JustPaste.it

Gdy zasłona się uchyla

Moje odczucia mówią mi, ze śpimy głównie po to, pominę tu znaczenie snu dla naszego ciała, by wkraczać co noc w równolegle istniejący świat.

Moje odczucia mówią mi, ze śpimy głównie po to, pominę tu znaczenie snu dla naszego ciała, by wkraczać co noc w równolegle istniejący świat.

 

wszechswiat-z-plancka.jpgwszechswiat-z-plancka.jpgwszechswiat-z-plancka.jpgwszechswiat-z-plancka.jpg 

 

 

 Świat, gdzie nie ma nic, co nie znalazłoby się w zakresie ludzkich myśli i doświadczeń, tu i teraz w ziemskim wymiarze. Stwarza się on bezustannie z naszych myśli, doświadczeń, doznań, uczuć i emocji, jak ten, który widzimy na jawie. Ale zasłona uchyla się tylko czasami, a wtedy odbieramy z niego informacje w postaci proroczych snów, o tym, co w naszym ziemskim wymiarze dopiero ma nastąpić.

 

   Gdy świadomość wędruje do świata równoległego, gdy ciało nie stawia oporu, a podświadoma mądrość może je całkowicie posiąść we władanie, zasilając energia i usuwając blokady w jej przepływie, doświadczamy czasowo innego wymiaru w którym nasza świadomość, obleczona w pewien rodzaj, czegoś co w tym wymiarze nazywamy materia, doświadcza przezywania tego, co odczuwało ciało naszego wymiaru, rzutując na ekran wydarzeń wzory podświadomości.

  Sny, sny – te szczególne wkraczające w świat przyszłości, która za nieznany czas staje się teraźniejszością, nie zdarzają mi się często. Ale, gdy już się pojawiają pozostawiają po sobie silne wrażenia.

 

   Był rok 1986 prom kosmiczny Challenger szykował się do kolejnej misji? Wiedziałam, ze wszystko skończy się katastrofa zaraz po starcie. Gdy opóźniano jego godzinę pytałam rodzinę, czy prom kosmiczny już się rozbił czy jeszcze nie. Miałam pewność, iż za chwile ta informacji pojawi się. Nie czekałam długo.

 

   Kilka moich snów miało związek z samolotami. Pierwszy przyśnił mi się przed laty, był rok 1987. We śnie widziałam wiszące na drzewach niebieskie mundury, gdzie niegdzie również ludzkie szczątki. Wszystko to działo się na warszawskich Polach Mokotowskich, a w tle widać było wyraźnie budynek Politechniki. Obudziłam się przerażona, za dwa tygodnie miała z synem jechać na wczasy - samochodem. Bałam się tej podroży. Pod koniec pobytu słuchałam wiadomości, rozbił się samolot, zginęły 183 osoby. Ofiar byłoby znaczenie więcej, gdyby kapitan Zygmunt Pawlaczyk nie myślał o innych ludziach i poddał się panice. W pobliżu znajdowały się wysokie budynki mieszkalne na Ursynowie. Siłą swojej woli, mając niewielkie możliwości manewru zdołał samymi tylko lotkami zmienić kierunek spadania samolotu, kierując go nad tereny porośnięte drzewami. „Do widzenia! Cześć! Giniemy!” – to były jego ostatnie słowa. Warto byśmy o tym pamiętali. A tak na marginesie, czy kapitan Pawlaczyk ma jakiś pomnik? Czy jego bohaterski czyn upamiętniono tylko nadając jego imię jednej z ulic na Ursynowie? Czy ktoś obliczył ile mogłoby być ofiar, gdyby Pawlaczyk nie postąpił tak jak postąpił?

 

   Po powrocie z wakacji wróciłam do pracy. W rozmowie ze znajomym dziennikarzem, którego wpuszczono na miejsce katastrofy dowiedziałam się, iż na gałęziach drzew wisiały marynarki od mundurów załogi i… ludzkie szczątki. Tak jak we śnie. Opowiedziałam ten sen matce dopiero po wszystkim, zdziwiona, ze wszystko w nim rozgrywało się gdzie indziej, nie zaś w miejscu, gdzie samolot faktycznie się rozbił. Dlaczego właśnie tam? Matka znała odpowiedz. Przed wojna w tym właśnie miejscu było lotnisko…. Być może ktoś z załogi szkolił się tam. Ale czemu w moim śnie tak ważny był budynek Politechniki Warszawskiej? – nie wiem do dziś.

    

      Po latach znów we śnie wkroczyłam do świata przyszłości. Byłam amerykańską dziennikarka, pewnej stacji telewizyjnej lecącą do Nowego Jorku. Ktoś kilkakrotnie powtarzał nazwę miasta – cel podroży. Miałam świadomość tego, iż samolot opanowali terroryści. Odczuwałam strach tej kobiety i podejmowałam, jako ona próby polaczenia się przez komórkę z rodzina. Zabrano mi telefon. Wiedziałam, ze za chwile samolot się rozbije, z okien widać było wysokie wieżowce, które w mgnieniu oka stawały się coraz większe. Wtedy przerażona obudziłam się. Za tydzień był 11 września 2001 roku. Wśród ofiar była lecąca samolotem dziennikarka telewizyjna.

   Marzec 2010 roku, znów sen o czymś, co zaistniało już w innym wymiarze. Widziałam w nim leżący na ziemi ogon samolotu z bialo-czerwona szachownica, a na innym jego kawałku widniał biały orzeł. Zaraz po przebudzeniu opowiedziałam sen mężowi. Śmiał się, mówiąc iż wszystko wskazuje na to, ze to polski samolot rządowy, a ten ma się dobrze. Nie trwało to jednak długo.

   Były sny ważne, przygotowujące na czyjąś śmierć i te mniej ważne, a to co w nich zawarte wydarzało się w moim życiu. Wiele z nich dotyczyło sytuacji właściwie bez znaczenia. Niosły ze sobą informacje o tym, iż na przykład cos się zepsuje, pokazywały sposób w jaki nastąpi naprawa, kto jej dokona i to w krótkim czasie sprawdzało się w najdrobniejszych detalach. Może miały na celu zwrócenie na siebie mojej uwagi?

   Te informujące o bolesnych dla mnie wydarzeniach „nauczyłam” się, w pewien sposób zmieniać, a dokładniej „odraczać” termin zaistnienia wydarzenia na tym planie. Odnoszę jednak wrażenie, iż poszczególne etapy, jak gdyby zaznaczone ręką Wielkiego Reżysera chorągiewkami na mapach naszych życiowych tras, koniec i początek, postoje, są tylko w niewielkim  stopniu podatne na nasze działanie, one już istnieją, a jedynie wędrówka od punktu A do punktu Q odbywa się według naszej wolnej woli.