JustPaste.it

Radość czy pułapka macierzyństwa?

Jak to możliwe?

       Dajesz im nie tylko życie, ale także poczucie bezpieczeństwa, wszelkie wygody, swój czas, niemal każdą swoją myśl. Kiedy na świat przychodzi dziecko marzysz, aby było zdrowe, mądre i dobre. Nie myślisz o tym, że pragniesz jego miłości, bo gdzieś w podświadomości masz zakodowane, że ona jest oczywistością, takim gratisem. I choć wiesz, że w pakiecie jest twoja miłość, to jakoś nikt nie uprzedził cię o jej specyfice. Na przestrzeni lat odkrywasz, że ta romantyczna matczyna miłość jest bezgraniczna i bezkompromisowa, decyduje o twojej teraźniejszości i przyszłości, rządzi twoim czasem i wpływa na światopogląd. W imię tego uczucia znosisz ból, niewygody, nieprzemijający lęk, wieczną troskę i zgodę na wszystko co przyniesie los. A jeśli los jest tak łaskawy, że dzieciom nic nie grozi, rosną zdrowo i pogodnie, z łatwością ulegasz przekonaniu, że to twoje szczególne zdolności wychowawcze przynoszą takie owoce. A jeśli los jest mniej sprzyjający zaczynasz szukać winnych w otoczeniu. A jeśli los jest szczególnie okrutny – nie podniesiesz się nigdy, nawet jeśli dotąd byłaś twardą zdroworozsądkową babą…

Jeśli podejmujesz – zawsze w oparach niedoinformowania – ryzyko zostania matką, kultura i wychowanie już ukształtowały w tobie wizję tego szlachetnego powołania. O nie, świat nie jest aż taki zakłamany, żeby ci wmawiać, że od tej chwili będziesz się pławić w nieustającym szczęściu, ale powiedz mi ile osób powiedziało ci wprost, że:

1.

 …. to boli (mam na myśli ból fizyczny) – tak, tak, jako dziewczyna widziałaś wiele filmów z dramatyczną sceną porodu: pierwszy skurcz, pot, ostatni krzyk, łzy szczęścia. Ach! Jakież to romantyczne, jaka dzielna musiała być ta kobieta, jaką ma cudowną nagrodę! Nikt jakoś nie odważył się zekranizować licznych dolegliwości związanych z ciążą, sprzeczności uczuć przyszłej matki, zmian fizjologicznych, które nie są ani fajne ani romantyczne, dolegliwości badań jakie należało przejść dla dobra obojga, wreszcie cierpienia, które można określić tylko jako zwierzęce, cierpienia, któremu towarzyszy strach, wrażenie nadchodzącej śmierci i zapach krwi, a wszystko to z rozłożonymi nogami, z intymnością zdeptaną dla dobra dwojga… Późniejsze osłabienie, ból obkurczającej się macicy i naciętego/popękanego krocza lub rozciętego brzucha, krwawienie, które przy minimalnym zaniedbaniu higieny daje o sobie znać przykrym zapachem gnijącego mięsa, problem z oddaniem moczu, bolesne zaparcie i jeszcze boleśniejsze zatrzymanie gazów – to zjawiska tak oczywiste, że nawet kobiety rzadko o nich mówią. A może to trauma zamyka im usta i dlatego poprzestają na stwierdzeniu, że poród był niefajnym doświadczeniem?

2

…z chwilą pojawienia się dziecka żyjesz po to aby zaspokajać jego potrzeby. Na początku są one komunikowane stanowczo i ostro, dziecko jest w zasadzie jednym kłębkiem oczekiwań i pretensji. Jeśli w jego posiadaniu znajdujesz spełnienie, świadczy to tylko o tym, że to co w człowieku pierwotne jest tylko z lekka porośnięte puszkiem cywilizacji… Chcę przez to powiedzieć, że w tym pierwszym okresie życia dziecka przemawia przez nas instynkt i tylko on. Maleństwo wzrusza nas swoją kruchością, ale jeszcze w żaden sposób nie objawiło czy jest za co je kochać, bo przecież jakie jest okaże się w przyszłości. I to jest cud – ta nasza miłość „na krechę”,ta miłość w najczystszym wydaniu: kocham, bo jesteś; kocham chociaż cię nie znam; kocham i to się NIGDY nie zmieni, nawet jeśli kiedyś mnie skrzywdzisz… Cud czy przekleństwo?

3.

…pierwsze lata życia dziecka to czas uświadamiania mu jego odrębności, uczenia samodyscypliny, odpowiedzialności i nazywania uczuć, karczowania wrodzonego egoizmu i zasiewania innych „izmów”: realizmu, krytycyzmu, obiektywizmu i co kto lubi…

Jest to okres bodaj największych wyzwań – co teraz zepsujemy, niełatwo będzie naprawić; co zasiejemy to zbierzemy; potem już tylko odcinamy kupony albo czyścimy listę pobożnych życzeń na temat posiadania potomstwa.

To właśnie teraz musimy (czasem w jednej minucie) podjąć decyzję czy dziecko jest tak małe, że jeszcze nie trzeba wymagać tego czy owego, czy właśnie przyszedł czas zweryfikowania naszych oczekiwań. Ponieważ każde dziecko rozwija się we własnym tempie, a my znamy je najlepiej, nikt nie podejmie tych ważnych decyzji za nas. Tylko nasz rozsądek, doświadczenie, jakość więzi z dzieckiem, obopólna inteligencja i wzajemne zaufanie stanowią światełko w tym tunelu, po którym jakże często mimo najlepszych chęci krążymy po omacku. Jeśli mamy poczucie odpowiedzialności, nieustannie towarzyszy nam obawa czy podjęliśmy właściwą decyzję we właściwym czasie. Jeśli mamy dość wyobraźni wizualizujemy sobie konsekwencje naszych błędów. Nie możemy się zgadzać na czyjąś pomoc[1]w sensie wpływania na nasze decyzje, bo nikt nie zna dziecka tak jak my. Dziecko nie jest abstrakcyjnym bytem ani roślinką, którą się zasila takim a takim nawozem, lub ustawia w takim a takim miejscu i sukces gwarantowany… Nawet rodzice często miewają różne zdania w kwestii oceny sytuacji wychowawczej i jej głównego bohatera: dziecka. Właśnie dlatego nie ma szkół dla rodziców[2].

4.

…czas kiedy dziecko trafia do szkoły to lata intensywnej powtórki z twoich lat szkolnych: znów stresujesz się czy lekcje odrobione, czy strój odpowiedni, czy koledzy w porządku, czy koleżanki godne zaufania. Jeśli coś jest niedopilnowane – ponosisz tego konsekwencje: to do ciebie zadzwoni wychowawczyni; to ty pójdziesz na wywiadówkę; to ciebie będzie kontrolowała kuratorka sądowa (jeśli do tego dojdzie) czy posprzątałaś, czy dziecko ma dobrze urządzony pokój lub wygospodarowany (przez ciebie oczywiście!) własny kącik, czy lodówka jest dobrze zaopatrzona; to do ciebie przyjdzie inna matka z pretensjami jeśli będzie miała podejrzenie, że twoje dziecko skrzywdziło jej dziecko; to ty pójdziesz do innej matki w odwrotnym przypadku.

5.

…okres dojrzewania to lata regularnej wojny; patrzysz na własne dziecko, które zmienia się w zastraszającym tempie i w nieprzewidywalnych kierunkach; dzień po dniu padają mury, którymi    otoczyłaś je w ubiegłych latach, mury, które miały chronić to dziecko przed zwątpieniem w sens wszystkiego co mu wpajałaś, mury, które miały zapewnić mu bezpieczeństwo przed nim samym. Tak, próbujesz rozmawiać, zapewniasz o miłości, powołujesz się na minione dobre chwile, ale coraz częściej zastanawiasz się czy to zbuntowane coś co patrzy na ciebie zastanawiająco często z niemą nienawiścią jest aby na pewno twoim dzieckiem, czy to dla niego cierpiałaś, krwawiłaś, nie zrobiłaś tylu rzeczy tylko dlatego, że trzeba mu było poświęcić czas… Właśnie wtedy dowiadujesz się, że ono nie prosiło się na świat, albo że nigdy nie miałaś dla niego czasu, albo że nie pragnęło twojego poświęcenia, a wszystko czego chciałaś go nauczyć to jakieś przestarzałe dyrdymały, a ty jakimś cudem nie zauważyłaś, że świat poszedł do przodu i tak dalej. To czas kiedy coraz częściej ogarnia cię zwątpienie, bezradność i dojmująca gorycz.

Coraz częściej odkrywasz, że chwilami jakbyście się zamieniali rolami: jesteś krytykowana za to co robisz i jak robisz, nawet za to jak myślisz. Jesteś porównywana do innych matek, a dom jaki stworzyłaś - do innych domów. Czasem tylko między wierszami czytasz, że mogłaś/mogliście się bardziej postarać. 

6.

…wreszcie każde dziecko dorasta, idzie na studia, usamodzielnia się. Rozterki dorastania są już za wami, teraz problemy sprowadzają się do tego jaką dziewczynę/chłopaka przygruchało sobie twoje dziecko i jak zalicza poszczególne egzaminy, względnie czy i jak radzi sobie w pracy i w gospodarowaniu własnymi pieniędzmi. W tym czasie zazwyczaj rzadko widujesz to swoje szczęście – nawet jeśli mieszkacie w miejscowości akademickiej najprawdopodobniej znajdzie ono swoją wymarzoną uczelnię na drugim końcu kraju. Tak więc widzicie się z rzadka, jesteś uosobieniem szczęścia gdy wiesz, że spędzi najbliższe święta w twoim domu. Niestety spotkania takie często bardziej rozczarowują niż upajają. Rodzina zbiera się z postanowieniem „pobycia razem”, ale to jest trudniejsze niż się wydaje. Ile rodzin tak naprawdę zasiada w jednym pokoju, aby pobyć ze sobą, popatrzeć, podzielić się obserwacjami, wspomnieniami? Ciągle dzwoni czyjś telefon, trzeba coś sprawdzić w internecie, obejrzeć w telewizji… Jeśli już dojdzie do rozmowy, jakże często kończy się ona kłótnią, albo kwitowana jest lekcewżącym machnięciem ręki. W domyśle: „Przestań mnie pouczać. Jestem już dorosła/ły!”„I tak mnie nie zrozumiesz!” „I tak nie wiesz o co w tym wszystkim chodzi!” „Nie mamy szans się porozumieć, zostańcie w swojej jaskini, ja pójdę tworzyć cywilizację!” Jeśli rodzina składa się z osobników dostatecznie inteligentnych, łagodnych i o solidnie rozbudowanej intuicji i instynkcie samozachowawczym - ma już wypracowany taki sposób prowadzenia rozmów, iż omijanie niewygodnych[3] tematów jest jedyną (choć niepisaną i niewyartykuowaną) definicją kontaktów rodzinnych.

7.

…czekasz na moment kiedy twoje potomstwo założy rodzinę i „zobaczy jak to jest”, ale kiedy przychodzi ta chwila umierasz z niepokoju czy młodzi dadzą sobie radę, czy się nie skrzywdzą nawzajem (tak, niegdyś krzywdzącym był raczej facet, teraz mamy równość), czy urodzą zdrowe dzieci (tak, teraz rodzice razem są w ciąży i razem rodzą), czy dobrze je pielęgnują (niestety przeważnie robią to tak nowocześnie, że najchętniej pozbawiłabyś ich praw rodzicielskich), czy sami są na tyle ukształtowani, żeby wychować drugiego człowieka[4].

Tak czy owak założenie własnego gniazda rzadko wnosi w wasze stosunki naturalne  ciepło. Teraz to dopiero musisz uważać na każde słowo! Jeśli masz dostatecznie dobrze wytrenowany zmysł obserwacji, wiesz doskonale jaką miną jest komentowana każda twoja uwaga na temat wychowywania czy pielęgnacji dziecka. Jeśli masz właściwie rozwinięty instynkt samozachowawczy dojdziesz do takiej wprawy w sztuce dyplomacji, że z czasem zaczniesz podziwiać samą siebie. Przy odrobinie szczęścia (czyli pokory – a i owszem: twojej!) dzieci łaskawie zaproponują ci abyś zajęła się wnukami. Jeśli się zawahasz dowiesz się, że nie spodziewali się tego po tobie i tak jak byłaś nieczułą matką, tak jesteś nieczułą babcią, a w ogóle to - bez łaski! – dadzą sobie radę. Pożałujesz tak czy inaczej…

8.

…Kiedy pomożesz odchować im dzieci, będziesz musiała zająć się własnymi rodzicami. Są już starzy i coraz bardziej niedołężni. Ty w porównaniu z nimi jesteś krzepka i zdrowa, masz przecież dopiero pięćdziesiąt parę lat!. Masz też dużo czasu. Będziesz z nimi do końca. Twoje dzieci wpadną na pogrzeb, a potem popędzą do swoich spraw: do pracy i problemów z dorastającymi dziećmi, czyli na front.

Patrzysz na nie i mówisz „nie oczekuję, że się mną zajmą na starość: zawiozą do lekarza, przyniosą ciepły posiłek, potrzymają z miłością za rękę nawet gdy nie będę ich już poznawać; nie oczekuję tego, bo nie chcę ich obciążać takimi problemami; dam sobie radę, a oni niech żyją swoim życiem”. Tak naprawdę nie wierzysz, że się tobą zaopiekują. Nie liczysz na to, bo świat stał się okrutny w swej nowoczesności. Postęp cywilizacyjny nie uwzględnił powinności wobec starych rodziców – tak, ty jeszcze miałaś czas, no ale ty dorastałaś w innych (ciemnych) czasach – nigdy nie zrozumiesz.

Jak to możliwe, że gdy już je odchowamy, damy im i skrzydła i korzenie, one na każdym kroku pokazują jak zbędny to dla nich ciężar, czasem mówią wprost, że ich życie na pewno będzie wyglądało inaczej. Czyli co? – nasze to porażka?

Miłość dziecka najczęściej pozostaje w sferze domysłów, nasza na zawsze pozostaje oczywistością. Cokolwiek się wydarzy.

Jak to możliwe?

-----------------------------------------------------

 


 

[1] Choć o zdanie warto zapytać. Ktoś z większym doświadczeniem, czy nawet „książkową” wiedzą może mieć ciekawe spostrzeżenia. Jeszcze lepiej gdy jest to ktoś życzliwy.

[2] I bardzo dobrze. Bo gdyby były, leciałyby jakimś określonym programem: a to Korczak, a to bezstresowe wychowanie, a to zimny wychów. Gdyby jednak komuś udało się opracować super program po nastu latach okazałoby się, że mamy (wyłącznie) cudowną młodzież – fajnie, co? Mniej fajnie byłoby gdyby system zawiódł, poprawki objęłyby dopiero następne pokolenie… Wolisz być dzieckiem czy rodzicem tego „pokolenia straconego”?

[3] Każdy ma w głowie całą listę spraw, o których się nie mówi.

[4] Jeśli nie masz takich obaw są trzy wyjaśnienia:

-  jest ci wszystko jedno

- masz własne bardzo ciekawe życie

-  wiesz lub wierzysz, że dobrze wychowałaś dziecko

PS. Bardzo kocham moje dzieci, a one mnie (nawet po przeczytaniu artykułu :)