inne drużyny szwedzka przewaga bramkowa w tym meczu była niewielka. Graliśmy jak równy z równym!

W kolejnym etapie czekali na nas Dania, Serbia, Chorwacja.

DANIA – POLSKA 28:27

To ta sama Dania, która wychodząc ze swojej grupy pokonała wszystkich rywali i zdobyła komplet 4 punktów na samo wyjście. Hala w Malmoe była bardziej czerwono biała niż biało – czerwona. Tylko ostra walka na pograniczu faulu mogła nam dać upragnione zwycięstwo. Bo o porażce wtedy jeszcze nikt nie myślał. Nawet ja. Wszyscy chcieli, aby się udało. I to jak bardzo chcieli, było widać podczas tego meczu.

Po 7 minucie duński zespół rozwiązał worek z bramkami. Oczywiście dla siebie! Jak się rozpędzili byli nie do zatrzymania. Szczególnie gdy zdobywają stosowną przewagę. Dopiero po kilku minutach jakoś udało się sforsować bramkę Duńczyków. Dużo błędów własnych, poniekąd na własne życzenie.

Czescy sędziowie nie popisali się bezstronnością, wiele ich kontrowersyjnych decyzji pogrzebało naszą rosnącą szansę na niespodziewane i ważne zwycięstwo. Duński zespół uwierzył, że może pokonać każdego. I tak na razie ta wiara czyni cuda i tylko cuda. Pierwszy i jedyny jak się później okazało gol Karola Bieleckiego padł w 28 sekundzie meczu, który był po prostu 60 minutowym koszmarem. Pierwsza część była koszmarem biało - czerwonych, natomiast ostatnia okazała się dramatem z happy endem dla czerwono - białych.  Aby myśleć o spokojnym zwycięstwie nasz zespół musiał zagrać tak, jak w drugiej połowie z Duńczykami.

Nie mieliśmy gotowej recepty. A co gorsze marnowaliśmy czyste sytuacje! Orły Bogdana Wenty tak nie robią. Wynik to nie fatamorgana, tylko smutna prawda tego, jak przespaliśmy pierwszą połowę! Mariusz Jurkiewicz gra śpiewająco 71% skuteczności. Druga połowa należała już tylko do biało – czerwonych, ale niewygodne decyzje czeskich arbitrów pogrzebały nasze bliskie szanse na zwycięstwo. Momentami graliśmy tak, że serce rośnie. A nadzieja jak zawsze umiera ostatnia! Gonili, gonili, ale jednak nie dogonili. Z powodu braku czasu, który upływał nieubłaganie. A strefa medalowa znacząco się oddala. Mówi się, że czas jest względny, ale druga część meczu mimo, ze trwa tyle co pierwsza upływa dużo szybciej. 

W Danii zarejestrowanych jest 120 tyś zawodników grających w piłkę ręczną. Natomiast w Polsce liczba ta stanowi 20 tysięcy osób. Po Szwecji każdy kolejny rywal obnażył nasze wady i słabości. Żal było patrzeć. Przebudzenie było za późno.

Odklejające się boisko parkiet mocno skompromitował gospodarzy. Podobna sytuacja miała miejsce w Chorwacji w 2009 roku. Tego typu wpadka na tej klasy imprezie sportowej w ogóle nie miała prawa się wydarzyć. Dania potrafiła bardzo szybko zorganizować sobie świetny i skuteczny kontratak.

Spotkanie z Dania nie było szczególnie szczęśliwe dla Koli. Jednak ja go zawsze będę broniła. Karol wrócił do gry i wyczynowego sportu po wielkim i niewyobrażalnym dramacie. Nigdy nikogo nie można tak atakować z powodu braku dyspozycyjności. Jego kapitalnych asyst już się nie pamięta?

SERBIA – POLSKA 26:27

Zespół, który ma nóż na gardle. Podobnie jak w tym momencie Polacy. Medal już wtedy zniknął nam z horyzontu. Niestety. Serbowie to bardzo waleczna nacja, grają bardzo zespołowo, co skutkowało tym, że tanio skóry nie sprzedadzą.

To spotkanie trzeba było wygrać dla innego priorytetu. To Igrzyska Olimpijskie w Londynie – a raczej awans do kwalifikacji. Jego wynik może ustawić naszą drużynę na kolejne lata i imprezy wysokiej rangi. Chorwacja nam nie pomogła. Sami też nie ułatwiliśmy sobie zadania. 

Po przerwie przegrywaliśmy jedynie jednym trafieniem! Gdy jednak dochodzę do wniosku, że orły umieją biegać, doprowadza to do prowadzenia w 33 minucie i jest już wtedy 13:12!

I znów lepsza połowa w wykonaniu Polaków. 20 minut przed ostatnim gwizdkiem mozolnie zdobyliśmy 5 bramkową przewagę! Ale trwało to zbyt krótko. Ledwo może z 5 minut. Przewaga bardzo szybko stopniała. Horror naszego zespołu zaczął się na nowo. Momentami było naprawdę dramatycznie. To Dragon Marianac zabił w nas entuzjazm i wole walki. Adrenalina sięgała zenitu. Aby myśleć o spokojnym zwycięstwie nasz zespół musiał zagrać tak, jak w drugiej połowie z Duńczykami.

Miasteczko Lund liczy 100 tyś mieszkańców, w tym są 4 drużyny ligowe i 2 tyś dzieci bawi się w piłkę ręczną.

Gdy w piłce ręcznej pierwszy gol pada po 5 minutach, to znaczy, że gra zaczynała się dobrze w obronie. I to po obu stronach. Mankamentem były za wolne kontry, które według mnie przeprowadzane były w zwolnionym tempie. Z każdą minutą, która upływała brakowało skutecznego wykończenia zakończonego bramką. Wyśmienita gra Tomasza Tłuczyńskiego, zaliczył 10 goli na 11 rzutów. Twarda walka Serbów. Akcje budowane prawidłowo, tylko trzeba je skończyć.

Na 20 sekund przed końcem meczu ratuje sytuacje Kola, który tego dnia obchodził urodziny. Zdobył w całym spotkaniu 4 gole. To najlepszy prezent, jaki mógł sobie sprawić. Karolu, udało się za twoją przyczyną. Dziękuję.

CHORWACJA – POLSKA 28:24

Ostatni rywal z drugiego etapu. Po raz kolejny twardy i wymagający przeciwnik. Do tej pory nie udało się biało – czerwonym pokonać Chorwatów. Nawet przydałby się zwykły, beznamiętny remis. Remis to taki stan faktyczny po meczu, który jedynie w skrajnych przypadkach jest zadawalający. Remis utrzymałby naszych na powierzchni w drodze do eliminacji do Igrzysk Olimpijskich w Londynie.                                                 

Chorwacja, z którą mamy do wyrównania pewne rachunki. W zeszłym roku strata wyniosła 3 gole, a dwa lata wcześniej było ich aż 6. Dlatego mamy co pokazać. Takie spotkania rozgrywa się z większym pazurem. W końcu chodzi o honor.

Mecz ostatniej szansy, aby odbudować stracone pozycji i nadzieje wszystkich. W końcu należeliśmy do czołówki światowej, która mogła zagrozić sferze medalowej. Mecz do łatwych nie należał i na tym etapie rozgrywek należeć nie mógł. Wyszli i grali o wszystko. Dosłownie. Tylko raz udało nam się z nimi zwyciężyć.

Eliminacje do Igrzysk Olimpijskich to też wysoka stawka, o która trzeba walczyć. Słowaccy sędziowie mieli trochę pracy. I kilkakrotnie musieli zastosować wykluczenie.

Pierwszy gol dla Polski padł w 3 minucie. Chorwaccy zawodnicy powtarzali, że Polakom wcale nie będzie tak prosto. I wcale nie było. Skończyło się dramatem, bo kolejną przegraną. Trzecią z kolei i to w takim, decydującym momencie.

W pierwszych minutach meczu obie drużyny grały wyrównane spotkanie. Bohaterem tego meczu po 15 jego minutach był nikt inny jak tylko Kasa, który miał około 42%  skuteczności w całym meczu. Jest rewelacyjny, ale nie jest cudotwórcą. Tomasz Tluczyński grał najlepiej i bez wątpienia to jemu należy się tytuł egzekutora i najlepszego strzelca. Jego skuteczność wynosiła 82%!

Taki koszmar zapewne będzie się jeszcze powtarzał w każdym kolejnym meczu. Jeśli w ogóle będą jeszcze jakieś następne. Czyżbyśmy byli tak słabi? Nigdy nie jestem względem Polaków okrutna. Wybaczcie chłopaki!

Trzeba walczyć i szarpać ile się da! Nie ukrywam jednak faktu, że cały przebieg tego spotkania oglądało się trudno. Ponieważ to skutecznie odkrywało nasze nieudolne akcje i słabości. To też zdecydowanie za mało na MŚ. Zabójczo trudne okoliczności.

Na słowa uznania zasługują również Mateusz Zaremba, niezła gra tego zawodnika  i Mariusz Jurkiewicz – spore odkrycie tych mistrzostw. Bo liderzy zawiedli.

Obroną się wygrywa mecz. Kontratak Chorwatów był bezwzględny. Nawet najlepszy bramkarz nie jest w stanie wygrać takiego spotkania.  Problemy pojawiły się w momentach gry w przewadze, akcje dla rywala okazywały się zbyt jasne i czytelne. Szybki kontratak kończył się bramkami.  Nawet zamieszanie, które dało w konsekwencji podwójne wykluczenie nie dało nam prowadzenia. Mistrzowie prowokacji to Chorwaci. Katastrofalna pierwsza połowa i równie beznadziejna druga doprowadziły do tej porażki. Stracić dwa gole w mniej niż 30 sekund? Bardzo proszę, taki myk to tylko Polacy potrafią. Bez obrazy!

Najgorsza druga połowa, jaką kiedykolwiek mogłam oglądać. Pełna wyjątkowo nieudanych akcji i dziecięcych połknięć. Było w miarę blisko, a zrobiło się tak daleko. Wpadliśmy w pętle ogromnych kłopotów, których nie dało się zniwelować. Nawet do remisu.

WĘGRY – POLSKA 31:28

W piątek, 28 stycznia, czekały tylko Węgry, z którymi Polacy zremisowali podczas Turnieju Noworocznego. Jednak trzeba sobie uświadomić, że zupełnie inna ranga jest obu tych spotkań.

Pojedynek bratanków od pierwszych minut nie należał do najłatwiejszych. Nie chcę powiedzieć, że jak zwykle. Ostatnie chwile Polaków na tegorocznych Mistrzostwach Świata wyglądały na bardzo nerwowe. Nic nie zapowiadało nadchodzącej katastrofy. Pod koniec pierwszej połowy  meczu wynik dla Polski był bardzo korzystny. W 23 minucie prowadziliśmy 4 bramkami (14:10), tak aby z ostatnim świstkiem przegrywać pierwszą połowę 14:16. Do 23 minuty gra była stateczna. Później były tylko fazy rwane, prezentujące jedynie przebłyski dalszej rozgrywki.

Druga połowa wcale nie zwiastowała poprawy. Dlatego ostateczny wynik ucieszył jedynie Węgrów – 28:31, dając im pewne miejsce w kwalifikacjach olimpijskich.

Analiza własna po kilku dniach

Piłka ręczna to szczególnie kontaktowy sport, a co za tym idzie niezwykle kontuzjogenny. Otarcia, stłuczenia, zwichnięcia. Norma wpisana w każda aktywną dyscyplinę. Zawsze są to mocne wrażenia i zaskakujące zwroty akcji. Wielokrotnie o tym się mówi, że sport jest nieprzewidywalny. Ten upodobałam sobie szczególnie, bo potrafi wciągać i hipnotyzować jak żaden inny. Szczypiorniak brzmi tak swojsko i sympatycznie.

Miało być tak pięknie, a wyszło nawet poniżej zakładanego planu minimum. Echa tych Mistrzostw szybko nie ucichną. Powody, dla których stało się to, co tak bardzo zasmuca, będą długo analizowane, a wręcz maglowane.

Największą domeną Orłów Wenty, niestety, stały się niepozbawione emocji i nerwów dramatyczne końcówki meczów. Taką „końcówkę” określiłabym czasowo na jakieś 150 sekund. Kibice na długo zapamiętają tą nerwówkę. Ale za to chyba najbardziej kocha się polskich zawodników.

Najgorsze jest to, że pozycja Bogdana Wenty jako selekcjonera jest mocno zagrożona. Tak zawsze się działo, gdy trener nie spełnił założonego planu działania i rozwoju swoich zawodników. Życie jest tak skonstruowane, że o porażkach długo się rozpamiętuje.

W tym miejscu pozwolę sobie na dywagacje dotyczące minut upływających na parkiecie, gdzie rozgrywany jest mecz.  Nie ma podziału na sety czy tercje. Są dwie zasadnicze części, nazywane jak w Pilce nożnej połowami, z 15 minutową przerwą na zmianę koszulek i nawodnienie organizmu oraz instruktarzowe, krótkie rozmowy z trenerem. To od wyniku zależy w jakich nastrojach zawodnicy schodzą do szatni. A tam…

Według ekspertów to miały być i dla mnie były Mistrzostwa dwumetrowego Koli. Bo nikt nie grał z taką determinacją i wolą walki jak on. Miał lepsze i gorsze spotkania. Lepsze i gorsze momenty. Ale wrócił i walczy. Najlepiej jak potrafi. Zajęliśmy takie miejsce z jakim na koszulce gra Karol Bielecki. Czy to nie jest znak?

Zauważyłam pewną drobną analogię do naszej piłki kopanej. Potrzebujemy zbyt dużo czasu na tzw. rozruch. Gdyby wszystkie rozgrywane mecze odbywały by się właściwie tylko od drugiej połowy, byłoby już tylko wspaniale.

Moje teorie są jednak inne. Praktycznie nie zmieniają się od lat. Lepiej dać zawodnikom spokojnie grać, bez wytyczania celu, że akurat teraz musi być medal Mistrzowski. Jak błyszczą i są świetni, to są zapraszani nawet na branch do Belwederu. Tylko komu jest to w ogóle potrzebne?

Zawsze uważałam, aby nie prognozować na wyrost, że medal, że mistrzostwa, że przecież są klasy światowej. Takie zachwalanie musiało się zemścić przeciwko nim. Wiadomym jest fakt, że Orzełkom Bogdana Wenty życzę jak tylko mogę najlepiej. Pamiętajmy, kibicujmy, ale nie stawiajmy progu medalowego, bo wtedy na pewno się nie uda. Niepowodzenia przecież denerwują i stresują każdego, zawodnika, trenera, działacza PZPR czy wreszcie kibiców.

Jednak przewrotność sportowego losu bywa przewrotna i boli jak, jak pierwszy miłosny zawód. I tak samo długo się o nim pamięta.