JustPaste.it

Relacje stamtąd (cz. 5)

Historia Dona Pipera, który zginął w wypadku i oglądał niebo.

Historia Dona Pipera, który zginął w wypadku i oglądał niebo.

 

6e10c01b010ce9cad756ea3eddde6391.jpg

Don Piper był pastorem. Osiemnastego stycznia 1989 r. wracał samochodem ze zjazdu duchownych jaki odbywał się w Trinity Pines w Teksasie[1]. Jego osobowy ford escort został rozjechany przez ciężarówkę na drodze I-45. Przybyli na miejsce sanitariusze pogotowia stwierdzili zgon Pipera, którego ciała nie mogli wydobyć z wraku. Po kilkudziesięciu minutach od wypadku na miejsce przybył inny pastor, Dick Onerecker, który usłyszał wewnętrzny głos, nakazujący mu pomodlić się o kierowcę. Sanitariusze odradzali mu to, gdyż ciało było zmasakrowane. Onerecker nalegał jednak, i pozwolono mu wczołgać się do wnętrza wraku. W trakcie modlitwy ze zdziwieniem odkrył, że zmarły śpiewa razem z nim! Z trudem przekonał sanitariuszy do ponownego zbadania ciała. Po przeszło półtorej godziny od wypadku okazało się, że kierowca żyje. Wydobyto go z pojazdu i przewieziono do szpitala.

Po długotrwałej rekonwalescencji Don Piper opowiedział swoją historię. Jak twierdzi, ostatnią rzeczą, jaką zapamiętał sprzed wypadku, była chwila wjazdu na most, gdzie doszło do kolizji. Nagle otoczył go nieziemski blask. Zobaczył przed sobą tłum ludzi i jaśniejącą, ozdobną bramę. Ludzie, którzy go witali, byli zmarłymi wcześniej członkami rodziny, przyjaciółmi i znajomymi. Piper zauważył, że opisując niebo trudno jest mówić o takich aspektach otaczającej nas rzeczywistości jak odległość czy czas.

W tłumie pastor Piper dostrzegł osoby, które wywarły wpływ na jego wiarę. Pierwszą z nich był dziadek. Kolejną – zmarły w młodym wieku przyjaciel z dzieciństwa, który był dla niego wzorem życia według zasad chrześcijańskich. „Kiedy próbuję to opisać – relacjonuje Piper – moje słowa nie brzmią szczególnie dobrze i bardzo niedokładnie tłumaczą moje przeżycia. To dlatego, że muszę posługiwać się ziemskimi określeniami, by opisać niewyobrażalną radość, podniecenie, ciepło czy absolutne szczęście. Ciągle ktoś mnie ściskał, dotykał, mówił do mnie, śmiał się czy wychwalał Boga”[2].

Wszystko, czego Don doświadczał w niebie, wymykało się ziemskiemu opisowi. Kolory były oszałamiająco żywe, a każda rzecz i osoba promieniowała ciepłem i światłem. Wydawało się, że wszystkie doznania są zintensyfikowane. Umysł Pipera wolny był zarazem od jakiejkolwiek troski o ziemskie sprawy czy też bliskich, którzy pozostali w świecie doczesnym. Ludzie, których spotkał w niebie, nie mieli zmarszczek, braków w uzębieniu czy też wad postawy. Nie mieli żadnych śladów zużycia, zmęczenia czy chorób. Wyglądali doskonale. Don zauważył, że nie można było stwierdzić ich wieku, choć zarazem wydawali się być w tym samym wieku, w jakim widział ich po raz ostatni. Ze wszystkich tych osób emanowała czysta miłość.

W pobliżu znajdowała się brama, promieniejąca jasnym blaskiem. Wszyscy równocześnie ruszyli w jej kierunku, choć nie szli. Po prostu zaczęli się przemieszczać ku bramie. Jasność rosła, ale zmysły przystosowywały się do niej. Wtedy Piper usłyszał dźwięk, który określił jako „szum niebiańskich skrzydeł”.

Don opisuje to następująco: „był to najpiękniejszy i najprzyjemniejszy dźwięk, jaki w życiu słyszałem; nie ustawał. Jak piosenka, która nie ma końca. Osłupiałem z podziwu, chciałem tylko słuchać i słuchać. Nie można powiedzieć, że po prostu słyszałem muzykę. Czułem się tak, jak gdybym sam stał się częścią owej muzyki, grała także w moim ciele, przenikała mnie. Stałem nieruchomo, lecz czułem, że dźwięki jak gdyby mnie obejmują”[3]. Piper nie widział źródła dźwięku, choć miał świadomość, że znajduje się ono ponad nim. Uświadomił sobie, że słyszy setki pieśni ku chwale Boga. Pomimo, że było ich tak wiele, był w stanie słyszeć każdą z nich wyraźnie. Nie tworzyły one kakofonii, lecz harmonię. Najbardziej niezwykłym dźwiękiem w tej obfitości był „trzepot anielskich skrzydeł”. Wszystkie pieśni dotyczyły panowania Chrystusa jako Króla, Jego majestatu oraz naszej wdzięczności za to, co dla nas uczynił.

Słuchając muzyki, Don doświadczał idealnego samopoczucia. Nie miał żadnych potrzeb. Otaczali go kochający ludzie, czuł ich ciepły dotyk. Wraz z nimi zbliżył się do opalizującej bramy, za którą znajdowało się miasto o ulicach jak gdyby wybrukowanych sztabkami złota. Piper poczuł, że jest częścią odwiecznego chóru istot chwalących Boga, i postanowił przejść przez bramę. Już miał to uczynić, gdy nagle powrócił na ziemię.

Rozpoczął się długotrwały i bolesny okres powrotu do zdrowia.



[1] Tę relację podaję za książką: Don Piper, Cecil Murphy, 90 minut w niebie, wyd. Polwen, Radom, 2009. Książka obfituje w szereg bardzo szczegółowych informacji i dowodów prawdziwości opisanych w niej wydarzeń.

[2] Tamże, s. 23.

[3] Tamże, s. 29-30.