JustPaste.it

Porozumienie i nieporozumienie.

Nie znam ani jednego demokraty, który by cokolwiek z tego zrozumiał.

Nie znam ani jednego demokraty, który by cokolwiek z tego zrozumiał.

 

Porozumienie  i  nieporozumienie

Pisząc krócej, choć nie wyczerpująco, mam na myśli demokrację. To ona stanowi największe ilościowo porozumienie ludzkie, oparte na całkowitym, kompletnym nieporozumieniu. Przekleństwo ilości jest w demokracji podstawowym, fundamentalnym nieporozumieniem.

Ściślej zaś ujmując, chodzi o traktowanie przez współczesną demokrację ilości w roli jakości, a nawet przyznawanie bez żenady, że ilość ważniejszą jest od jakości.

Rzecz jasna, ilość przekłada się na wartość, a wartość na pieniądze.

I tu jest pogrzebany bardzo śmierdzący pies.

Zaznaczam od razu, że nie znam ani jednego demokraty, który by cokolwiek z tego zrozumiał. Nie z powodu tępoty, gdyż demokraci bywają nawet bardzo błyskotliwi. Po prostu demokracja we współczesnym wydaniu to choroba śmiertelna i nie do wyleczenia. Tak jak religianci, demokraci zwyczajnie głuchną na dźwięk argumentu, nie przystającego do ich obrazu świata. Pisanych zaś argumentów za nic czytać nie chcą.

Dlatego sprawa jest beznadziejna.

470335706fa3e17f612b69499f8b80f1.jpg

Wszystkie demokracje w historii były wybiórcze, „specjalistyczne”. Demokracja ateńska – dla Ateńczyków (wyłącznie, vide: przypadek żony Peryklesa), demokracja rzymska (czasy republiki) – dla Rzymian. I nawet nasza, polska demokracja szlachecka, była wyłącznie dla szlachty. W historii, na szczęście, zbyt wiele tych demokracji nie było. Ale też wszystkie inne ustroje, z monarchiami i tyraniami włącznie, były właściwie podobne. Tworzono je dla wybranych. Sam Bóg Ojciec też stworzył świat dla wybranych.

I wszystko było w porządku tak długo, póki dobry Bóg – w swej nieskończonej złośliwości – nie powołał do życia socjalistów.

To oni – socjaliści – wywrócili świat do góry nogami.

I jeszcze kazali tymi nogami tupać.

Ściśle ujmując, może też przedtem, przed socjalistami, nie wszystko było tak bardzo w porządku. Raz po raz ktoś tam próbował dorwać się do konfitury. A to niewolnicy, a to chłopi, a to znów jakieś łyki – ale załatwiano to radykalnie i do samej głębi, ponieważ nieradykalnie i nie do głębi jeszcze nie potrafiono.

Robota po łebkach – to wynalazek demokracji współczesnej.

Wskazując zaś paluchem, sprawa polega właśnie na tym, iż tak zdecydowanie obstawiono ilość kosztem jakości.

Nikt bodaj nie wątpi, że demokrację współczesną wymyślili socjaliści. Jak to u socjalistów, wymyślona przez nich demokracja ma charakter totalny. U nich wszystko ma charakter totalny.

Fundamentalna cecha demokracji, czyli ustrój przedstawicielski, nie było czymś, co mogłoby zadowolić socjalistów. Zasada totalna kazała wciskać demokrację – lub to, co ma za takową uchodzić – we wszystkie dziedziny życia. Prywatnych i podpościelowych dziedzin nie wyłączając.

Na pierwszy ogień, rzecz jasna, poszły prawa wyborcze. En masse – takie same dla wszystkich. Dla kobiet i dla dzieci. Dla głupich i dla mądrych. Dla poważnych i dla śmiejących się debili. Dla wszystkich, bez żadnego wyjątku.

I bez żadnej odpowiedzialności.

Potem już łatwo było wszystkich zrównać. Walcem nie do tańca. Socjalistycznym walcem, który nadal, wciąż pracuje. Bez najmniejszej przerwy. Skutek oczywisty – totalne pomieszanie. Kobieta i dziecko, głupi i mądry, poważny i debil tak samo się liczą. Ilość, nie jakość.

Zrównanie praw wyborczych przeniosło się na prawa obywatelskie, praw obywatelskich na prawa społeczne. Oznacza to, że kobieta i dziecko, głupi i mądry, poważny i debil – mają tę samą rację i te same prawa. Ale w systemie totalnej demokracji te same racje i te same prawa dla każdego – znaczą tyle, co ich brak całkowity. Liczy się ilość, nie jakość. Bo jakakolwiek racja jednostkowa, jakiekolwiek jednostkowe prawo – to jakość, nie ilość.

Czasopisma i stacje telewizyjne, internetowe portale, blogi i czort wie, co jeszcze, licytują się wzajemnie w ilości wejść, czytelników etc. Ogłaszają konkursy i fundują nagrody. Wymyślili najbardziej obrzydliwe i urągliwe określenie dla człowieka myślącego: jestem fanem. Jestem w stadzie. W stadzie jest ciepło i bezpiecznie. Jakości nie licytuje nikt. Bo nie jakość decyduje o tym, ile reklam się zdobędzie. Życie jest brutalne.

Życie? Nie, życie takie jest, jakim je uczynimy. Brutalni są socjaliści. Brutalni i prymitywni. Za naszym pozwoleniem. Za naszą zgodą. Często entuzjastycznie wyrażoną.

Tymczasem oni wszyscy są śmiertelnie chorzy. Nie do uleczenia. Chorobę socjalistów różnie można zwać, ale ta choroba zawsze ma jedno oblicze – dorwanie się do konfitury. Albo nadzieja na to.

Tak, oni wiedzą, że tej konfitury to dla nich zbyt wiele nie ma. Tak jakby już zbyt wielu dorwało się do niej. Jeden wydarł więcej, drugi mniej. Ale nadzieja wciąż jest, słoik nie do końca wylizany. Każde liźnięcie, nawet najmniejsze, we własnych oczach demokraty bardzo go nobilituje. Chyba wyraźniej, niżeli garniturek.

Prawdziwe nieszczęście polega jednak na tym, że oni nam tę demokrację nieomal w geny wszczepili. Że zarazili nas właściwą sobie, wybiórczą ślepotą. Że tak, jak oni, ogłuchliśmy na wszelkie argumenty rozsądku. Że powtarzamy za nimi tę debilną mantrę, jakoby demokracja pomimo swoich wad była jedynym wyjściem do zaakceptowania. Do tego w każdej, najbardziej zwyrodniałej formie.

I to jest, oczywiście, gówno prawda.

d963d4f279ed87913623d97f547265cd.jpg

Zakładam, że ten tekst będą czytali głównie demokraci, czyli ci, którzy nie pojmą z niego nic. Reagujący ilością śmieci w głowach, nie jakością myślenia. Dla nich nie mam żadnej alternatywy, bo nawet byłoby szkoda ją mieć. Po prostu wiem, że muszą poujadać. Imperatyw taki.

Innych odeślę do historii (bardzo lubię historię), ale nie tylko. Współczesność jest równie bogata. Demokracja przecież z powodzeniem funkcjonowała w ustroju niewolniczym, jak też w bardzo wysoko rozwiniętym bez przeszkód funkcjonuje. Byle pozbawić ją totalizmu. Zrozumieć, czym demokracja jest, czym zaś być nie powinna. Ale przede wszystkim – wytrącić ją z łap socjalistom.

Wtedy może ja też będę demokratą.