JustPaste.it

Monte Cassino z dnia na dzień

według dziennika porucznika Tadeusza Solarczyka

według dziennika porucznika Tadeusza Solarczyka

 

W ubiegłym miesiącu w eioba umieściłem fragmenty dziennika (niepublikowane) oficera Korpusu Polskiego z jego pobytu w Iraku pn.„ Irak przetrzymałem”,  obecnie publikuję fragmenty dotyczące słynnej  bitwy o Monte Cassino.

 

Akt wojny

Vitienso 7 maja 1944 r.

Dziś przybył do nas gen. Władysław  Anders. Jak zwykle w czasie jego pobytu odbyło się nabożeństwo poprzedzone zdaniem raportu. Na placu były cztery baony z naszej dywizji. Generał przemawiał do żołnierzy, a potem miał krótką pogawędkę z oficerami. Myślą przewodnią obu mów było dodanie nam otuchy, a przede wszystkim podkreślenia ważności naszej operacji pod Cassino. Wierze i ja,  że trzeba znów polskiego czynu bojowego, by zatkać łgarzy bolszewików i poruszyć umysły i sumienie aliantów, którzy zapomnieli o naszym wkładzie w tę wojnę.

Dziś śniła mi się moja ukochana żona Julia, co wprowadziło mnie w dobry nastrój.

Wierzę, że i teraz prorokuje mi to powodzenie.

Vitienso, 9 maja 1944 r.

Dziś pochowaliśmy naszego kapelana ks. Huczyńskiego. Poległ na posterunku

wczoraj popołudniem, udzielając pomocy duchowej. Tak więc nie można wiedzieć komu wpierw śmierć pisana. Żal nam go,  był z nami od października 1941. Razem ze mną meldował się przy raporcie wstępując do 18 pp. Nie doszedł do Polski.

Dzisiaj napisałem list - testamant do kolegów oficerów,  mimo że mam nadzieję, iż Bóg mi dopomoże...

Casa Massina, 16 maja 1944 r.

Szpital Wojenny Nr 1.

Nasza zapowiadana tak długo akcja w rejonie Cassino nie przyniosła rezultatów, jakich spodziewaliśmy się. Natarcie naszego korpusu, rozwijające się początkowo pomyślnie, utknęło w pewnym rejonie z niewiadomych mi na razie przyczyn. Nawet opuściliśmy zdobyty teren. Straty  duże, najwięcej jednak boli wszystkich wymknięcie się z rąk pożądanego i zdawałby się pewnego zwycięstwa.

Leżę ranny w szpitalu i rozpamiętywam  wszystko jeszcze raz od początku.

W nocy z 9 na 10 maja baon wyjechał z Vitienso. Przejechaliśmy kilka km samochodami i wysiedliśmy w Wąwozie „Inferno”. Następnie zrobiliśmy 3 do 4 kilometrów marszu i w pewnym miejscu zatrzymaliśmy się. Weszliśmy na stoki wzgórz otaczających wąwóz z prawej strony i w zaroślach, trochę okopani, przesiedzieliśmy cały 10 maja.

Miejsce to było w zasięgu artylerii niemieckiej, która nawet od czasu do czasu strzelała na Wąwóz „Inferno”, lecz nie baliśmy się tego ognia, gdyż nas bezpośrednio sięgnąć nie mógł. W  nocy  forsownym marszem doszliśmy ( 10 km, bez odpoczynku), aż do wschodnich stoków pasma Castellone, gdzie była nasza podstawa wyczekiwania. Tempo było bardzo szybkie, żołnierze byli bardzo zmęczeni. To, że ja doszedłem na równi z innymi nie wiem, czy mam zawdzięczać silnej woli czy cudowi? W kwietniu męczyłem się po przejściu kilkuset metr w, a tu nagle wytrzymuję 10 km szybkiego marszu z dużym obciążeniem (ma się rozumieć, że po przyjściu na miejsce byłem cały mokry od potu). Teraz nastąpiło okopanie się i zamaskowanie. Podobnie jak i poprzedniej nocy, mimo zmęczenia, pracowałem wspólnie ze swoim gońcem Umbrasem nad wykopaniem stanowiska.

Nastąpił znów całodzienny odpoczynek. Ze względu na niewygodne stanowiska, bliskość frontu, odprawy i przygotowania do natarcia, wypoczęliśmy  mało. Zadanie Korpusu Polskiego było następujące:

3 Dywizja Strzelców Karpackich- ma zdobyć w pierwszej fazie Wzgórze 593 i miejscowość M. Albanetta, potem Wzgórze 569 i wyjść od tyłu do natarcia na Monte Cassino.

5 Kresowa Dywizja Piechoty 13-tym i 15-tym baonem w pierwszym rzucie zdobyć najpierw wzgórze ,,Widmo” , a następnie San Angelo i 575, zaś nasz baon, idąc w drugim rzucie po przejściu „Widma” miał pójść w lewo i zdobyć kompleks  Wzgórz zwany  ,,Balkonem”. W ten sposób miał być opanowany rejon wzgórz Cassina, a w każdym razie odcięty najsilniejszy bastion obrony niemieckiej - Wzgórze Klasztorne.

O godzinie 21-szej  11 maja byliśmy zupełnie zorganizowani i gotowi do działania. O tej godzinie wyruszyły nasze patrole ścieżkowe, które miały iść na ogonie baonów pierwszego rzutu. O godzinie 23.00 rozgorzał jednocześnie cały widnokrąg, a szczególnie na zachodniej stronie. To nasza artyleria rozpoczęła swój ogień. Strzelało kilkaset dział. Morze ognia gorzało wokoło. Artylerii sekundowały moździerze większego i mniejszego kalibru. Tysiące pocisków leciało w stronę niemiecką. Powietrze napełniał huk, trzask, świst, chichot. Zdawało się nam, że ten ogień musi wszystko zniszczyć. Lecącym pociskom towarzyszyły wesołe powiedzonka naszych żołnierzy i życzenia, by trafiły w sam środek Niemców. Artyleria niemiecka w ciągu 40 minutowej nawały nie została zniszczona. Czy była tak dobrze ukryta? Czy położona poza zasięgiem naszego ognia? Czy może nasz ogień trwał za krótko? Dość, że rozpoczął się też silny ogień z tamtej strony.

Cały nasz baon szedł rzędem, początkowo bokiem drogi prowadzącej wzdłuż jaru. Postępowałem na końcu  kompanii. Szedłem z uczuciem pewności, że mi się nic nie stanie, czy też z uczuciem zobojętnienia. Wokoło padały pociski artyleryjskie, paliły się składy amunicji, dudniły czołgi, szła piechota, biegły do przodu ratownicze patrole saperów ( gasić pożary amunicji), wycofywali się ranni- wszystko to na jednej wąskiej drodze- nad jarem. W pewnej chwili, gdy rząd przeciskał się miedzy czołgiem, a ścianą jaru nastąpiłem na coś miękkiego, a właściwie poczułem, że idziemy po ciałach poległych, a może i żywych, ciężko rannych żołnierzy, którzy padli przed kilkoma minutami. Przeszył mnie dreszcz. Nie było jednak czasu na analizowanie uczuć, gdyż musiałem uważać, by nie było i przerw w marszu.

Po pewnym czasie skręciliśmy w prawo na ścieżkę oznaczona białą taśmą. Tu dopiero rozpoczęło się piekło. Na przedzie nastąpiło zahamowanie kolumny, co spowodowało zagęszczenie na ścieżce, tym bardziej, że weszła tu również kolumna mułów idąca do 14-go baonu.

Z rozkazu ppłk Domonia objąłem dowództwo nad dwoma pozostałymi plutonami. Uszedłem jakieś 100 kroków rozglądając się i wołając ppor Chałupę. Stanąłem spoglądając przed siebie, wtedy  usłyszałem serię z LKM, świst koło ucha i  szarpnięcie w prawym barku. Usiadłem za kamieniem i zacząłem zdejmować chlebak i koszulę. Pocisk wszedł w bark tuż obok szyi i wyszedł nad prawą łopatką. Uparty Niemiec nie dawał za wygraną następna  seria bzyknęła w kamień, za którym siedziałem, odłupując kawałki tuż przed moją głową. Wycofałem się na swoje poprzednie miejsce, gdzie sanitariusz kompanijny st. strzelec Loga, przy pomocy mego poczciwego Umbrasa, zrobił mi opatrunek, Posiedziałem jeszcze około godziny na „Widmie”.

O  10-tej zszedłem ze wzgórza, udając się w stronę punktu opatrunkowego. Na ścieżce było więcej zabitych i rannych niż rano, a co gorsze, ranni leżeli od nocy nieewakuowani. Doszedłem do punktu opatrunkowego 14 B.S. Skąd wsadzono mnie do łazika i o godzinie 13.30 byłem już  w punkcie opatrunkowym w Wąwozie „Inferno”. Tam opatrzono mnie i dano zastrzyk. Po południu byłem już w  3. Ośrodku Ewakuacyjnym w Venafro, a 13-go w nocy w szpitalu Nr 2 w Campobasso.

 

Casa Massina, dnia 19 maja 1944 r.

Doszła do nas wczoraj, a dziś potwierdziła się oficjalnie i zdecydowanie radosna wiadomość, która przywróciła nam równowagę ducha, która pozwala lżej patrzeć na nasze straty. Oto Korpus zdobył kompleks wzgórz w rejonie Cassina wraz z osławionym Wzgórzem Klasztornym.

Zdobycie Cassina podniosło niezmiernie samopoczucie wszystkich rannych. Podniosło prestiż naszego wojska. Oby Bóg dał, by wpłynęło to również na nasze położenie ogólnopolityczne.      

 

Opracował: Jerzy Przyłucki