...
Drożyzna własnego ducha
ponad syntezę psyche i trzewi autonomicznego obiektu uczuć.
O ileż razy uszy twe otwierały drzwi na klucze ptaków
lecących do gniazda utkanego na szczycie drzewa Twojego – Ja.
Mantralny ćwierkot wciska pod ludzkie pachy zaostrzone pióra
- włosy pomagające wznieść się przy wietrze na skaliste turnie,
skąd widok na drugiego podobnemu mnie sili się do naprężenia skrzypiennej żyły,
której pękniecie wywołuje zgrzyt w osamotnionej przestrzeni.
Jam widzieć tylko siebie,
własne konradowskie cele wywoływać,
krzyczeć!
DRZEĆ SIĘ
W Y D Z I E R A Ć Z T R Z E W I W Ł A S NE M Y Ś L I
A B Y N I E P O C Z U Ć S I Ę S A M O T N Y M
Zaskarbić intymne skarby,
Uciec w detale o samym sobie,
Głęboko zakuć perły klingiem
Chłód wywlec na zewnątrz by zamrażał każde ciepło z pustyni,
Które wśród żaru szuka oziębienia
Jam rozdzielać własne podniety i zniewieściałe harce
Przypisywać im rangę wielkich znojów
Bądź cudu szarżę
Z sobą dom budować.
Bez ufności na gościa człowieczego zawitanie.
Rozkoszą miłości obdarować jedynie wystające z ciała członki rąk i kończyn nagich.
Głową swą miotać na wszystkie strony by w ruchu ujrzeć anonimową twarz przyjazną.
Zmieniać głosy, policzki ubarwić farbą by wonią i obrazem portret obcego doświadczyć.
Własne ubrania rozkładać na wietrze,
By podmuch wiatru przywiódł do myśli nowego człowieka.
Ufając sobie i tylko sobie,
Tłocząc kamieniste mury na ciała basztę już wieczną
Wyrabiamy w duszy samowystarczalność
Zamykając serce na potrzebę prawdziwego z jednostką spotkania tożsamościowego
Wznosząc minarety, bastiony i strażnice
Wspinasz się na słupy przez masy niezłapane
Kołyszesz poczuciem własnego bóstwa
Nad miarą zniżenia i pokory tego samego człowieka, którym Ty jesteś.