JustPaste.it

Szara strefa – nasza jedyna szansa na przetrwanie

Żyjemy w kraju, w którym – jak za okupacji – jeżeli człowiek chce przeżyć, musi „kombinować”

Żyjemy w kraju, w którym – jak za okupacji – jeżeli człowiek chce przeżyć, musi „kombinować”

 

Żyjemy w kraju, w którym – jak za okupacji – jeżeli człowiek chce przeżyć, musi „kombinować”. Podziemie gospodarcze istniało u nas tak długo, jak byliśmy okupowani, czyli ponad 200 lat. Dzięki niemu zresztą przeżyliśmy te lata, potem wojnę, a potem okupację sowiecką. I o ile do podziemia zbrojnego należało wówczas 3% społeczeństwa, o tyle do gospodarczego wszyscy bez wyjątku. W tej chwili sytuacja zaczyna wyglądać podobnie.

Jak powiada encyklopedia – szara strefa to finansowy obszar zdrowej gospodarki państwa, którego dochody osiągane z produkcji niezakazanej przez prawo, są ukrywane w całości lub w części przed organami administracji państwowej, podatkowej, celnej itp.

szara_strefa.jpgWysokie podatki w gospodarce oficjalnej, spadek realnych dochodów obywateli, bezrobocie – oto obecne przyczyny powstawania „szarej strefy”. Jednak to, że kryzys obchodzi się z nami póki co tak łagodnie to konsekwencja istnienia owej szarej strefy, nie wspominając o transferach dewizowych od Polaków pracujących za granicą.

Polacy są europejskimi rekordzistami jeśli chodzi o udział szarej strefy w krajowym PKB. Średnia dla całej Unii Europejskiej to tylko 15 procent, natomiast aż jedna czwarta naszego PKB to dochody z szarej strefy. Zaś według poniektórych ekonomistów to nawet 1/3 naszej gospodarki, bo w miarę pogłębiania się kryzysu szary człowiek coraz bardziej jest zdany na własną przedsiębiorczość.
Dzięki niej jednak łatwiej znosimy kryzys. Dzięki niej w ogóle znosimy kryzys.
W dobie kryzysu szara strefa stanowi naturalny bufor ograniczający ubóstwo i realne bezrobocie. Polacy zwalniani z pracy w ramach cięcia kosztów nie trafiają na bruk, tylko do szarej strefy. Ich poziom życia co prawda się obniża, ale nie dochodzi do dramatów.

W 2000 r. szara strefa odpowiadała zaledwie za 17% gospodarki, w 2001 r. – 16,8%, w 2002 r. – 15,4%, w 2003 r. – 15,8%, w 2004 r. – 14,5%, w 2005 r. i 2006 r. – 15,9%, a w 2007 r. wyniosła 14,7%.

W Polsce praca „na czarno” to często jedyny sposób pracodawcy na obniżenie kosztów zatrudnienia, a dla pracownika – lepiej płatna lub jedyna możliwa do znalezienia praca. Zatrudniający nie musi wtedy uiszczać świadczeń i podatków, składek na ubezpieczenia społeczne, ceł, opłat koncesyjnych i ekologicznych –całego tego haraczu ściąganego bez miłosierdzia przez rozbójnicze państwo.

Ma to zazwyczaj miejsce w branżach, w których ryzyko skutecznej kontroli jest minimalne – w rolnictwie, czy budownictwie.
Część przedsiębiorców także wcale się nie rejestruje i nie ujawnia swojej działalności. Usługi budowlano-remontowe świadczone w prywatnych domach, sprzedaż obwoźna, handel na bazarach, giełdach samochodowych, zatrudnianie cudzoziemców nie posiadających pozwolenia na pracę, korepetycje i prywatne nauczanie – to najczęstsze przykłady pracy w szarej strefie.
A tam, gdzie już firmy nie da się ukryć, ukrywane są przychody, lub też zaniża się wysokość faktycznego wynagrodzenia, co automatycznie obniża świadczenia.

Absurdy łupienia ludności i próby obrony delikwenta przed złupieniem obrazuje znakomicie podejście do nowej ustawy fiskalnej dla dorabiających emerytów. Wiadomo, że emerytura w naszym kraju to kwota wystarczająca na zapłacenie czynszu, rachunków i niewiele ponad to. Resztę emeryt musi dorobić. Ale obowiązujące limity dorabiania dla ponad 1,4 mln emerytów, którzy nie osiągnęli wieku emerytalnego po prostu wpędzają ich w szarą strefę. Nie mogą oficjalnie przekroczyć pewnego pułapu dochodu, bo to powoduje, że ZUS zmniejszy lub nawet zawiesi wypłatę ich emerytury – toteż część wynagrodzenia muszą otrzymywać na czarno.

Wielu z nich zresztą na chwilę przed przejściem na emeryturę otwiera działalność gospodarczą tylko po to, aby robić dokładnie to samo dla swojego byłego pracodawcy. Dzięki temu jednak omijają nową ustawę.
Pozostali młodsi dorabiający emeryci, tzn. ci, którzy nie prowadzą biznesu, ale zarabiają na etacie, też nie mogą dorabiać, ile chcą. ZUS zmniejsza lub zawiesza ich świadczenie, jeśli osiągną dodatkowy przychód przekraczający 70 proc. średniej płacy. Jeśli dorobią ponad 130 proc. tej wartości, ZUS w ogóle zawiesi wypłatę. Natomiast jeśli osoby, które mają prawo do emerytury pomostowej i wykonują pracę w szczególnych warunkach lub o szczególnym charakterze dorabiają, to ZUS zawiesza im wypłatę świadczenia bez względu na wysokość zarobku.

Polska szara strefa to 28,1 %. PKB, czyli 350 mld zł! To dużo w porównaniu z północną i zachodnią Europą (10-15 proc.), więcej nawet niż w południowej części kontynentu (20-25%). W krajach Unii gorzej jest tylko w Bułgarii, Rumunii, Słowenii i republikach bałtyckich. Tak więc w Polsce i byłych demoludach mamy wręcz do czynienia z równoległą, podziemną gospodarką.

W ostatnich dwóch latach szara strefa rosła wszędzie, nawet w Niemczech, Szwecji czy Szwajcarii. To wynik globalnego kryzysu. Ludzie zwalniani z firm decydowali się bowiem na pracę na czarno, a ci, którym obcięto pensje, dorabiali na boku. W Polsce szara strefa zwiększała się wprawdzie wolniej niż w innych krajach Europy, ale wysoki jej udział w gospodarce przyczynił się do podtrzymania koniunktury. Jak to możliwe?

Z analiz Friedricha Schneidera wynika, że ponad dwie trzecie pieniędzy zarabianych na lewo trafia do legalnej gospodarki, a to ją pobudza i łagodzi recesję. „Przecież nikt nie zarabia w szarej strefie po to, by trzymać pieniądze na koncie, ale po to, by kupić telewizor czy samochód” – tłumaczy w jednym z opracowań prof. Schneider. To niejedyny pozytyw płynący z podziemnej gospodarki. Austriacki profesor wyliczył, że na świecie lewe przychody podnoszą standard życia co trzeciemu pracownikowi. Jego zdaniem ludzie z szarej strefy są bardziej pracowici, przez co bardziej zajęci, dzięki czemu nie sieją fermentu społecznego, nie uczestniczą w demonstracjach, bo nie mają na to czasu.

Na szczęście dla nas – min.Rostowskiego w sprawie szarej strefy najbardziej interesuje kreatywna księgowość. W związku z tym Główny Urząd Statystyczny właśnie ogłosił, że zacznie oficjalnie uwzględniać całą szarą strefę w naszym produkcie krajowym brutto (PKB). Taki ruch – według niego – ma poprawić makroekonomiczne wskaźniki Polski, m.in. relację długu publicznego do PKB, co jest ważne dla wejścia do strefy euro. Możemy mieć tylko nadzieję, że zanim do tego dojdzie, UE zbankrutuje.

W rankingu Banku Światowego Paying Taxes 2010 Polska w porównaniu z rokiem 2009 spadła ze z 142 miejsca na 151. Wśród 182 badanych krajów, Polska ulokowała się pomiędzy Brazylią a Wybrzeżem Kości Słoniowej. Według tego rankingu szara strefa sięgnęła w Polsce 30 proc. PKB.

Jeszcze gorszy wynik zajęła Polska w kategorii łatwości płacenia podatków mierzonej według ilości godzin, które pracownicy podatnika są zmuszeni poświęcić rocznie, aby spełnić wszystkie rygory biurokracji. Zajmuje to Polakowi 395 godzin. Nic dziwnego, że Polska zajęła 155 miejsce, pomiędzy Gruzją i Jamajką.

Ze względu na ilość i uciążliwość przeszkód biurokratycznych w prowadzeniu działalności gospodarczej podatnicy postrzegają państwo i jego organy jako zamierzających ich obedrzeć ze skóry rzezimieszków. I nie bez racji.
W 1995 roku Centrum Adama Smitha w Warszawie przeprowadziło badania nad rozmiarem konfiskaty dochodu statystycznej rodziny pracowników najemnych, zatrudnionych poza rolnictwem. Po zsumowaniu wszystkich podatków, opłat i składek, jakie rodzina ta pod przymusem wpłaca na rzecz władzy publicznej okazało się, że państwo konfiskuje jej aż 83 procent rocznego dochodu! Mroczne śreniowiecze z jego dziesięciną jawi się w świetle uprawianego przez nasze państwo zbójnickiego procederu jako czasy sielanki.

Według raportu Banku Światowego z 2010 roku ponad jedna trzecia światowego PKB jest nieopodatkowana a udział szarej strefy w gospodarce światowej powiększa się z roku na rok. Wśród 162 państw uwzględnionych w raporcie Polska plasuje się na 52-im miejscu z 28,1% udziałem szarej strefy w PKB.
Pierwsze miejsce w raporcie zajęła Gruzja, gdzie nieopodatkowana część PKB wyniosła aż 72,2%. Najmniejszą szarą strefę ma Szwajcaria – 8,4%, a tuż za nią plasują się Stany Zjednoczone – 9%.
Globalna szara strefa, według ocen analityków Nomura miała wartość około 2,5 bln USD w 2007 roku:
Z tych 2,5 bln USD około 460 mld USD przypadało na USA, 170 mld USD na Chiny a 120 mld USD na Meksyk i Hiszpanię.
W Polsce w przeliczeniu owych 28,1% na tegoroczny PKB oznaczałoby to ponad 390 mld złotych poza oficjalnym obiegiem.

Nieuproszczenie przepisów podatkowych i równoczesne podwyższanie stawek VAT może spowodować jeszcze większą ekspansję szarej strefy. Nieoficjalnie szacuje się, że pracuje w niej co dziesiąty Polak, zaś jeszcze więcej osób czerpie częściowe korzyści z pracy nielegalnej, bo oprócz tej opodatkowanej wykonują nieopodatkowaną.

Do pracy „na czarno” bardziej niż wysokie daniny popycha ludzi gąszcz przepisów i koszt wygenerowania oficjalnego miejsca pracy.Większość miejsc pracy w szarej strefie nie zaistniałoby nigdy w obiegu oficjalnym, po prostu dlatego, że byłyby za drogie.
A przecież pieniądze, które są zarabiane w szarej strefie – wracają do obrotu oficjalnego. Przychody, które są generowane w szarej strefie, wracają do oficjalnego obiegu i w związku z tym są one opodatkowane podatkiem VAT.

Gdzie szara strefa rozwija się najprężniej? Problem dotyczy głównie branży budowlanej, rolnictwa i ogrodnictwa, handlu, gastronomii oraz hotelarstwa. Nierejestrowana praca przeważa na rynku korepetycji oraz opieki na dziećmi i osobami starszymi.

Mniej byłoby szarej strefy gdyby byly logiczne ustawy.Choćby w agroturystyce. Małe pensjonaty i kwatery prywatne traktuje się jak duże pensjonaty i hotele. Trudno nazwać domy 4-pokojowe pensjonatami,ale dla urzędu skarbowego nie ma nic trudnego. Jeżeli ktoś chce sobie dorobić do budżetu domowego w czasie wakacji – dostaje do zapłacenia 17% podatek.Taki sam płaci Sheraton. A przecież często jest to jedyny zarobek właścicieli tych domów.

Zresztą rząd dziarsko planuje dalsze sięganie do kieszeni przedsiębiorcy.
Zaplanowana jest podwyżka składek ZUS dla osób prowadzących działalność gospodarczą. Zapłacą w tym roku o około 600 zł. więcej. Nowi przedsiębiorcy będą mieli ulgę w tym zakresie przez bodaj 24 miesiące ale też zapłacą o około 200 złotych

Poza tym minister Rostowski zapowiada, że gdyby jednak okazało się, że wbrew jego wyliczeniom w tym roku dług publiczny w relacji do PKB przekroczy konstytucyjny próg 55%, to czeka nas likwidacja 50% i 20% kosztów uzyskania przychodów, ulgi internetowej, i tzw. ulgi na dzieci, a także zmniejszenie aż o 70% dotacji z budżetu państwa do Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych, a oprócz podwyżki stawek podatku VAT czeka nas także obniżka zasiłku pogrzebowego

Wniosek jest jeden – trzeba zdać sobie sprawę, że wbrew pozorom, jesteśmy znowu pod okupacją kondominium rosyjsko-niemieckiego reprezentowanego przez polskojęzycznych sprzedawczyków.* I tak jak radzi Marek Kajdas [link] – trzeba dać temu odpór. Zacznijmy w każdej, możliwej dziedzinie przechodzić na swoje, żeby nie wspomagać wroga, a i samemu ujść z życiem. Pisze on w ww.notce: „Namawiam do podziemnego rolnictwa i domowego przetwórstwa żywności z jej dystrybucją pozasystemową wprost do ludzi, znajomych, po sąsiedzku, przez internet, ewentualnie nielegalne targowiska, czy też legalne ale bez doliczania VAT, marż złodziejskich.”
Przejdźmy na Polskę podziemną gospodarczą, bo tylko tak my się wyżywimy i przetrwamy. Bo rząd – wiadomo – i tak się wyżywi i bez nas.

 

Źródło: bibula.com