JustPaste.it

Śmierc za życia?

Pierwszy mój "artykuł'...od razu pesymistyczny. Tak niewiele trzeba by doświadczyc śmierci za życia. Wiem, że to frazes, ale jaki prawdziwy. Tysiące osób dziennie myśli o tym, jak życ by byc szczęśliwym. Ja myśle, jak umrzec z godnością. Nie jestem starą kobietą, przyjamniej rocznikowo. W zasadzie dopiero powinnam zacząc życ, imprezowac itd. Ale to jest nie moja bajka, choc większośc za priorytet uważa alko i imprezy. Moim calym życiem była miłośc. Była jest i będzie. Stracic ją to tak jakby serce przestało bic, gdy mózg pracuje. Człowiek znieczula się, poniża się, a przy najbliższej sposobności chce rzucic wszystko, dalej cierpiec, byle tylko miec znowu serce.

Nie widzę słońca, które świeci. Nie słyszę ptaków. Coraz bardziej niknę, nikt tego nie zauważa. Znają mnie jako dziewczynę twardą, skrytą, może trochę ekstrawagancką, ale nic więcej. Pewnie zastanawiacie się, gdzie są moi przyjaciele? Ja też się zastanawiam, i obawiam się, że ich nie mam. Właśnie teraz, gdy przy upadku chce się podnieśc, każdy z moich pseudoprzyjaciół rzuca na mnie cegłę, co sprawia, że nie sposób samemu dac radę.

Wielokrotnie próbowałam życ na nowo, cieszyc się, tańczyc, po prostu życ. I zawsze kończy się to krwią na nadgarstku, albo litrami łez. Nikt się tym nie przejmuje, a nawet jeśli próbuje od razu się odgradzam. Nie bałam się ludzi, którzy mnie skrzywdzili. Boję się tych, którzy mogą mi pomóc. Dlaczego? Bo mogą poznac, jaka jestem. Wcale nie taka dobra, nie taka cudowna. Cholernie wrażliwa na wszystko. Na ból innych, cierpienie, szczęscie. Byc może za bardzo zazdrościłam innym... Byc może za wiele robiłam, by byc taką szczęśliwą jak kobiety, które mijałam. Mam wrażenie, że jestem ponad tym światem. Wszystko się kręci, ale nie ma tam dla mnie miejsca. Jakbym patrzyła na wszystko z góry. Nie odnajduje się na uczelni, w domu, na imprezach. Stwarzam pozory, że jest dobrze, uśmiecham się, a gdy zostaje sama biorę żyletkę i radze sobie z tym.

Nie trzeba się bac. NIe sięgam juz po takie sposoby "radzenia" sobie z problemami. Bardzo wyniszcza mnie wszystko. Czuję się doświadczona przez życie, zraniona, oszukana, porzucona. Zawsze wierzyłam w miłośc, taką prawdziwą, do końca życia. Sama tak pokochałam, ale jednak osoba, którą kocham nie jest w stanie takim uczuciem mnie darzyc. Dla niego bym rękę sobie obcięła, gdybym tylko widziała cien nadziei, miłości. Jednak często zdarza się tak, że ja jestem tą drugą, tą na pocieszenie, która zawsze wysłucha,przytuli, pozwoli się wypłakac.

Dlatego wierzcie w miłośc. A nawet najgorszemu wrogowi nie życzę by doznał śmierci, gdy jeszcze oddycha.