JustPaste.it

Odzyskana tożsamość. Rozdział pierwszy!

Kolejna część tego co stworzyłam. Zachęcam do przeczytania. Mam nadzieję, że choć trochę przypadnie do gustu. Liczę na szczere komentarze.

Kolejna część tego co stworzyłam. Zachęcam do przeczytania. Mam nadzieję, że choć trochę przypadnie do gustu. Liczę na szczere komentarze.

 

Rozdział I

Moje dziś.

Na samym początku chcieli mnie skrzywdzić moi rodzice. Miałam mieć na imię Saba, lub Zyta. Jednak na całe szczęście mój ojciec w przypływie nerwów i emocji związanych z narodzinami córki, zadecydował, że otrzymam na imię Natasza. Może dopiero jak mnie zobaczyli, stwierdzili, że jednak jestem zbyt podobna do ludzi, aby moją spuścizną stało się psie imię??? Urodziłam się pod szczęśliwą gwiazdą. Zwą mnie Neonka. Przyznaję się bez bicia, że pracowałam na to latami. W tym roku na moim torcie urodzinowym, obowiązkowo o smaku czekoladowym świecić będzie się świeczek dwadzieścia pięć. Kilka miesięcy temu ukończyłam studia z zakresu animacji kultury. Z dyplomem postanowiłam wrócić do mojego rodzinnego domu w miejscowości M, niedaleko miasteczka Ż. Okazało się, iż lepszej decyzji podczas mojego pobytu na planecie Ziemia podjąć nie mogłam. Tam odnalazłam wszystko.  

Godzina 06.00. Potworny ryk perfidnie czerwonego budzika wyrywa mnie z głębokiego i jakże pięknego snu. Nie, to nie rycerz na białym koniu po mnie w nim przyjechał. Takie marzenia to nie moja bajka, ani nie mój zestaw kredek. To, co odzwierciedli moja historię, to raczej duże płótno, i paleta z farbami. Na szczęście za oknem jest już jasno. Czas zacząć nowy dzień. To niesamowite, i zarazem fascynujące. Każdego ranka dostajemy znowu nową szansę. Na to, aby zmienić coś w swoim życiu, zacząć wszystko od zera. Możemy z czystą kartą wyruszyć przed siebie, poznawać nowe miejsca, zjednywać sobie ludzi. Mamy asa w rękawie, czyli szansę. Od Nas samych zależy jak ją wykorzystamy. Łapmy wiatr w żagle. Z tym, co mięliśmy zrobić dzisiaj, nie czekajmy do jutra. Bo wtedy może być po prostu za późno. Pozamiatane. Po ptakach.. Żyjmy tak, jakby każdy kolejny dzień miał być tym ostatnim.

Piątek, dla jednych najbardziej wyczekiwany dzień, w którym pracują krócej, bądź już mają plany na weekend. Dla mnie dzień, w którym dopiero wszystko się zaczyna. Ten dzień lubi płatać figle…

Potrzebuję pół godziny, na to by się ogarnąć, i pędzę na przystanek. Huurrraaa, zdążyłam!!! To jedyny poranny autobus, który może mnie teleportować do pracy. Na mojej twarzy maluje się banan od ucha do ucha. Uśmiech szczęśliwego dziecka mającego jeść słodycze. Gdybym się spóźniła, musiałabym coś wykombinować. Albo jechać na stopa, albo rowerem. Jednak na pewno nie pozwoliłabym sobie beczeć jak taka zbłąkana owca, co ma iść na rzeż. Nie ma sytuacji bez wyjścia, nie wolno bezradnie rozkładać rąk!!!  Trzeba zakasać rękawy, i stanąć do boju. Na następnym przystanku wsiada moja koleżanka, Glamour Lady. Samo jej przezwisko mówi wiele. To zadbana, zawsze mająca coś do powiedzenia bratnia dusza. Nie opowiadamy sobie dowcipów, nie streszczamy filmów, bo to by znaczyło, że tak naprawdę nie mamy, o czym rozmawiać. Podróże z nią to sama przyjemność. Znamy się od przedszkola. Gdy okazało się, iż wybrałyśmy to same liceum, i jesteśmy skazane na siebie przez kolejne trzy lata zawarłyśmy pakt pojednania. Z czasem się polubiłyśmy. Nie jedno zmalowałyśmy. Do dziś mamy bardzo dobry kontakt. Zawsze wsiadając zajmuje ona miejsce bliżej okna. Jednak po pięciu minutach do pojazdu wsiada starsza pani. Siedzę na wylocie, więc z praktycznego względu ustępuje miejsca. Zawsze wysiadamy na jednym przystanku. Nasze miejsca pracy sąsiadują z sobą.

Dojechałyśmy. Jak zwykle wstąpiłyśmy do Naszego ulubionego kiosku. Zawsze zaopatrywałam się w prasę, czy to kobiecą, czy to opiniotwórczą…Właścicielka salonu, już wyglądała za Nami, czekała na Nas. Po jej wyrazie twarzy widać było, że coś się stało…Spojrzała na mnie, wzrokiem badawczym, i zarazem pewnym siebie. Fakt, miała do tego prawo, to ona była o jednego newsa do przodu. Zaczęła mi się wypytywać, co tam ciekawego słychać…i podsunęła gazetę. Powiedziała, że mam zajrzeć na trzecią stronę. Przekartkowałam, a tam…moja skromna osoba na zdjęciach. Teraz masz babo za to, że odważyłaś się stanąć w pierwszym rzędzie gapiów. Koledzy z konkurencyjnej gazety wycieli mi psikusa, w odpowiedzi na to, iż też trzasłam im fotkę. Jak oni mogli mi to zrobić!!! To nie fair!!! Szok. W trampkach. I tak oto powód wyczekiwania Pani Kioskarki stał się jasny. Na szczęście nie wypadłam aż tak tragicznie, ale jak oni mnie namierzyli??? Chciałam pozostać tajniakiem Swoją drogą, niedużo brakowało do okładki…. Przed kioskiem żegnam się z Glamour Lady.

Tak, dostałam ogromna szansę, zostałam dziennikarką. Najpierw odbyłam praktykę w redakcji X, następnie zaczęłam współpracę z radiem Y. Z tym wiązało się wiele zabawnych przygód, uczestniczenie w wielu ciekawych spotkaniach, imprezach.. Lecz także ciążyła na mnie ogromna odpowiedzialność. Za słowo, za to, co napiszę. Wybrałam pracę w takim charakterze, ponieważ poczułam do tego powołanie. Atutem była możliwość nagłośnienia ważnych spraw. Ktoś potrzebował pomocy, budowano nowy zakład, w którym ludzie znajdą zatrudnienie? Nie ma sprawy, to bardzo ważne. Zgłaszam się pierwsza, żeby to opisać. Chcę tą informację puścić w eter!!! To misja, którą przedstawicielka mediów powinna wypełnić. Z drugiej strony, to narzędzie do manipulacji. Niestety. Łatwo kogoś wynieść na piedestał chwały i sławy. Jeszcze łatwiej, kogoś pomówić, znieważyć, spowodować, że czyjś autorytet budowany latami runie niczym domek z kart. 

Po pracy czas na sprzątanie w domciu. Musi być czysto. Nie ma bata! Po pierwsze trzeba włączyć muzykę. Bez tego ani rusz. Ciuchy do szafy, raz. Ścieranie kurzy, obmiatanie pajęczyn, które powstają w ekspresowym tempie, dwa. I na koniec odkurzanie. Przy tym nie wiedzieć, czemu zawsze mi odbija, mimo zupełnej trzeźwości dzisiaj. Maszyna mknie po dywanie w rytm taktu muzyki. Nie zameldowałam nikomu o wykonaniu tych zadań. Bynajmniej nie żadnym prezesom. Teraz można poskakać na łóżku. Jednak to prawda, że w każdym pozostaje coś z dziecka. Na koniec mycie podłogi. Naturalnie nie byłabym sobą, jeżeli czegoś bym nie odwaliła. Niestety, z tego się nie wyrasta. Biorę mopa, jednak trzeba go odsączyć. I nagle coś chrupło, w konsekwencji, czego pękło…. To wiaderko. W dodatku woda się wylała. Na dokładkę do tego wszystkiego rozlega się dźwięk dzwonka do drzwi…