Mam 45 lat, a dokąd zaszedłem w tym moim życiu? – zastanawia się Grzegorz. W zasadzienie mam czym się chwalić.
Czyja to wina? Tylko moja, więc pretensje mogę mieć tylko do siebie.
Dopiero niedawno zrozumiałem co zrobiłem ze swoim życiem, ze swoim zdrowiem –
ciągnie dalej Grzegorz. Jego głos jest słaby i drżący. To nie efekt wzruszenia czy tremy,
a skutek brania narkotyków i innych środków odurzających. Uszkodziły one ośrodek
mowy, w skutek czego była groźba w ogóle utraty zdolności mówienia.
Grzesiek jest Opolaninem. Dość wcześnie, bo w VII klasie stracił ojca. I to był przełom,
który zaważył na dalszym życiu. Zaczął się alkohol z kolegami. Mimo tego poszedł do
liceum sportowego, bo zawsze pociągał go sport. Niestety zła strona przeważyła. Wtedy
zacząła się fascynacja PUNKiem. W tym środowisku było przyzwolenie na eksperymenty
z narkotykami lub pochodnymi substancjami. Wtedy nie było tak łatwo, jak teraz zdobyć
coś odurzającego. Radziliśmy sobie – mówi Grzegorz – inaczej. Próbowaliśmy hodować
marihuanę w domach, ale z braku odpowiedniego sprzętu nie udawało nam się to.
Za to udawały nam się hodowle na działkach. Dzięki temu mieliśmy zapasy przez kilka
miesięcy. A jak nie marihuana to ratowaliśmy się lekarstwami dostępnymi w aptekach.
Był taki środek o nazwie Avipron. Był on przeznaczony dla kobiet na odchudzanie. No,
tylko, że był on na bazie ekstazy. No to go używaliśmy, niekoniecznie do odchudzania
uśmiecha się smutno Grzegorz.
Sportu nie da się pogodzić na dłuższą mętę z jakimikolwiek używkami. Ja nie byłem
wyjątkiem. Skończyło się na wyrzuceniu mnie ze szkoły. Aby mieć jakąkolwiek szkołę
ponadpodstawową poszedłem do zawodówki. Tą szczęśliwie ukończyłem.
W końcu wylądował w ośrodku odwykowym na północy Polski. Pomogło. Przez 5 lat
chodziłem trzeźwy wspomina Grzegorz. W tym czasie skończyłem liceum dla dorosłych.
Szkoła oprócz wykształcenia dała Grześkowi jeszcze dziewczynę. Też była po przejściach
narkotykowych. Też była po leczeniu. Tym łatwiej znaleźliśmy wspólny język.
Po pewnym czasie postanowili założyć rodzinę. Wynajęliśmy mieszkanie, pracowałem.
Urodził nam się synek. Paradoksalnie był to początek końca naszej trzeźwości. Okazało się
bowiem, że dziecko ma wadę wrodzoną. Ta wiadomość okazała się ponad nasze siły.
Wracaliśmy od lekarza z postanowieniem, że weźmiemy narkotyk na uspokojenie.
I wzięliśmy.Odtąd znowu braliśmy. Z czasem narkotyki okazały się ważniejsza od dziecka.
Efekt to odebranie nam praw rodzicielskich. Na szczęście rodziną zastępczą sąd ustanowił
teściów, a choroba syna nie okazała się tak groźna, jak się nam jawiła.
Nim to jednak nastąpiło to próbowaliśmy się ratować. Wyprowadziliśmy się do Lublińca,
gdzie wynajęliśmy mieszkanie, a ja znalazłem pracę. Niestety, gdy w pracy zaczęły się
kłopoty, to wróciłem do alkoholu, potem narkotyki, wspólnie z partnerką.
Po pewnym czasie wyrzucili nas z mieszkania i wróciliśmy do Opola.
I to był równocześnie koniec naszego związku. Ja trafiłem do ośrodka odwykowego,
bo chciałem się podleczyć, a konkubina pozostała u swoich rodziców wraz z dzieckiem.
W przeciwieństwie do mnie – ona nie chciała się leczyć i nadal nie chce. Nie mam siły
jej przekonywać, tym bardziej, że teraz stanowi dla mnie zagrożenie, kojarząc mi się
z narkotykami.
Gdy się rozstaliśmy był rok 2006. Jak wspomniałem, ja podjąłem leczenie, a raczej
podleczenie, bo tak naprawdę nie byłem jeszcze gotowy na całkowitą abstynencję.
Gdy poczułem się lepiej – odszedłem. Znowu pracowałem i znowu łamałem absty-
nencję i znowu ośrodek dla podleczenia. Tak kilka razy. Oczywiście zawsze usiłowano
mnie zatrzymać perswazją, ale ja miałem postanowienie na „nie” i odchodziłem.
Teraz jestem w tut. ośrodku od września ub. roku. I tym razem nie chcę odchodzić,
chcę przejść terapię i zacząć normalne, wolne życie. Chcę też być choć trochę ojcem
dla swego syna. Dumny to on ze mnie nie będzie, ale zawsze ojciec, to ojciec. A nie
chcę aby się wstydził mnie. Mam też zamiar podjąć pracę, ale muszę postarać się
o orzeczenie o inwalidztwie. Wtedy urzędowi będzie łatwiej znaleźć mi jakieś zajęcie.
Mogę wykonywać tylko najprostsze prace, bo nie mam żadnego zawodu, ani sił na
pracę.
Grzegorz wygląda na człowieka „po przejściach” i schorowanego. Widać, że jest w
otchłani, ale chce z niej wyjść. A skoro chce, to wyjdzie.
No dobrze – zaczynam po chwili przerwy – a co spowodowało odmianę, skąd chcę
całkowitego wyleczenia? Oprócz tego, co powiedziałem, to dochodzi jeszcze aspekt
zdrowotny. Za ostatnim razem bardzo mocno otarłem się o śmierć – a ja jeszcze chcę
żyć. Zdaję sobie sprawę, że jak nie wytrwam, to po powrocie do używek nie przeżyję
miesiąca.
Ten ostatni okres w moim życiu przed ośrodkiem to najgorszy koszmar. Łączyłem
narkotyki i dopalacze. Ostatni zastrzyk zrobiłem sobie z dopalaczy i heroiny. To było
nad kamionką na 1go Maja. Efekt tej mieszanki był tak piorunujący, że nawet nie zdążyłem
wyciągnąć igły z pachwiny i straciłem przytomność. Osuwając się na ziemię podwinęła mi
się noga. Tak przeleżałem przez 24 godziny. Nikt mnie nie znalazł. Gdy się ocknąłem miałem
na szczęście przy sobie telefon. Zadzwoniłem więc po pogotowie. Przyjechali i zabrali mnie
do szpitala. Tam się okazało, że ta podwinięta przez dobę noga jest w złym stanie. Do tej
pory na nią utykam w wyniku zapalenie nerwu strzałkowego. Po odtruciu wypisano mnie
ze szpitala z zaleceniem udania się do Monaru. No i jestem, bo chcę wykorzystać tą moją
szansę na normalne, trzeźwe życie.
Po co to opowiadam? Niech przeczytają inni do czego prowadzi głupota. Z perspektywy
czasu mogę powiedzieć, że byłem lekkoduchem, nie chciało mi się pracować, wolałem
żyć bez zobowiązań. Znalazłem łatwą ścieżkę życia. O efekcie tego opowiedziałem.
Grzegorz zdaje sobie sprawy z tego, że po opuszczeniu ośrodka wróci do mieszkania
swojej mamy a więc do starego środowiska. Może to być dla Niego niebezpieczne.
Z drugiej strony tego środowiska już nie ma – tak twierdzi mój rozmówca. Koledzy
albo umarli, albo się wyleczyli. Miejsc, gdzie kiedyś można było dostać narkotyki
też już nie ma. Są inne, ale trudno do nich dojść.
Kiedyś lubiłem góry, jazdę na nartach – zamyśla się Grzesiek. Narty odpadają, bo
zdrowie nie to, ale spacery po górach…czemu nie. Gdyby tak jeszcze jakiś aparat
fotograficzny… Jakoś muszę ułożyć sobie życie. Teraz już chcę.