JustPaste.it

Moje własne Przedwojnie

Być może każdy człowiek posiada coś takiego, jak sobie tylko otwartą Krainę Baśni Niezakłóconej. I ja mam taką krainę.

Być może każdy człowiek posiada coś takiego, jak sobie tylko otwartą Krainę Baśni Niezakłóconej. I ja mam taką krainę.

 

 

7bc5f8bfd2dc53b78d689e9a771efdc5.jpg

Być może każdy człowiek posiada coś takiego, jak sobie tylko otwartą Krainę Baśni Niezakłóconej. Swoistą przestrzeń tajemną, w którą nie zwykł wpuszczać nikogo – poza sobą samym. Myślę tu o niematerialnej sferze, dzięki której dusza znużona codziennymi wyzwaniami rzeczywistości, może odciąć się od tych realnych spraw, zabierając tam ze sobą – co istotne – także umysł i serce.

I ja mam taką krainę. Jest to moje własne Przedwojnie.

1 września 1939 roku stało się coś tak strasznego, że – istne kuriozum – swymi skutkami i traumą objęło także Polaków urodzonych długo po wojnie. 1 września zaczęła się egzekucja na niezwykłym kraju. Powtarzam: niezwykłym. Pozostaje bowiem fenomenem, nad którym nieustająco dumam i frapuję się – z podziwem, lecz często oczywistym smutkiem – jak to w ciągu dwudziestu ledwie lat można było z kraju rozłożonego na czynniki pierwsze uczynić prężny, zwarty mechanizm narodowy, wbity w czołówkę nacji światowych pod względem rozwoju i osiągnięć inżynierii, przemysłu, badań medycznych i mnóstwa innych dziedzin.

Mechanizm wypełniony ludźmi niezwykle energetycznymi, ożywionymi, promiennymi i łaknącymi tak samo czerpania życia, jak wzmacniania ojczyzny, którą ukochali.

Magiczny mechanizm. Zadziwiający i wzruszający.

Tragicznie krótkotrwały.

Przez lata czytałem sporo o międzywojennym dwudziestoleciu. Dziś mam już całkiem niezłe zorientowanie (choć wciąż niedostateczne, nie przeczę), a podziw i zadziwienie dla twórczości i zaangażowania naszych rodaków z owego czasu – jedynie rosną.

To specyficzny rodzaj podziwu i zadziwienia. Wlewa bowiem w serce tak uznanie i dumę, jak przygnębienie.

Mechanizm, który podziwiam, jest przecież mechanizmem nieodwracalnie zniszczonym.

Przed wybuchem wojny Polacy wspięli się na wyżyny. Sięgając wyżyn – trzeba to zaznaczyć – mieli za sobą niełatwą wspinaczkę z głębokich rozpadlin politycznego rozbicia zaborowego i ekonomicznego chaosu. Podczas gdy Niemcy przełamali swój dramatyczny kryzys ukierunkowaniem na przemoc i kult wojennej zbrodni, Polacy uczynili to samo radosnym zapałem odbudowy i ulepszeń. Ten progres nabierał dynamizmu, rozlewając dokoła widoczne efekty i zasłużony entuzjazm społeczeństwa. Ten progres wydawał się niepowstrzymany. Aż do 1 września 1939.

Nim nadszedł, Polacy byli Twórcami. Byli najlepszym rodzajem Twórców: Śmiałkami. Nasze projekty pociągów, samolotów, rozmaitych maszyn – nabierały polotu, rozmachu i imponowały światu dzięki wystawom. Widziałem projekty samochodów – sięgały co najmniej lat 50. Nie zdążyli ich wyprodukować... Polacy włączyli się do światowej czołówki pracującej nad telewizją. Nasz talent skoncentrował się także nad udoskonalaniem broni; cóż, rzecz nieodzowna wobec realiów geopolitycznych. Tu błysnęliśmy między innymi samolotem bombowym „Łoś” i karabinem przeciwpancernym wz.35 „Ur”.

Mieliśmy nauczycieli pięknych duchem i oddanych sprawie. Artystów odważnych wykuwaniem sztuki przełomowej.  Lekarzy skupionych na misji całym sercem, a naukowców przenikliwych i otwartych na ezoterykę.

Oczywiście nie przeczę, że było wciąż dużo do naprawienia. Że spora część społeczeństwa żyła biednie. Ale przecież Niemcy czy Francuzi też demokracji swej i opieki socjalnej w dziesięć lat nie rozwinęli. Wszystko wymaga czasu i doświadczenia.

Polski naród okazał wyjątkowej miary tempo rozwoju. W ogromnym znaczeniu, myślę, miało na to wpływ odzyskanie niepodległości. Każdego roku nadchodzi wiosna, przydając ludziom ożywienia, optymizmu i witalności, co owocuje wiarą w przyszłość, radością życia i działaniami odnowy, remontu i upiększenia.

Niepodległość po 123 latach niewoli i stłamszenia jest niczym wiosna o stokrotnie większej mocy.

Ta wiosna pchnęła kraj na wyżyny.

Ta wiosna wlała w polskie serca radość i rozpromienienie.

Widzę je filmach przedwojennych.

To one są tą bramą, którą otwieram do mojej Krainy Baśni Niezakłóconej. Włączając którykolwiek z tych filmów, opuszczam skomplikowaną i niekoniecznie promienną rzeczywistość, stając się zafascynowanym obserwatorem, a nawet nieomal towarzyszem Innych Ludzi. Ludzi, których już nie ma w realnym świecie – ale tam, w tajnym zakątku, wciąż są.

Zawsze będą. Zwracam Waszą uwagę na filmy przedwojenne, którym dziś brak popularności, a wielu współczesnych uważa je za za archaiczne, nudne czy wręcz tandetne twory.

Nigdy się z tym nie zgodzę.

Powiem Wam, co widzę w mojej krainie.

Widzę tam świat ludzi prawych i zakochanych w życiu. Widzę Polaków nie „sobie samym” lecz Polaków Polsce. Ludzi uderzająco energetycznych, witalnych, promiennych i bardzo żywych. Niezwykle grzecznych, oczarowującym językiem i kulturą obycia. Tu ktoś żachnie się, powie: „Zawsze i wszędzie ludzie dzielą się na kulturalnych i prostackich”. A ja przypominam sobie, co czytałem kiedyś o „Kabarecie Starszych Panów”, jednym z pierwszych, wysoce popularnych programów polskiej telewizji. O dziwo, widownia tego programu nie ograniczała się do tak zwanych intelektualistów czy artystów. Wiernymi widzami okazywali się tłumnie także robotnicy. Kiedyś zapytano jedną z takich osób, dlaczego właściwie ogląda kabaret Jeremiego Przybory i Jerzego Wasowskiego. Odpowiedź padła sentymentalna:

Bo dziś takich grzecznych ludzi już nie ma”.

I to oddaje smutną w istocie sprawę. Nie jest moim celem idealizowanie Przedwojnia – raczej oddanie mu honorów należnych, a często już pogrzebanych w stereotypach natłoczonych przez władze socjalistyczne, czy po prostu w zapomnieniu. Przed wojną też po polskich drogach chodzili kryminaliści i zabójcy. Jednakże nawet środowisko przestępcze było – w znacznej mierze – środowiskiem tak bardzo różniącym się od tego, które dziś wisi na kraju niczym kula spiżowa u nogi. Złodzieje lwowscy mieli kodeks, grandziarze z warszawskiego Czerniakowa mieli kodeks... Kto dzisiaj ma pośród zbójów krajowych kodeksy??

Żałuję fali Polaków przedwojennych, gdyż była falą niezwykłego ducha i energii. Fala odeszła, zostawiając nielicznych. Straty ludzi niezwykłych długo by wyliczać. Na ocalałych nauczycieli przedwojennej klasy niektórzy - krótko - jeszcze po wojnie się załapali. Postawy dzisiejszych lekarzy pozostawię bez komentarza. W sztuce teatru zaczyna czasem objawiać się osobliwa forma obnażenia i aktu ekskrementalnego.  

Ilu dziś znacie ludzi na miarę Korczaka?

Zachowane filmy czynią cud potężnej miary. Możemy zanurzyć się w tej fali.

Polaków widzę w tych filmach niezwykłych i urzekających. Czasem chciałbym zostać już w tej mojej krainie i nie wracać.

Kiedy oglądam filmy przedwojenne, zawsze pozyskuję jakieś refleksje i spostrzeżenia. Na przykład takie, że komedie z lat 30. są – mimo upływu lat – śmieszne. Są. W przeciwieństwie do komedii współczesnych. Które drażnią sztucznością ludzi i zdrewniałym dialogiem, często zresztą – koszmarny samozapłon – wulgarnie przez scenarzystę napisanym. Komedie z lat 30. są zabawne, akcja wciąga, a stworzona intryga ma sens i przydaje odprężenia. Dziwne, jak to można zapomnieć tej sztuki.

Polacy z mojej krainy są magiczni. Szczególnie ulubionym jest Eugeniusz Bodo, zaiste niezwyczajnie ujmujący i emanujący serdecznością człowiek. Zagrał choćby w komedii „Czy Lucyna to dziewczyna”, filmie śmiesznym i uroczym, który polecę każdemu.

Kobiety z filmów przedwojennych są wspaniałe i budzą podziw tak swoim ubiorem, jak postawą i aurą. Wystarczy wspomnieć Tolę Mankiewiczównę z filmu „Pani minister tańczy”, jednego z moich najbardziej ulubionych.

Aktorzy, których lubię nieco bardziej niż innych, jest więcej, choćby Stanisław Sielański, Adolf Dymsza, Antoni Fertner czy niezwykły Michał Znicz – często wzruszający rolami, choćby jako nauczyciel w „Młodym lesie”.

Polacy z tych filmów są bardzo żywi i emocjonalni. Ktoś rzekłby „przerysowani i groteskowi”. Można i tak powiedzieć, jeśli przywyknąć do tłumu gipsowych, znużonych, antypatycznych często twarzy przechodniów z dzisiejszych polskich ulic. Zdradzają te twarze sfrustrowanie, co nie dziwi – wszak żyjemy w kryzysie od 1939 roku – uderza to jednak wobec twarzy widocznych w filmach przedwojnia, a brak kultury i życzliwości, nawet, jeśli z uzasadnionych przyczyn, niczego dobrego nie szerzy poza infekcją ponuractwa.

Kino przedwojenne jest moim kinem odświeżenia i radości. Jest prawdziwe. Ktokolwiek nazwie je szmirą, nie jest człowiekiem, z którym się zrozumiem, to rzecz pewna.

To kino jest także moją lekcją pokory. Kto z Was przypuszczałby, że słowo „okej” znane już nam było w latach 30.? Że powiedzenie „Każda potwora znajdzie swego amatora” nie jest wynalazkiem PRL? Takich cudownych perełek dostarcza nieomal każdy z tych filmów; namawiam do nich, bowiem jest to naprawdę zabawnym i fascynującym rodzajem odkrywania. Wielu zdziwi się, jak stare są pewne zwroty językowe czy formy żartu – przyda to pokory młodzieży, która często chełpi się oryginalnością. A w tym banalnym zdaniu „Wszystko to już było...” kryje się złota prawda.

Wszystkich Was namawiam z całego serca, byście spróbowali odkryć sobie to kino ponownie.

Moje własne Przedwojnie. Moja Kraina Baśni Niezakłóconej. Dostarcza mi cennej przestrzeni izolacji i pokrzepienia; raduje i napełnia adoracją oraz szacunkiem dla Tamtych Ludzi.

Niestety – ma i drugie oblicze. Rzuca cień tak głęboko w serce, że uciec przed tym się nie da. Nic na to nie poradzę.

Kiedy oglądam te filmy, patrzę na aktorów jak na istoty bliskie. Ich naprawdę nie da się nie lubić. Trudno odrzucić któregoś z nich; przeciwnie – wydają się swoimi, „do rany przyłóż” rodakami. Tym bardziej mrocznym jest cień, kiedy pomyśleć o ich losach od roku 1939. A myślę o tym często podczas seansów. Patrząc na promienną twarz wyraźnie spełniającego się aktora, zastanawiam się ze smutkiem: „Gdzieś ty zginął, czy pod bombami, czy w powstaniu?”... To same specyficzne splątanie przyjemności z żalem dotyka mnie, gdy widzę domy i ulice Warszawy przedwojennej. Miasta, które wymieciono, zdmuchnięto z powierzchni planety.

Które na tę planetę już nie wróciło, tak jak nie wróciło jej serce: większość tych niezwykle patriotycznych, wspaniałych mieszkańców.

Mój ulubieniec, idol Przedwojnia, Eugeniusz Bodo, zmarł w łagrze sowieckim.

Niestety, i takie myśli przychodzą, gdy cieszę się chwilą w mojej krainie. Tym bardziej stanowi ona lekcję pokory. Uświadamia jak kruche mogą okazać się podstawy tego, co sobie stworzymy do wierzeń i funkcjonowania. Nic nie jest wieczne, a wyrok Jutra pozostanie nieodgadnionym.

Oglądając film „Ada, to nie wypada”, zadumałem się choćby przy scenie, w której dziewczęta ćwiczyły śpiew i taniec. Widziałem, jak przedwojenna szkoła kształtowała kobiecość niezwykłą. Każda z tych dziewczyn była zgrabna, promienna i ujmująca. Poszerzająca walory kobiece i takież zdolności, co wiodłoby do spełniania się przez długie lata. Każda z nich kojarzyła mi się z kobietą, która jako żona i matka byłaby prawdziwie magicznym darem dla mężczyzny. Byłaby. Los zdecydował inaczej.

Nasze talenty rozwija szkolenie, zaś postawę w chwilach próby programowanie. My, ludzie, jesteśmy tworami programów. Ludziom przedwojnia przypadł wyjątkowy program: oddania ojczyźnie i poświęcenia.

Tragedią pozostaje fakt, że ten dzień tego poświęcenia nadszedł.

Patrząc na dziewczęta radośnie zaangażowane w ćwiczenia, uśmiechałem się i z uznaniem kiwałem głową nad ich gracją. Jednocześnie jednak zastanawiałem się, która z nich kilka lat później nosiła granaty, a która opatrywała rannych. Którą zastrzelono, a którą pogrzebał gruz anihilowanego miasta. Smętne to myśli. Cóż, i takie przychodzą, gdy jestem w swojej krainie.

Patrząc na Warszawiaków czy Lwowiaków, czuję się nieco dziwnie. Wydając się dzielić z nimi czas, ja znam przecież ich koszmarną przyszłość, oni zaś nie. Frapujące to odczucie.

Mimo, iż cień często zalega często w mojej Krainie Baśni Niezakłóconej, wchodzę tam nadal i wchodzić będę zawsze. Tak dla pokory i zadumania, jak dla własnej radości dzielenia czasu i przestrzeni z ludźmi, których lubię, podziwiam – i których bardzo mi brak.

Tej krainy nikt i nic mi nie odbierze.

Albowiem, w szczęśliwym oderwaniu od mrocznej rzeczywistości, istnieje tam koło czasu: od 11 listopada 1918 roku do 31 sierpnia 1939. Cały ten magiczny cykl powtarza się i nie grozi mu zakończenie.

Pani minister wciąż dla mnie tańczy, a Eugeniusz Bodo nie umrze.

W moim własnym Przedwojniu 1 września nigdy nie nadejdzie.