JustPaste.it

Cześć, Kosmitko!

Kiczowate opowiadanko Sci-Fi

Kiczowate opowiadanko Sci-Fi

 

 6026284f84374d55a4868120c5cf2747.jpg

 


Cześć, Kosmitko!

 




Sztaba i Łysol siedzieli na murku i machali nogami.

Polne kamienie, różnej wielkości i barwy, ujęte w grubą stalową siatkę, stanowiły ochronę wydm przed zaborczym morzem.

Przyjechali do Jastrzębiej Góry wczesnym przedpołudniem, załatwili kwaterę, kupili piwo i kiełbasę i polecieli na plażę. Trafili na wejście numer 24 i musieli pokonać dwieście czterdzieści trzy drewniane schodki, zanim wylądowali na miękkim piachu plaży. Pływali, opalali się, biegali, a nawet pomogli dzieciakom budować zamek z piasku. Nie zauważyli nawet, kiedy zrobił się wieczór i zostali sami.

- Ale jaja - powiedział z uznaniem Łysol. Otworzył nową butelkę piwa, a drugą podał kumplowi.

- Noo... - potwierdził Sztaba i czknął radośnie.

Milczeli popijając piwo z butelek. Był lipiec. Ciepły wieczór. Morze, jak tafla granatowego szkła. Długie, bezgrzywe fale, niosły wodę do brzegu i rozlewały się na piasku długimi jęzorami. Księżyc w pełni oświetlał wszystko, jak olbrzymi lampion. Na wysokim niebie pojawiły się pierwsze gwiazdy i świeciły, jak prawdziwe brylanty. Obaj nigdy nie widzieli prawdziwych brylantów, ale mieli o nich swoje wyobrażenie.

Siedzieli sobie beztrosko i starali się poczuć otaczające ich piękno. Było to nowe doznanie i nie bardzo wiedzieli, co z tym począć. Łysol odbierał to mocniej, bo całkiem niedawno wyszedł z paki. Dwa lata to nie wyrok. Akurat! Tak mówią ci, co nie garowali. On miał dość. W tym czasie, Sztaba pracował u lakiernika samochodowego, wyjątkowej mendy. Po ostateczne rozliczenie przyszedł z dwoma napakowanymi kumplami i dzięki temu otrzymał zapłatę co do grosza. Dlatego też mógł zabrać swojego przyjaciela nad morze.

Mieli bowiem oni swoje wspólne marzenie.

A marzeniem tym była kąpiel w morzu przy księżycu i na golasa. W marzeniu tym były też laski, ale żadna nie dała się namówić na te harce. Kit z nimi. Nie znają się na prawdziwych facetach.

- No to co robimy? - zapytał zniecierpliwiony Łysol - Nikogo już nie ma.

- A dobrze patrzysz? - spytał Sztaba, dokończył piwo i dostawił butelkę do rządka pustych. - Rzuty będą później.

- Patrzę podwójnie, a to znaczy doskonale. Prawie, jak noktowizjer.

- Noktowizor, głupku - sprostował Sztaba.

- Na...ukowiec jeden. A Zioło? Kiedy zapalimy zioło?

- A masz? To skręcaj.

Łysol skręcił i zapalili. Gęsty dymek rozszedł się w spokojnym powietrzu. Zapachniało niedozwoloną przygodą. Po chwili otoczenie jakby zmiękło. A jednocześnie wszystko było widać, jak pod szkłem powiększającym. Poczuli wielką miłość do całego świata i do najmniejszej drobiny piasku. Złudna rzeczywistość kołysała ich delikatnie, jak najlepsza z najlepszych nianiek. Trwali tak w tej szczęśliwości przez nieokreślony czas i wyobrażali sobie swoje pragnienia.
A
- Popatrz lepiej w górę, Łysol. Widzisz ile tam miejsca i oświetlenie mają za darmo. Pewno wszystko mają za darmo.

- Mówią, że tam żyją zielone ludziki i latają w fuo.

- UFO, baranie - poprawił go Sztaba pojednawczo.

- Ciągle ci coś nie pasuje. Napij się lepiej. - Tym razem Łysol się nie obraził.

- A baby tam są? - zapytał znowu Sztabę.

- Musowo. Bez bab nie ma życia, stary.

- A jakie one są? Jak myślisz? - zainteresował się Łysol.

- Superzaste! Mocno biuściaste i z nogami do szyi.

- A co byś zrobił, jakbyś spotkał kosmitkę? - dopytywał się Łysol.

- Powiedziałbym cześć, Kosmitko i dalej byłaby bunga-bunga i bara-bara, chłopie!

Sztaba wstał, wyprostował się wyciągając ręce nad głową i zaczął się szybko rozbierać.

- Kto pierwszy ten rządzi - wrzasnął i pobiegł chwiejnymi susami do wody.

Zanim Łysol połapał się o co chodzi, Sztaba dotarł do wody. Obejrzał się i postanowił poczekać na kumpla. Nie, żeby z dobrego serca. Czarna, bezdenna otchłań wody przejmowała go strachem. Łysol dobiegł do niego i walnął go całym ciężarem ciała. Obaj zrobili jeszcze kilka szusów, starając się złapać równowagę, a gdy to się nie udało, runęli do wody. Poplątane ręce i nogi waliły, jak cepy.

- Kuuurde, ale fajowo!

- Chryste, ale zimna!

- Co tam, płyń, będzie cieplej.

- Łysol, popatrz tam. - zawołał Sztaba i usiłował stanąć na nogi. Było tu już głęboko i ledwo dotykał dna dużymi palcami stóp, podskakując, jak spławik.

- Czego? Nie przeszkadzaj, cholera.- sapnął Łysol, ale się zatrzymał i obaj podskakiwali teraz, jak dwa spławiki.

- Tam! Patrz za moim palcem, co to jest, kurde?

Łysol był niższy i musiał podskakiwać częściej, bo woda wlewała mu się do nosa.

Przed nimi, w odległości mniej więcej dwu kilometrów, woda zaczęła się gwałtownie i mocno burzyć. .Delikatne, pastelowo - zielone światło rozlało się po powierzchni tworząc olbrzymi krąg, który wirował raz w lewo, a raz w prawo. Patrzyli na to zjawisko z otwartymi ustami i wielkim zdziwieniem w oczach.

- Ja piernicze! - powiedział z głębi serca Łysol.









W Podwodnej Bazie Statków Kosmicznych Bliskiego Zasięgu panował spokój. Część stałej załogi odleciała na Falon, aby trochę odpocząć, a reszta dostała wolne na miejscu. Nowi załoganci jeszcze nie przybyli. Tylko Strażnicy i Obserwatorzy pełnili dyżury, nie bardzo przykładając się do pracy.

Lissa X7B popatrzyła na swoje odbicie w tafli onyksowej i dwanaście jej wypustek zaczęło gładzić z czułością całe jej ciało. Było jej smutno. Vor był ciągle na Falonie, a ona bardzo tęskniła. I na dodatek miała dziś dodatkowe lekcje z dwoma nieukami. Ale byli to kuzyni Dowódcy Statku Matki krążącego na orbicie planety Ziemia i musiała to zaakceptować. W całym Kosmosie to samo, pomyślała, korupcja, znajomości i kopanie dołków pod innymi, tylko nazywają to inaczej.

Podeszła do osobistej szafki i wyjęła skafander szkoleniowy. Wślizgnęła się do niego i ułożyła dokładnie wszystkie macki i wiskręty. Szczególną uwagę poświęciła bublowzlotkom. Była z nich bardzo dumna. Były krągłe i jędrne i było ich aż cztery. Ziemianki miały je tylko dwie.

Teraz wyglądała, jak typowy Szarak. Tak nazywają ich ludzie i ciągle toczą spory o ich istnienie.

Ach! Ludzie! Wspaniałe, ciekawe istoty. Tylko takie delikatne i krótko żyją. Ciągle mówią o zabijaniu i się zabijają, pieprzą i to nie koniecznie potrawy i w kłótni obrażają swoje matki. Oczywiście są też tacy, co podchodzą do życia poważnie, ale ci są okropnie nudni.

Już niedługo tego podwodnego wygnania. Jeszcze trochę i zostanie przeniesiona na Ganimedesa, księżyc Jowisza. A stamtąd można lecieć do Peru, do szamanów z ich Ayahuaską i dopiero jest co robić.

Przypięła na przedramieniu Bransoletę Życia i wstukała potrzebne kody. To była najgorsza część przygotowań. Kiedy skafander jednoczył się z ciałem i umysłem, ból przeszywał każdy thron ciała. Potem stawała się jednością ze statkiem i mogła nim pilotować za pomocą myśli. Całą procedurę wykonała bardzo uważnie i zgodnie z przepisami. Teraz statek i ona byli jednością.

Statek powoli podnosił się w górę. Nie spodziewała się żadnych niespodzianek, więc, kiedy zobaczyła dwa ciała Ziemian w wodzie, podskakujące pionowo, natychmiast zaciekawiła się i zrobiła "zbliżenie". To, co zobaczyła wprawiło ją w doskonały humor.

- Wynurzenie. - pomyślała zdecydowanie i statek posłusznie ruszył ku powierzchni.









- Cholera! - wrzasnął Łysol. - Coś się wynurza!

- Spaadaamy, Łysol, ale to już!

Odwrócili się i zaczęli płynąć tak szybko, jak tylko potrafili, pryskając i plując wodą na wszystkie strony. Łysol pierwszy zorientował się, że mimo wysiłków, stoją ciągle w tym samym miejscu.

- Co za cholera? - wrzasnął.

- Patrz, kurde, patrz w górę! - krzyczał Sztaba.

Z gotującej się wody wynurzyła się duża kula światła, podleciała kawałek w górę i zaczęła przyjmować kształt matowo szarego dysku z metalu. Dysk powoli przesunął się nad ich głowami i zawisł nieruchomo. Po paru sekundach z jego podstawy wystrzelił snop światła i okrążył Łysola i Sztabę jasnobłękitnym świetlistym kołem. Poczuli, jak ich ciała ogarnia paraliż i mogą ruszać tylko oczyma. Na dodatek poczuli też, jak to światło unosi ich i płyną miękko w górę, otuleni ciepłem i głęboką ciszą.









LissaX7B podjęła decyzję natychmiast. Dwaj uczniowie zostali zamknięci w przedziale awaryjnej poczekalni. Potem coś wymyśli, aby im wytłumaczyć dlaczego nie mieli ćwiczeń. Musiała tak postąpić, bo taka okazja nie zdarza się często. Ją nie spotkało to nigdy. Odłączyła się od statku, przeszła na sterowanie osobiste. Założyła blokadę mentalną i blokadę prywatności na swoją kajutę.

Wybrała Sztabę, miał ładny tyłek. Wąski i umięśniony. Reszta też była niczego sobie. Łysol był okropnie blady i miał sflaczałe mięśnie, ale postanowiła z niego nie rezygnować. Promieniem światła, jak rybacką siatką, wyciągnęła ich z wody i umieściła w prywatnym pomieszczeniu. Przez chwilę delektowała się ich widokiem i swoimi myślami, a potem zaczęła działać.









Łysol i Sztaba wypadli ze światła miękkim poślizgiem. Byli tak wystraszeni, że żadne myśli nie przychodziły im do głowy. Ale tego, co zobaczyli po kilku minutach, w czasie których wracało im czucie w członkach, nie mógłby przewidzieć nikt.

Przed nimi ukazała się maszkara trudna do opisania. Był to pionowy kłąb macek zakończonych przyssawkami, jakiś farfocli, jak postrzępione łachy, długich wypustek podobnych do trąb słoniowych i czterech wypukłych buł lśniących na różowo. Wszystko to wiło się w tańcu świętego Wita i powoli do nich zbliżało.

Pożegnali się z życiem.

Stwór otoczył ich swoimi mackami, przyciągając do siebie Sztabę. Łysol, również oplątany macką, został odsunięty na bok i huśtany to w lewo, to w prawo, mógł obserwować co się działo.

A działo się dużo.

Macki oplątały ściśle Sztabę i wciskały się w jego ciało, gdzie tylko mogły. Obracały go, przekręcały, podnosiły i opuszczały. Jednocześnie głaskały, masowały, cmokały i leciutko podgryzały. Łysol, który nie mógł odwrócić wzroku, usłyszał, że Sztaba pojękuje lubieżnie. Istotnie, początkowo przerażony Sztaba, pojął, że Stwór pieści go, a on odczuwa wszystko ze zdwojoną rozkoszą. Cztery różowe buły okazały się przypominać cudowne piersi kobiece.

Zamknął szczelnie powieki, przywołał przed oczy obraz Dody i rzucił się na łeb na szyję w kosmiczną seksualną grę. Teraz Stwór charczał, Sztaba jęczał i coś tam gadał, a Łysol zaczął myśleć.

Macka, która go oplatała zmniejszyła ucisk i zrobiło się trochę luźniej. Podniósł ręce w górę i wyciągnął się, jak tylko mógł, jednocześnie prześlizgując się do dołu. I udało się. Klapnął na ziemię. Macka jakoś tak bardzo niemrawo szukała go wokół siebie. Inne macki, zajęte kosmicznymi pieszczotami nie zwracały na nic uwagi.

Stwór i Sztaba zjednoczyli się tak bardzo, że odczucia ich można było porównać do zderzenia dwu olbrzymich galaktyk. BUUUM! Gigantyczny wybuch namiętności dwu ras.

Nie zważając na nic, Łysol zaczął uciekać. Ściana przed nim przepuściła go uprzejmie i znalazł się w jakimś tunelu. Leciał dalej przed siebie, nie próbując nawet przyglądać się otoczeniu, aż przypadkowo stąpnął na okrągłą pokrywę. Pokrywa przesunęła się z cichym świstem. Poczuł, że drętwieje, pojawia się światło i w tym świetle zjeżdża, jak po pochylni w dół i wpada z rozpędem do wody.

Kiedy dopłynął do brzegu długo leżał na piasku i składał sobie obietnicę: Nigdy więcej Zioła!

Powtarzał ją wielokrotnie.

Sztaba został poinformowany mentalnie przez dziwnego Stwora, że może polecieć na Falon i zostać tam z LissaX7B, jako czwarty kochanek z rejonu Mgławicy Drogi Mlecznej.

Niestety, nie wiemy jeszcze jaką podjął decyzję.

Łysol bardzo tęskni za kumplem, ale już nigdy nie ma zamiaru pojechać nad morze i kąpać się nago przy Księżycu.




ANNA MODRZEJEWSKA
Luty 2011

Opowiadanie nadesłane na Konkurs FANTASTYCZNY KICZ 2011  http://www.fantastyka.pl/4,3699.html  

 

 

 

 

 

 

 

 

Źródło: http://www.anna-modrzejewska.webs.com/