JustPaste.it

Po co do szkoły?

Jak tak dalej pójdzie, chodzenie do szkoły będzie się mijało z celem. Kto ma nas uczyć?

Jak tak dalej pójdzie, chodzenie do szkoły będzie się mijało z celem. Kto ma nas uczyć?

 

Dzisiaj kolejny raz nie poszedłem do szkoły. Podobnie jak spora część moich kolegów i koleżanek. Klasa maturalna, szkoła nie byle jaka, średnia ocen naszej klasy najwyższa w szkole, frekwencja chyba najniższa. Ci, którym zależy na dobrych wynikach z matury, zamiast iść do szkoły wolą na te kilka godzin zostać w domu i się lepiej wyspać, bo nie trzeba się zrywać wcześnie i zdążyć na 8:00, potem można spokojnie pograć na kompie czy pooglądać telewizję, a potem w ramach nauki godzinkę, dwie porobić zadania z matmy, fizyki, przygotować się na dodatkowe lekcje angielskiego, bo te w szkole nie wystarczają do matury rozszerzonej. A po „lekcjach” dzień biegnie już normalnym trybem, czyli nauka jak zwykle, z tym że jest się wypoczętym, 57765325652ea14ff9d263f7474bec7d.gifzadowolonym, pełnym zapału i ze świadomością, że zrobiło się więcej, niż zrobiłoby się w szkole. Moi rodzice, jak zresztą rodzice reszty osób robiących podobnie, wiedzą o tym i zgadzają się na to, pozwalają zostać w domu, ale nie mogą tego w żaden sposób ogarnąć. Kiedyś byłoby to nie do pomyślenia. Na mój gust, do dzisiaj ciężko mi o tym myśleć, ale takie są fakty. We wtorki przeważnie nie ma mniej więcej połowy klasy. Plan dnia? Okienko, religia, przedsiębiorczość, język dodatkowy, matma, potem jedna grupa ma 2 godziny informatyki. Na religię nie warto przychodzić, ksiądz jest totalnym kretynem, który nie potrafi wytłumaczyć najprostszych rzeczy, nawet najbardziej religijni ludzie u nas nie mogą go słuchać. Przedsiębiorczość to przedmiot potrzebny jak dziura w moście, oczywiście pasuje mieć ogólne pojęcie co i jak, ale specjalnie się angażować nie ma sensu. Na drugi język nikt nie zwraca uwagi, wszyscy wolą się skupić na tym głównym, zwłaszcza ci zdający poziom rozszerzony. Matma, na której są już tylko niewiele wnoszące powtórki i cotygodniowe sprawdziany. No i informatyka, na której jedni grają w wormsy, inni w zubożoną wersję GTA SA (zubożoną, żeby dało się odpalić na uprawnieniach użytkownika), a przez ostatnie 3 lekcje nauczyciel wyświetlał nam „Requiem for a dream”. Sensownych lekcji – brak.

Co się stało? Dlaczego tak radykalna zmiana, na ostatnie już chwile przed maturą? Czyżby szkoła nie miała dla nas odpowiedniego systemu nauczania? Rok i dwa lata wcześniej opuściłem celowo najwyżej dzień, dwa. Dziś jest wtorek, a od początku tygodnia nie byłem w szkole, czyli właśnie wyrobiłem swoją roczną normę. Ale w tamtym tygodniu tak samo opuszczałem lekcje, i dwa, i trzy, i cztery tygodnie temu. Opuściłem w sumie dobre kilkanaście albo i więcej dni w ciągu dwóch, trzech miesięcy. Jeden z moich kolegów nie opuszcza żadnego konkursu z matmy i fizyki, odnosi spore sukcesy na szczeblu wojewódzkim… nie był w szkole trzy tygodnie. Wrócił na chwilę, znowu go nie ma. Bo to bez sensu, sam się nauczy więcej. Koleżanka, przewodnicząca klasy, wzorowa uczennica, zawsze idealna, średnia minimum 5.0, to samo. Chodzi na najważniejsze lekcje, a potem zrywa się ze szkoły, idzie z dziewczynami do biblioteki i tam się razem uczą. Mądre, wygodne, praktyczne, potrzebne rozwiązanie. Niestety też nieodzowne, konieczne, nie do przeskoczenia. I takich przykładów jest więcej. Pozostaje jeszcze inna opcja, którą stosują ci, którzy chodzą do szkoły. Na wszystkich lekcjach z gatunku „michałków”, wyciągają zbiory zadań z matmy, fizyki, chemii czy czegośtam innego i przerabiają, a nauczyciele najczęściej nie robią wielkich problemów, niektórzy nawet sugerują żeby tak robić.

Pytam, gdzie tu sens, gdzie tu logika, co się tu dzieje? Chciałbym się dowiedzieć, czy jeszcze gdzieś tak jest, czy to tylko u nas? Może jesteśmy jakimś ewenementem w skali kraju, w co szczerze wątpię... Zaczynam się martwić o kolejne pokolenia, bo skoro szkoła już teraz poziomem sięga dna, nasze dzieci, a może ich dzieci, będą pewnie zmuszone robić dżinsy dla Chińczyków.